Kornecki: Mój świat się nie wywrócił

Gratulacje! Czy to dla ciebie ważna nagroda?
Mateusz KORNECKI: – Gdy się dowiedziałem, po prostu poczułem się przyjemnie. Ucieszyłem się, bo zostałem w ten sposób wyróżniony po raz pierwszy.

Zasłużyłeś – broniłeś znakomicie w Płocku, gdzie sprawiliście jak dotąd największą niespodziankę sezonu, oraz w także wygranym kolejnym meczu, z Azotami.
Mateusz KORNECKI: – Na pewno dołożyłem swoją część do zwycięstw w tych ważnych meczach, i to one zapewne decydowały. Przy okazji dziękuję wszystkim, którzy oddali na mnie głosy (głosowanie spośród trójki nominowanych odbywa się na Facebooku superligi – przyp. red.). Wracając do obu meczów – indywidualne statystyki nie są dla mnie aż tak ważne; liczy się, czy pomagasz wygrać drużynie, nie zawodzisz w newralgicznych momentach. Starałem się, by moja koncentracja przez cały czas była maksymalna. W takich spotkaniach o wyniku decydują ostatnie minuty; nam zdarzało się toczyć wyrównane boje z Wisłą czy z Vive przez 50 minut, a potem wszystko się waliło. Teraz w Płocku prowadziliśmy od początku i wytrzymaliśmy ciśnienie do końca, podobnie było z Azotami.

Sezon zacząłeś jednak przeciętnie. Może paraliżowała cię świadomość, że było was – bramkarzy – w Górniku aż czterech i na twoje miejsce czekali już koledzy?
Mateusz KORNECKI: – Nie uważam, żeby ta forma była aż taka zła, choć ostatnio na pewno jest lepsza. Ale presji nie czułem. Już w trakcie okresu przygotowawczego, przy kontuzji Martina Galii, trener Rastislav Trtik otwarcie mówił, że jestem numerem jeden, sporo grałem też w akademickich MŚ w Chorwacji. Fakt, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność nie był informacją, która nagle miałaby wywrócić mój świat do góry nogami. Starałem się robić swoje, choć nie zawsze wychodziło, jakbym chciał.

A to, że wrócił już w dobrej formie Galia, pomaga ci, czy przeszkadza? Czech potrafi zamurować bramkę i nie opuszczać jej przez cały mecz…
Mateusz KORNECKI: – Wręcz przeciwnie – czuję się jeszcze pewniej, bo Martin to super doświadczony bramkarz, zawsze można na niego liczyć. W końcu liczy się dobro drużyny, a zdrowa rywalizacja mu służy. Ale wierzę, że będziemy po równo dzielić swój czas na boisku, choć oczywiście wszystko zależy od trenera i naszej dyspozycji.

Żeby nie było tak słodko – po świetnych meczach z Wisłą i Azotami, spotkał was zimny prysznic w Kaliszu, gdzie musieliście rzucać karne. Poczuliście się za pewnie?
Mateusz KORNECKI: – Dopadła nas zadyszka. Pierwsza połowa to było najsłabsze nasze 30 minut w tym sezonie, wierzę, że już się takie nie powtórzy. Łukasz Zakreta zamurował bramkę Energi, i nie pamiętam, żebyśmy kiedyś w tak krótkim czasie dostali tyle bramek z kontry. W drugiej połowie odrobiliśmy straty z nawiązką, ale nie udało się wygrać po 60 minutach. I w ten sposób przeżyliśmy nasze pierwsze rzuty karne, odkąd je w poprzednim sezonie wprowadzono zamiast dogrywki!

Mimo wszystko macie chyba powody do zadowolenia.
Mateusz KORNECKI: – Tak, jesteśmy w dobrych humorach, przegraliśmy tylko jeden mecz z dziewięciu, z Vive. Oczywiście nie ma żadnego hurraoptymizmu, trener nie pozwala, potrafi rzucić w nasza stronę kilka cierpkich słów, gdy na treningu nam coś nie wychodzi. Ale atmosfera jest super. Do przerwy grudniowo-styczniowej na reprezentację mamy jeszcze cztery mecze, w tym trzy w Zabrzu. Cieszymy się z tego, bo wiadomo, „ściany pomagają”.

No właśnie – reprezentacja. Okazałeś się największym wygranym blamażu w Tel Awiwie, bo po dobrej drugiej połowie z Kosowem i tak nie poleciałeś do Izraela…
Mateusz KORNECKI: – Było mi przykro, jak każdemu chyba. Wszyscy jesteśmy rozczarowani. Dzień przed wylotem Sławek Szmal powiedział, że do Izraela lecą Adam Malcher i Piotrek Wyszomirski, ale żebym robił swoje i dalej się rozwijał. Oczywiście, byłem zawiedziony, ale przyjąłem tę decyzję z pokorą, no bo co mi zostało… W każdym razie cały czas jadę z chłopakami na tym samym wózku. Pozostaje nam wygrać w czerwcowym rewanżu przynajmniej dwoma bramkami, powalczyć w kwietniu z Niemcami i spełnić obowiązek, czyli awansować na mistrzostwa Europy. Wierzę, że po tym, co stało się w Izraelu, pójdziemy już we właściwą stronę.

Z Korneckim w bramce?
Mateusz KORNECKI: – Na razie wróciliśmy do ligi, a ja nie lubię wywierać na siebie presji, wolę skupić się na najbliższym meczu.

W sobotę o podtrzymanie serii powalczycie w Głogowie. Lubisz grać z Chrobrym?
Mateusz KORNECKI: – Lubię. Choćby dlatego, że gra w nim czterech moich „krajanów”, wychowanków KSSPR Końskie, będzie okazja pogadać. Z Rafałem Biegajem i Wiktorem Kubałą byliśmy w jednej drużynie. Rafał Stachera i Kamil Sadowski są starsi, ale wszyscy jesteśmy wychowankami pana Mariana Panka. To on wyszukał nas w szkolnych zawodach, a potem niemal ciągnął za uszy. Mój dom rodzinny jest w Matyniowie, a do podstawówki i gimnazjum chodziłem w pobliskiej Miedzierzy, zajęliśmy nawet piąte miejsce w ogólnopolskiej gimnazjadzie. Dzięki panu Marianowi dziś wszyscy gramy w ręczną. Zmarł trzy lata temu, pojechałem na pogrzeb, to bardzo zasłużona postać dla klubu.

Na koniec zapytam jeszcze o Huberta – kiedy bracia Korneccy wreszcie zagrają razem w Górniku?
Mateusz KORNECKI: – Oczywiście, często rozmawiamy, staram się jak mogę mentalnie brata podbudować. Ma wielkiego pecha (starszy z braci, rozgrywający, latem trafił do Górnika, ale od tego czasu leczy już drugą kontuzję – przyp. red.), ale to walczak, jest zawzięty i wierzę, że w końcu pech go opuści. Rehabilitacja przebiega pomyślnie, ale Hubert jeszcze nie trenuje z zespołem i nie chcę zapeszać, kiedy wróci na boisko.

 

WEEKEND W KOLE

PGNiG Superliga mężczyzn

Piątek, 9 listopada

LUBIN, 18.30: Zagłębie – MMTS Kwidzyn

Sobota, 10 listopada

PUŁAWY, 18.00: Azoty – Sandra Spa Pogoń Szczecin

GŁOGÓW, 18.00: Chrobry – NMC Górnik Zabrze

MIELEC, 18.30: Stal – Arka Gdynia

Niedziela, 11 listopada

GDAŃSK, 13.00: Energa Wybrzeże – Gwardia Opole

 

PGNiG Superliga kobiet

Sobota, 10 listopada

KOŚCIERZYNA, 15.00: UKS PCM – Start Elbląg

KIELCE, 17.00: Korona Handball – Ruch Chorzów

KOBIERZYCE, 17.00: KPR Gminy – Metraco Zagłębie Lubin