Mój centrostrzał. Zakończenia sezonu najbardziej mogą żałować w JKH GKS Jastrzębie

Nie jestem aż takim narcyzem, żeby myśleć, iż komuś z Czytelników zostało to w pamięci, więc dziś powtarzam, że kiedyś na naszych łamach walnąłem takim tekstem (mniej więcej): „Dlaczego słoń ma trąbę? Żeby się tak gwałtownie nie zaczynał! – mówi taki sobie dowcip. A dlaczego sezon ma play off? Żeby się tak gwałtownie nie kończył!” – tę puentę sam wymyśliłem; naprawdę…

No i wykrakałem! Rodzimy hokej w arcytrudnej sytuacji w kraju (i jeszcze trudniejszej na świecie) jako pierwszy zakończył sezon. Zakończył, a nie zawiesił, tak jak niektóre inne federacje, i ogłosił medalistów. Spadkowiczów ogłaszać nie musiał, bo Polska Hokej Liga jest open, to znaczy… zamknięta. Przez cztery lat nie miało być do niej sportowych awansów, tylko płatne licencje, a więc nie miało być spadków, co już w pierwszym sezonie się nie udało, gdyż od początku borykający się z kłopotami Naprzód Janów licencję wpierw z honorami przyznaną stracił na dwie kolejki przed zakończeniem rundy zasadniczej. Dlaczego dopiero wtedy, choć symptomy złego były już widoczne dużo wcześniej? Może dlatego, że Naprzód dostał tylko dwa walkowery, więc odpadł w sposób naturalny, a za trzy musiałby być relegowany z ligi i jeszcze zapłacić kary, a z czego miałby to zrobić?!


Zobacz jeszcze: Oszukani przez działaczy


Może jednak w janowskim kontekście było zupełnie inaczej – nieważne, bo istotne jest teraz to, że w PHL play off ruszył i nawet wyłoniono półfinalistów, na co w parze JKH GKS Jastrzębie – Comarch Cracovia w systemie do czterech zwycięstw potrzeba było wszystkich siedmiu meczów. Do półfinałów GKS Tychy – GKS Katowice i JKH – Re-Plast Unia Oświęcim z wiadomych powodów już nie doszło, czego ponoć najbardziej mogą żałować jastrzębianie. W walce z oświęcimianami na pewno nie byliby bez szans, a wyeliminowanie na tym etapie Cracovii to wyczyn nie lada! Na ogół w ostatnich wielu latach mocni krakowscy podopieczni profesora Janusza Filipiaka mają (mieli?) taki zwyczaj, że na play off wzmacniali się jeszcze bardziej! Pozwalał na to fakt, iż hokejowe okienko transferowe trwało „ho, ho, a może i dłużej”. Obojętnie z którego miejsca po sezonie zasadniczym „Pasy” w play offie zachodziły wysoko. Choć na mistrzowski tron to ostatnio już niekoniecznie.

Jednak w tym niedokończonym sezonie krakowianie zadziałali inaczej. Wobec nierewelacyjnych wyników we wstępnych rundach, w tym rekordowej liczby trzynastu remisów w regulaminowym czasie owocujących dziesięcioma(!) porażkami po dogrywkach lub karnych, wzmocnienia rozpoczęto wcześniej. Jeszcze przed ćwierćfinałowym rozstrzygnięciem profesor Filipiak podpisał nowy kontrakt z wieloletnim już trenerem „Pasów”, Rudolfem Rohaczkiem. Prezes pewnie chciał, żeby szkoleniowiec miał spokojną głowę przed najważniejszymi meczami sezonu. A że lepsze jest wrogiem dobrego, to wszystko wzięło w łeb, bo z najważniejszych meczów Cracovia został wyrugowana sportowo, a nie jak inni – epidemiologicznie. Jednak krakowianie i ich trener z najgorszego w ostatnich latach ligowego osiągnięcia wyjdą pewnie niedraśnięci. No bo kto będzie długo o tym pamiętał, a zawsze jeszcze pod Wawelem można będzie pewnie usłyszeć, że jeśli medale rozdano przy „zielonym stoliku”, to trudno traktować je jak wywalczone na lodzie…       


Zobacz jeszcze: Koniec wieńczy dzieło  


Jednak przy nowej umowie Rudolfa Rohaczka jakoś tak zaskakująco przypomniała mi się historia innego trenera – futbolowego – Wojciecha Stawowego. Z nim tenże profesor Filipiak na początku XXI wieku podpisał rekordowy wówczas, a także niespotykany dziś, 10-letni kontrakt. Ten przestał obowiązywać po… 10 dniach. Nie, nie sądzę, żeby sytuacja miała się powtórzyć. Tym bardziej że działacze, trenerzy i hokeiści – nie tylko Cracovii – będą mieli duuużo czasu na przemyślenia, niestety.   

A że w hokeju, który jest chyba najbardziej dynamiczną dyscypliną sportową, play off jest śmietanką na naturalnie słodkim torcie, tym bardziej szkoda, że nie dane nam było tego doświadczyć. Może za rok…