Młokos dobry jak nigdy

Od tamtego dnia minął już prawie rok. W 80. minucie spotkania na boisku w Lubinie pojawił się niepełnoletni jeszcze wówczas Sebastian Szymański. Zmienił Brazylijczyka Guilherme. Osiem minut później zdobył swoją pierwszą bramkę w krajowej elicie. To był jego czwarty występ w ekstraklasie. Legia wygrała z Zagłębiem 3:1 i zrobiła kolejny krok do mistrzowskiego tytułu. Młokos nie spał przez całą noc.

Laurka od Jozaka

W debiutanckim sezonie Szymański pojawił się na murawie 10 razy, ale tylko raz w wyjściowym składzie. Dzisiaj? Jest jednym z tych, od których Romeo Jozak zaczyna ustalanie podstawowej jedenastki. – To był najlepszy mecz tego chłopaka, od kiedy jestem w Warszawie – powiedział o swym podopiecznym po ostatnim meczu rundy zasadniczej. Obrońcy tytułu pokonali gładko Pogoń Szczecin 3:0, a blondwłosy pomocnik ustalił końcowy rezultat spotkania. Czuje się wśród starszych kolegów coraz swobodniej i coraz częściej demonstruje pełen wachlarz nietuzinkowych umiejętności. Oklasków nie szczędzi mu sam Miro Radović, który zdaje sobie sprawę, że w gronie legionistów już nie on dysponuje najlepszym „pokrętłem” w nodze.

Na równi z innymi

– Myślę, że daję drużynie coraz więcej – mówi Szymański, cytowany przez oficjalną witrynę internetową Legii. – Jestem bardziej pewny siebie niż pół roku temu. Wówczas często odpuszczałem walkę fizyczną, teraz staram się nie odstawiać nogi i jak najszybciej odebrać piłkę. Chcę, żeby traktowano mnie na równi z innymi piłkarzami, nie mogę odpuszczać tylko z tego powodu, że jestem słabszy fizycznie. Trener docenia pracę, którą wykonuję na treningach i zaczął częściej na mnie stawiać. Gram coraz więcej, co bardzo mi pomaga w rozwoju. Chciałbym oczywiście grać jeszcze częściej, ale by tak było, muszę ustabilizować formę. W piłce seniorskiej nie ma miejsca na błędy, a te jednak czasem mi się zdarzają. To normalne w przypadku młodych graczy.

Cios za trzy

Przeciwko „Portowcom” zaliczył trafienie w ekstraklasie numer trzy. Nie wszyscy pamiętają, że drugiego gola zdobył w starciu… z Zagłębiem Lubin. Tym razem na wagę kompletu punktów. W 7. kolejce bieżącego sezonu lubinianie polegli przy Łazienkowskiej 1:2. Do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis. Po zmianie stron broniącego bramki gości Martina Polaczka pokonał najpierw Armando Sadiku, a potem Szymański – wprowadzony z ławki rezerwowych.

Wstydliwa dwucyfrówka

Jak będzie w sobotni wieczór? Wydaje się, że warszawianie limit potknięć w bieżącym cyklu już wyczerpali. Na koncie mają już 10 porażek, co z mistrzowskim szyldem licuje słabo. Przed rokiem w fazie finałowej Legia nie poniosła porażki. Zanotowała pięć zwycięstw i dwa remisy. Dało jej to generalny triumf, ale o losy tytuły drżała do ostatniej minuty rozgrywek. Teraz podobny bilans może do szczęścia nie wystarczyć. A nieprzychylni stołecznej ekipie przypominają, że żeby siedem meczów wygrać, trzeba najpierw… siedmiu meczów nie przegrać.