Mocne wietrzenie szatni w Ruchu Chorzów

– Wielki szacunek dla moich graczy za sposób, w jaki zareagowali na ostatnie niepowodzenia. Na boisko wyszło 11 żołnierzy – mówił Jacek Paszulewicz po zwycięstwie jego podopiecznych na Bukowej z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Katowicki szkoleniowiec zapewne liczył, że w podobnym stylu jego podopieczni zaprezentują się w Chorzowie, w spotkaniu ze spadającym z hukiem do drugiej ligi chorzowskim Ruchem.

Przecierali oczy z niedowierzania

Patrząc z perspektywy jednego z głównych kandydatów do awansu ów scenariusz nie mógł wyglądać inaczej, no bo jak można przegrać mecz z zespołem, z którym wszyscy ostatnio wygrywali? Dwa razy nawet w „astronomicznych rozmiarach? Na Cichej „GieKSa” miała więc zaliczyć derbowy sukces po ponad 15 latach, czyli od derbów z 8 kwietnia 2003 roku, w których zwycięską bramkę strzelił Jacek Kowalczyk. Stało się inaczej, a potknięcie było tym boleśniejsze, że katowiczanie w starciach z sąsiadem z za między stracili w tym sezonie aż sześć punktów, a w sobotę zimny prysznic spotkał ich ze strony zespołu, którego wyjściowa średnia wynosiła niespełna 23 lata, po zmianach była jeszcze niższa, którego defensywny kwartet liczył raptem 19 wiosen. Zdumieni kibice, dziennikarze, działacze przecierali oczy nie wierząc – i nie o sam wynik chodzi – jak chorzowska młodzież narzuciła swój pomysł na mecz i zdominowała go z tak doświadczonymi piłkarzami jak Cerimagić, Midzierski, Błąd, Goncerz, Kędziora, Volas.

– Młodzież ma to do siebie, że zagra fantastyczny mecz, jak dzisiaj, a obok trzy słabe. Czuję się, jakbym był w okresie przygotowawczym, miał miesiąc do ligi, rozgrywalibyśmy spotkania kontrolne i wybierali optymalne zestawienie przed pierwszym meczem ligowym. A to wszystko dzieje się na cztery kolejki przed końcem sezonu. To taka trochę operacja na żywym organizmie, bo ci młodzi ludzie popełniają błędy, przez które tracimy bramki i punkty. Natomiast wyciągają wnioski, są coraz lepsi.

Nie wróci Villafane

Paradoksalnie chorzowianom pomógł fakt, że na finiszu pierwszoligowego sezonu niektórzy piłkarze zaczęli wypisywać się z drużyny, choć wersja oficjalna mówi, ze dopadły ich kontuzje. Miłosz Przybecki zgłosił uraz kolana, Marcin Kowalczyk zapalenie achillesa, a wcześniej narzekać na kolano zaczął Paweł Wojciechowski. Wiadomo, że do Chorzowa raczej nie wróci już z Argentyny Santiago Villafane, a wcześniej sam odpalił się balangowicz Villim Posinković. któremu towarzyszył na słynnej gorszącej kibiców taneczno-zakrapianej imprezie Bojan Marković. Bośniak potem przeprosił wszystkich, wrócił do kadry zespołu, ale ostatnio stracił miejsce w jedenastce i choć ma jeszcze do przyszłego roku obowiązujący kontrakt, to jest w nim klauzula o wcześniejszym rozwiązaniu i chorzowski klub pewnie z niej skorzysta. Wydaje się, że po spadku pożegnanie czeka też Brazylijczyka Mello, który swoją grą się może jeszcze obronić, ale na co „Niebieskim” ktoś taki w drugiej lidze, skoro w Ruchu jest bardziej obiecująca młodzież? Nie obronią się zapewne też obaj zagraniczni bramkarze – grzejący ostatnio ławę i nie tani w utrzymaniu Libor Hrdlicka, czy zbyt elektryczny Nikołaj Bankov. Los czternastokrotnych mistrzów Polski jest praktycznie tak nieunikniony, jak nieuchronne jest bardzo mocne wietrzenie szatni po spadku na trzeci poziom rozgrywkowy. – Młody skład, najmłodsza obrona na szczeblu centralnym w kraju – jest się czego cieszyć, bo mamy na kim oprzeć zespół – przyznał po swoim pierwszym zwycięstwie w roli pierwszego trener Dariusz Fornalak.