Młodzi „tropiciele”

Bartosz Szary i Arkadiusz Woś poszli w ślady swoich ojców, ale są dopiero na początku tej wyboistej drogi.


Mieć ojca piłkarza, w dodatku z przeszłością w ekstraklasie, to duży plus na starcie kariery piłkarskiej. Chociaż w odniesieniu do postaci, które przedstawię w niniejszym artykule, bardziej adekwatne będzie użycie terminu „przygody piłkarskiej”. Przynajmniej na razie, dopóki obecni nastolatkowie nie osiągną w futbolu czegoś spektakularnego. Na razie jednak dopiero raczkują i być może za kilka lat zbliżą się do poziomu, jaki osiągnęli ich ojcowie, czego im szczerze życzę. Na razie są jednak dopiero materiałami na piłkarzy i nie powinni się z tego powodu obrażać. Ukrycie tej prawdy przed sympatykami futbolu jest równie niemożliwe, jak ukrycie Mount Everestu przed Szerpami z Nepalu.

Szantaż” rodziców

Bartosz Szary, który gra obecnie w III-ligowym Pniówku 74 Pawłowice, zaczął dosyć wcześnie przygodę z futbolem. – Na pierwszy trening zaprowadziła mnie mama – mówi 19-latek. – Powiem szczerze, że rodzice nie chcieli mnie wozić na treningi, chociaż jazda samochodem na boisko trwała tylko 10-15 minut.

Ojciec (Sławomir Szary, z prawej) wychodzi na boisko w eskorcie syna Bartosza.
Fot. archiwum Bartosza Szarego

Ja jednak byłem nieustępliwy, naciskałem na nich oboje i w końcu postawiłem na swoim. Czy tata grywał ze mną w piłkę? Z tym było rożnie. Jeżeli miał czas w niedzielę, to wtedy kopaliśmy piłkę. Głównie jednak grałem z rówieśnikami na podwórku, a jeszcze częściej na placu zabaw, między huśtawkami. Dlaczego tam? Bo boisko było zawsze zajęte przez starszych chłopców. W RKP Rybnik na początku w mojej drużynie grała jedna dziewczyna, która potem przeszła do zespołu dziewcząt.

Złapał bakcyla w szkole

Bartosz Szary nie pamięta, kiedy pierwszy raz oglądał ojca na boisku podczas meczu ligowego, czy pucharowego. – Pierwszy mecz z udziałem taty, który zapadł mi w pamięci, to finał Pucharu Polski, w którym Odra Wodzisław przegrała 0:1 ze Śląskiem Wrocław. (Drobne sprostowanie – to był finał Pucharu Ekstraklasy, w którym Odra rzeczywiście przegrała na własnym boisku 0:1 ze Śląskiem Wrocław. To było 13 maja 2009 roku, a jedynego gola w tym spotkaniu zdobył Krzysztof Ulatowski – przyp. BN).

To mama jeździła ze mną na mecze do Wodzisławia, do Gliwic rzadziej. Nawet gdyby tata był żużlowcem albo siatkarzem, ja i tak grałbym w piłkę nożną. Gdy byłem w wieku trampkarza, a potem juniora, swoje mecze mistrzowskie rozgrywaliśmy w soboty rano, więc po południu chodziłem na mecze, w których grał tata. Podpatrywałem go, starałem się brać z niego przykład. Po prostu był i jest dla mnie autorytetem. Żeby jednak rozwiać wszelkie wątpliwości, tata nie pchał mnie do piłki. Czasami wręcz mi to odradzał, sugerując, bym poważnie wziął się za naukę. Mówił, że nie zawsze jest tak fajnie, jak to wygląda w telewizji. Mój zapał do futbolu pojawił się w szkole podstawowej dzięki wuefiście, którego nazwiska niestety już nie pamiętam. To był decydujący moment, no i oczywiście koledzy, którzy namiętnie grali w piłkę.

Fan sportów walki

Bartek Szary nie zastanawia się, w jakiej innej dyscyplinie sportu mógłby zrobić karierę. Nie ukrywa jednak, że do jednej ma słabość. – Zawsze „kręciły mnie” sztuki walki, głównie MMA – zdradza. – Zdarzała się, że takie gale oglądamy wspólnie z tatą, bo to sport dla prawdziwych mężczyzn.

Bartosz Szary (z lewej) w meczach Pniówka nie stroni od ostrej walki.
Fot. poloniabytom.com.pl/Krzysztof Kadis

Mimo to młody adept futbolu nie wstydzi się, że bywały mecze, po których płakał. – Nie będę panu ściemniał, że nigdy nie uroniłem łzy – powiedział Szary-junior. – Zdarzyło się wielokrotnie, nawet po… obejrzeniu meczu w telewizji. Gdy przegrał mój ukochany Real Madryt, zdarzało mi się uronić łzę. Po prostu nienawidzę przegrywać i gdy przeciwnik nas pokonał, nie ukrywałem swojego rozżalenia. Na co wydałem pierwsze zarobione w piłce pieniądze? Na buty piłkarskie.

Serie A przynętą

Jak wysoko mierzę w futbolu? Jestem bardzo ambitnym człowiekiem, dlatego moim celem i marzeniem jest zagranie kiedyś w Serie A. Liga włoska, obok hiszpańskiej, jest moją ulubioną ligą piłkarską – zdradza swoje preferencje Bartosz Szary. – W jakich elementach piłkarskiego rzemiosła jestem lepszy od ojca? Myślę, że jestem lepszy od niego w grze kombinacyjnej, na małej przestrzeni.

Czy młodemu człowiekowi nie przeszkadza fakt, że ojciec jest jego trenerem klubowym? Nie czuje z tego powodu jakiegoś dyskomfortu? – W ogóle – mówi stanowczo wychowanek RKP Rybnik. – To dlatego, że zawsze – podczas meczu lub treningu – skupiam się tylko na swojej robocie i nie zwracam uwagi, kto stoi z boku lub krzyczy na ławce. Ogólnie – obojętne mi jest, kto jest moim trenerem. Przyznaję, że czasami w szatni czułem się trochę niekomfortowo, ale dopóki będę się bronił na boisku, nikt nie przyczepi się, że gram po znajomości lub dzięki protekcji. Poza tym nie poznałem jeszcze trenera, który świadomie wystawia słabszy skład, by postawić na swoim. To prosta droga do porażki w meczu.

Relaks przy muzyce

Jakie jest hobby, oprócz MMA, młodego obrońcy? – Uwielbiam słuchać muzyki, rapu i popu, przy takiej muzyce autentycznie się relaksuję – powiedział Bartosz Szary. – Nie mam jednak ulubionego zespołu lub wykonawcy, po prostu odpowiadają mi te gatunki muzyki. Poza tym pasjonuję się samochodami, głównie „starociami”. Od czasu do czasu uczestniczę więc w zlotach, by pooglądać te motoryzacyjne „cuda”. Jakiś czas byłem na takim zlocie w Rybniku, a przed trzema tygodniami w Sosnowcu.

Rozmaite pomysły

Sławomir Szary w barwach Odry Wodzisław Śląski i Piasta Gliwice rozegrał 150 meczów w ekstraklasie, co na pewno imponowało jego synowi. – Zaręczam, że Bartek na pewno nie był skazany na futbol ze względu na profesję, jaką ja wykonywałem – przekonuje 43-letni obecnie trener. – Podrzucałem mu inne pomysły na życie, ale piłka – ze względu na mój zawód – w sposób naturalny była obecna w naszym domu. Oglądaliśmy w telewizji dużo meczów, lecz nie wywierałem na Bartka żadnej presji. Jak trochę podrósł, powiedziałem mu, że musi brać pod uwagę wariant, że trzeba się będzie „przebranżowić”, żeby mieć źródło utrzymania.

Gra w niższych ligach nie zapewni komfortu w tym względzie. Zdarzało się, że kopałem z nim piłkę na podwórku, ale on bardzo szybko trafił do RKP Rybnik, miał wtedy 8 lat. W pewnym momencie z jakiegoś powodu zraził się i przestał trenować, ale po pół roku wrócił. Z żoną Beatą oglądaliśmy mecze z jego udziałem, jeździliśmy na turnieje, choćby do Czech. W jego roczniku zebrała się fajna grupa chłopców i rodziców, z niektórymi utrzymujemy kontakt do dziś. Pamiętam, że mój syn nie tylko był obrońcą, grał również w pomocy, no i nieźle wykonywał rzuty wolne.

Kształtowanie charakteru

Czy mój syn bardzo przeżywał porażki? Sport kształtuje charakter, obojętnie jaką dyscyplinę uprawiasz. Jak Bartek zagrał słabiej, trudno było się z nim komunikować. Na pytanie tylko odburknął, więc mogę powiedzieć, że bardzo przeżywał niepowodzenia. Uświadamiałem mu, że nie można się katować po porażkach. Po prostu trzeba wstać z kolan i iść dalej do przodu. Jakie ma zalety? W przeciwieństwie do mnie operuje obiema nogami, ja używałem tylko lewej. Dużo widzi na boisku, potrafi zagrać długą piłkę po ziemi. A przede wszystkim bardzo chce. Na jego prośbę zrobiliśmy w garażu mini-siłownię, myślałem, że to tylko chwilowe „zauroczenie” i skończy się tak, że wydałem tylko pieniądze na sprzęt, z którego nie będzie korzystał. Tymczasem on regularnie z tego korzysta.

Latem tego roku Bartosz Szary został zawodnikiem Pniówka Pawłowice, gdzie funkcję asystenta trenera Jana Furlepy pełni jego ojciec. – Po pierwszych meczach w 3 lidze widzę, że daje sobie radę w starciach ze starszymi i rosłymi napastnikami, nie pęka przed nimi – powiedział Sławomir Szary.

– Nim trafił do Pniówka przez półtora roku grał w Bełku i w tym czasie zmagał się z wieloma „drwalami”. Jak widać przeżył i do tego w niezłej kondycji (śmiech). Jest niesamowicie zawzięty w dążeniu do celu i to moim zdaniem jest jego największy atut. Jeżeli chcemy być lepsi, musimy być świadomi swoich słabości i eliminować je. Jaki drzemie w nim potencjał? To trudno oszacować. Życzę mu, żeby doszedł tam, gdzie planuje. Ale w piłce nożnej o sukcesie decyduje dzisiaj wiele czynników. Oprócz umiejętności oczywiście ważne są zdrowie, szczęście i… znajomości.

Nie na kredyt

Czy układ ojciec trenerem syna to pułapka? – Nie mam z tym problemu, bo pierwszym trenerem Pniówka jest Jan Furlepa, a ja tylko „konsultantem” – wyjaśnia Sławomir Szary. – Stać mnie na obiektywizm, nie tylko w stosunku do własnego syna. Nie mam cienia wątpliwości, że Bartek nie gra w Pniówku na kredyt, chociaż nie byłem zwolennikiem jego przyjścia do Pawłowic. Teraz mogę odkryć karty – gdyby w Odrze Wodzisław trenerem nadal był Ryszard Wieczorek, Bartek grałby w zespole z Wodzisławia Śląskiego, w którym ja występowałem w ekstraklasie. Trener Wieczorek jest w Polonii Bytom, a Pniówek „na gwałt” potrzebował młodzieżowca. Mój syn niczego nie dostaje za darmo, a jego gra w podstawowym składzie to nie jest abonament.

Zawzięta „bestia”

Jan Woś to jeden z najbardziej wytrwałych piłkarzy, który podczas swojej kariery piłkarskiej za wszelką cenę pewnemu dziennikarzowi chciał udowodnić, że naprawdę jest dobrym piłkarzem. Dzięki tej zawziętości rozegrał w ekstraklasie ponad 300 meczów.

To moment, w którym Jan Woś (drugi z lewej) rozgrywał 300. mecz w ekstraklasie.
Fot. Norbert Barczyk/PressFocus

Teraz jego tropem podąża syn Arkadiusz. – Nie zauważyłem, by Arka interesowały go inne dyscypliny sportu, od dziecka wciągnęła go piłka nożna – zapewnia obecny II trener Ruchu Chorzów. – Szybko trafił na treningi, miał wtedy 7 lat i grał ze starszym rocznikiem. Zdradzę tajemnicę, że chciał zostać bramkarzem. Kiedy mu przeszło? Bardzo szybko, ale zdążyłem Arkowi załatwić rękawice bramkarskie i koszulkę od Łukasza Sapeli, z czasów, gdy grał w GKS-ie Bełchatów. Mieszkaliśmy blisko tzw. bagienka, czyli boiska treningowego Odry Wodzisław. Pierwszym trenerem mojego syna był Adam Knopek.

Twarda sztuka

Jego największe zalety? Na pewno jest bardzo waleczny, nigdy nie odstawia nogi. Ma niezłe dośrodkowanie i jest szybki, zwłaszcza po prostej. Według mnie optymalną pozycją dla Arka jest prawa obrona lub prawe wahadło, bo znacząco poprawił wydolność. Poza tym potrafił strzelać gole, o czym przekonałem się swego czasu podczas turnieju w Tworkowie. Odra wystawiła dwa zespoły i syn zagrał w tej drugiej, teoretycznie słabszej. Strzelił w zawodach 9 bramek i został wicekrólem strzelców. Lepszy był, o jednego gola, chłopak z Czech.

Jeszcze nie wiem, jak poważnie mój syn traktuje piłkę nożną, bo w dalszym ciągu jest… niezdecydowany. Jak wygra mecz, chce zająć się futbolem na poważnie, ale jeżeli przegra, coś mu nie wyjdzie, traci tę pewność. Płakać nie płacze, ale po porażce denerwuje się, jest wybuchowy. Wtedy trudno coś z niego wydusić, wyciągnąć, bo odpowiada zdawkowo i niechętnie. Jest dla siebie bardzo wymagający i chyba jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że tylko nielicznym udaje się przebić do dużego lub wielkiego futbolu. Najpierw trzeba realizować cele krótkoterminowe, a dopiero potem długoterminowe. Arek – moim zdaniem – za mocno przeżywa swoje porażki i niepowodzenia. Jako jego ojciec jestem jego najzagorzalszym kibicem, pomagam mu udzielając wskazówek i dopingując z trybun. W tym sezonie nie widziałem tylko jednego wyjazdowego meczu Unii Turza Śląska, w której gra.

Chciał być bramkarzem

18-letni Arkadiusz Woś nigdy nie miał dylematu z wyborem dyscypliny sportu. – Od małego chodziłem na mecze Odry Wodzisław, w której grał ojciec jeszcze w czasach, kiedy nie było mnie na świecie. Po raz pierwszy pojawiłem się na trybunach stadionu w Wodzisławiu Śląskim, gdy miałem 4 lata, czyli w 2008 roku. Wydaje mi się, że to był mecz z Kotwicą Kołobrzeg lub Flotą Świnoujście. Nie pamiętam, czy tata grał w tym spotkaniu. Siedziałem na trybunach z mamą i moją młodszą, ale starszą ode mnie siostrą, Agnieszką.

Arkadiusz Woś (z lewej) chętnie korzysta ze wskazówek udzielanych przez tatę. Fot. slaskiZPN

Na początku mojej przygody z piłką nożną chciałem zostać bramkarzem, bo bronienie strzałów kolegów, czy przeciwników, sprawiało mi satysfakcję. Po udanej interwencji moja radość była znacznie większa niż po strzelonej bramce. Co mnie zniechęciło? Miałem 10 lat, gdy graliśmy mecz z Interem Krostoszowice. Przeciwnik oddał strzał z połowy boiska, myślałem, że piłka wyjdzie na aut, a ona wpadła do bramki! Po tym incydencie załamałem się, „wymyśliłem” kontuzję i już do bramki nie wróciłem.

Cenne wskazówki taty

Na jakiej pozycji na boisku Arkadiusz Woś czuje się najpewniej? – Od roku trener Unii Turza Marek Hanzel ustawia mnie na prawym boku, bo lewą nogę mam tylko do podpierania – tłumaczy Woś-junior. – Kiedy grałem w Odrze Wodzisław trener Adam Burek w meczu półfinałowym Pucharu Polski na szczeblu podokręgu z ROW-em Rybnik ustawił mnie na lewej pomocy. Paradoks polegał na tym, że strzeliłem wtedy gola, chociaż wielkiej satysfakcji nie miałem, bo przegraliśmy 1:2 i odpadliśmy z rozgrywek.

Tata jest najsurowszym krytykiem, wytyka błędy? – Jest mi to obojętne, czy tata siedzi na trybunach, czy nie – przekonuje Arek. – W tym sensie, że w ogóle mnie to nie deprymuje, nie „wiąże” mi nóg. To w końcu mój tata, nie mój trener i zawsze mnie wspiera. Tata udziela mi bardzo cennych wskazówek, czasami krytycznych, lecz z tego powodu nie odczuwam presji, czy stresu. Znam swojego tatę i wiem, że czasami bywa surowy, po prostu „nie bierze jeńców”.

Stracona przyjemność

Swego czasu Arkadiusz Woś trafił do KP GKS Tychy. Ale ten związek był krótki, po roku Woś-junior wrócił do Wodzisławia. – Dlaczego? Ponieważ

poczułem się niedoceniony – wyjaśnia. – Trafiłem do Tychów z Odry „Centrum” Wodzisław razem z Miłoszem Pawlusińskim. Rozpoczęła się runda, Miłosz złapał kontuzję, był wyłączony z zajęć, mimo to zgłosiło się po niego Zagłębie Lubin. Ja miałem dobre statystyki w meczach, mimo to nie otrzymałem propozycji podpisania kontraktu, a taką ofertę dostał Miłosz. Oczywiście nie obraziłem się z tego powodu, bo każdy ma prawo do selekcji, ale w tym momencie straciłem przyjemność gry w piłkę nożną. Poza tym nie chciało mi się dojeżdżać z Wodzisławia do Tychów i to przyspieszyło moją decyzję o odejściu z GKS-u. Wyrwałem się z juniorskiej piłki i trafiłem do Odry, którą prowadził trener Adam Burek. Pozwolił mi trenować, po prostu dał szansę, wróciła mi wtedy chęć do gry i za to wszystko jestem mu ogromnie wdzięczny.

Honorarium małolata

Arek Woś nie kwapił się, by powiedzieć, na co wydał pierwsze zarobione pieniądze za grę w piłkę, ale w końcu uchylił rąbka tajemnicy. – Moja pierwsza „wypłata” zbiegła się w czasie z kontuzją – wyjaśnił. – To było złamanie kostki bocznej, przez dwa tygodnie musiałem leżeć w łóżku, więc kupiłem dwie gry na konsolę oraz… pizzę. Poza tym nabyłem czapkę z daszkiem, która była przeceniona ze 129 złotych na 79 złotych. Miałem wtedy 16 lat… Tak przy okazji – młody człowiek zazwyczaj nie wie, co ma zrobić z pieniędzmi. Zastanawia się, na co je wydać, chociaż wcale nie musi tego robić. Nie pomyśli o tym, by je zaoszczędzić i przeznaczyć później na kupno czegoś wartościowego i pożytecznego.

Arkowi Wosiowi (z prawej) nawet gra w IV lidze sprawia przyjemność.
Fot. archiwum Arkadiusza Wosia.

Jakie Woś-junior ma plany na najbliższą przyszłość, związane z futbolem? – Nie mam wielkich planów i marzeń, po prostu chcę czerpać radość z gry – przekonuje. – Grając w IV lidze naprawdę ją czuję i czuję się doceniany. Nie chcę robić kariery za wszelką cenę, po prostu uwielbiam grać w piłkę. Czasami robię to z chłopakami na betonowym boisku na osiedlu „Piastów”, czy orlikach. Doszedłem już do takiego etapu, że cieszę się idąc lub jadąc na trening lub mecz. Nie obrażam się, gdy zaczynam mecz na ławce rezerwowych, bo jeszcze nigdy nie „grzałem” ławki bez powodu.

Plany nie związane z futbolem? Myślę o studiach, w grę wchodzi prawo albo fizjoterapia, a może wybiorę się na akademię medyczną? W szkole czuję się mocny z przedmiotów humanistycznych i biologii.

Miłośnik astronomii

Jan Woś niechcący zdradził niżej podpisanemu, że jego syn pasjonuje się astronomią. Ponieważ ta nauka też nie jest mi obca, więc zapytałem, czy mógłby już zrobić wykład o Białych karłach, Czarnej dziurze, czy Supernovej? – Bez problemu, astronomia to akurat jest moje hobby – potwierdził Arek. – Za około pięć miliardów lat nasze Słońce też stanie się Białym karłem, ale o tym porozmawiamy przy innej okazji. Jeżeli mogę na zakończenie dodać coś od siebie, to chciałbym coś przekazać młodym ludziom, takim jak ja i młodszym. Tak zwane bezstresowe wychowanie to głupota, dzieci nie powinny być wychowywane pod kloszem, pod bańką. Potem wkraczamy w świat dorosłych, a ich życie jest pełne stresów. I będzie, dlatego dzieci wychowywane w cieplarnianych warunkach nie odnajdują się w brutalnej rzeczywistości.


Na zdjęciu: Sławomir Szary w koszulce Odry Wodzisław, czyli w czasach, gdy jeszcze był piękny i młody

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus