Kolejka PHL. Momenty były…

Tyszanie odnieśli kolejne zwycięstwo w niezłym stylu, choć muszą wystrzegać się nonszalancji w grze.


Derbowe spotkania pomiędzy GKS-em Tychy i Zagłębiem Sosnowiec zawsze wyzwalały dodatkowe emocje i nieraz bywało, że ci drudzy stawiali silny opór. Tym razem było nieco inaczej, bo przewaga należała do gospodarzy i tylko przez kilka minut było gorąco. Tak więc momenty były, ale wygrana obrońców tytułu mistrzowskiego nie podlegała dyskusji.  

Gospodarze ponownie wystąpili bez dwóch przeziębionych zamorskich hokeistów: Michaela Cichego i Aleksa Szczechury. Natomiast do drugiego ataku wrócił Jean Dupuy, który w Toruniu pauzował za bójkę w meczu z Comarch Cracovią. Zabrakło również Mateusza Gościńskiego. W tej sytuacji po raz kolejny dostała szansę tyska młodzież i trzeba przyznać, że poczyna sobie całkiem dzielnie i, co najważniejsze, zbiera doświadczenia. Z kolei Grzegorz Klich, trener gości, po raz kolejny przemodelował poszczególne formacje, bo ciągle poszukuje optymalnego ustawienia. Na domiar złego podczas rozgrzewki kontuzji doznał obrońca Armen Choperia, zaś Adam Domogała zachorował i do Tychów nie przyjechał. 

Od początku spotkania przewagę mieli tyszanie i mocno nacierali na bramkę Michała Czernika. Jednak efektu bramkowego nie było widać. Patryk Wronka w 7 min znalazł się w dogodnej sytuacji, mocno uderzył, ale krążek trafił w żelazne obramowanie i tylko na lodowisku zadzwoniło. Goście sporadycznie kontrowali i w 12 min Dominik Nahunko znalazł się sam na sam z Johnem Murrayem, ale nie zdołał go pokonać. Okazję do zmiany rezultatu miał Christian Mroczkowski, ale i on nie posłał krążka do siatki. Jednak w końcu dokonał tego 19-latek Jan Krzyżek, który mocno strzelił, bramkarz gości odbił, ale poprawka była już celna. Gospodarze na to prowadzenie w pełni zasłużyli, bo mieli inicjatywę i więcej klarownych sytuacji.

5 goli w II odsłonie to nie tylko efekt przyspieszenia gry przez gospodarzy, ale dziwnego zachowania Murraya w bramce. Przy golach dla gości chyba zbyt późno zareagował przy uderzeniach Tomasza Kulasa i Michała Domogały. Przy tym drugim strzale przed golkiperem gospodarzy było spore zamieszanie i po części można szukać dla niego usprawiedliwienia. Jednak od reprezentacyjnego golkipera wymaga się więcej czujności.

Gospodarze już na początku 26 min prowadzili 3:0, bo najpierw Bartłomiej Pociecha popisał się strzałem z niebieskiej linii, zaś potem z bliskiej odległości pokonał Czernika. Prowadzenia 3:0 wcale nie służą tyszanom, bo przecież w Toruniu również tak samo prowadzili, by stracić w dość niefrasobliwy sposób 2 bramki. Ten wyczyn „skopiowali” na własnej tafli, ale potrafili strzelić kolejnego gola za sprawą Patryka Wronki. Tak więc w szatni przed ostatnią odsłoną na pewno było nieco spokojniej, choć pewnie trener apelował o pełną koncentrację.

Rozmowy w szatni najwyraźniej poskutkowały, bo Mroczkowski z bliskiej odległości zdobył gola. Ta bramka pozwoliła na swobodniejszą grę i większą kontrolę nad wydarzeniami na tafli. Przyniosło to kolejne gole, bo do sosnowieckiej bramki trafiali: Jarosław Rzeszutko, przy dużym współudziale młokosów, oraz Filip Komorski. Obaj wcześniej mieli po dwie asysty i mogą imponować dobrym przeglądem sytuacji.

Tyszanie odnieśli kolejne zwycięstwo w niezłym stylu, choć muszą wystrzegać momentów nonszalancji w grze. Tym razem obyło się bez żadnych konsekwencji, ale gdy trafią na bardziej wymagającego rywala, może to się kończyć nieco inaczej. A hokeiści z Sosnowca muszą szukać punktów w starciu z innymi rywalami.

Włodzimierz Sowiński  


GKS TYCHY – ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC 7:2 (1:0, 3:2, 3:0)

1:0 – Krzyżek – Gruźla – Rzeszutko (16:47), 2:0 – Pociecha – Dupuy – Marzec (21:31, w przewadze), 3:0 – Marzec – Dupuy (25:02), 3:1 – Kulas – Luszniak (27:30), 3:2 – M. Domagała – Naróg – Bernacki (29:50), 4:2 – Wronka – Novajovsky – Komorski (38:16), 5:2 – Morczkowski – Komorski (40:25), 6:2 – Rzeszutko – Gruźla – Bizacki (48:11), 7:2 – Komorski – Wronka – Rzeszutko (49:38).       

Sędziowali: Robert Długi i Mateusz Niżnik – Kamil Korwin i Wiktor Zień. Widzów 900.

TYCHY: Murray; Novajovsky – Havlik, Seed – Kotlorz, Ciura – Pociecha, Bizacki; Mroczkowski – Komorski (2) – Wronka, Marzec – Galant – Dupuy, Gruźla (2) – Rzeszutko – Krzyżek, Kogut – Ubowski (2) – Jeziorski. Trener Krzysztof MAJKOWSKI.

ZAGŁĘBIE: Czernik; Jaskólski – Kaszczak, Seriożkin – Opiłka, Naróg – M. Domagała, Luszniak; Nikiforow (2) – Nahunko – Baszirow, Kulas – Rutkowski – Bernacki, T. Kozłowski – Dubinin – Smal, Sikora (2) – Stojek – Blanik (4). Trener Grzegorz KLICH. Kary: Tychy – 6 min, Zagłębie – 8 min


Na zdjęciu: Jarosław Rzeszutko popisał się golem i dwiema asystami.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus


Drugi raz Sanoka

Sanoczanie podejmowali rywala, który w tym sezonie nie zdobył jeszcze punktu i z prostego punktu widzenia byli faworytem tej konfrontacji.


Zgodnie z przewidywaniami podopieczni Marka Ziętary zyskali od pierwszych minut przewagę. Stworzyli sobie kilka niezłych okazji, ale zdecydowanie brakowało im skuteczności. Albo też dobrze w bramce gdańskiej radził sobie Michał Kieler. Golkiper Stoczniowca zatrudniany był, w pierwszej tercji, niemal dwa razy częściej, aniżeli jego vis a vis, czyli Patrik Speszny. Nie dał się jednak w tej odsłonie pokonać i skapitulował dopiero po upływie połowy czasu gry.


Trzeba przyznać, że gospodarzom dopisało szczęście, bo strzał Marka Strzyżowskiego z nadgarstka nie był zbyt precyzyjny. Ale krążek odbił się od łyżwy jednego z obrońców, co doszczętnie zmyliło bramkarza „Stoczni”. Może komuś się wydaje, że sanoczanie napoczęli w ten sposób rywala. Nic bardziej mylnego, bo ekipa z Gdańska miała co najmniej dwie sytuacje, aby wyrównać stan spotkania. Taka sztuka nie udała się jednak podopiecznym Krzysztofa Lehmanna, a wiadomo co jest z sytuacjami, których się nie wykorzystuje.

Zemściło się już w trzeciej tercji. Riku Sihvonen zagrał przed bramkę do Jakuba Bukowskiego. Pierwszy strzał 20-latka Kieler odbił, ale przy dobitce był już bez szans. 18 sekund później było praktycznie po wszystkim. Maciej Witan, z najbliższej odległości, zmieścił krążek pod poprzeczką. W tej sytuacji goście niewiele mogli już zrobić, choć trzeba im oddać, że walczyli do końca. Josef Vitek jest najlepszym dowodem na to, że upływający czas nie jest przeszkodą. Doświadczony czeski napastnik, jak juniora, minął Strzyżowskiego i mocnym strzałem dał swojej drużynie gola. Na więcej brakło zarówno czasu, jak i umiejętności i Stoczniowiec przegrał ósmy raz w tym sezonie. Sanoczanie, z kolei, wygrali drugie spotkanie i nie tracą kontaktu z drużynami, które znajdują się bezpośrednio przed nimi.

JK


CIARKO STS SANOK – STOCZNIOWIEC GDAŃSK 3:1 (0:0, 1:0, 2:1)

1:0 – Strzyżowski – Rąpała – Olearczyk (30:52, w przewadze), 2:0 – Bukowski – Sihvonen – Piippo (47:45), 3:0 – Witan – Rąpała (48:03), 3:1 – Vitek – Rompkowski (56:19).

Sędziowali Mateusz Krzywda i Paweł Kosidło oraz Mateusz Bucki i Marcin Młynarski. Widzów 1600.
SANOK: Speszny; Rąpała (2+10) – Olearczyk, Piippo (2) – Kamieniew (2+10), Biłas – Demkowicz, Skokan – Florczak; Biały – Strzyżowski (2) – Witan (2), Sihvonen – Viikila – Bukowski (2), Filipek (2) – Wilusz – Bielec, Łyko – Ginda – Fus. Trener Marek ZIĘTARA.
GDAŃSK: Kieler; Liśkiewicz – Rompkowski (4), Kruk – Lehmann (4), Wala (2) – Leśniak, Żurauski; Zając (2) – Mocarski (2) – Vitek, Bandarenka – Pesta – Stasiewicz (2), Łabinowicz – Strużyk (2) – Rybak, Drąg – Sadowski – Niedźwiecki. Trener Krzysztof LEHMANN.

Kary: Sanok – 34 min, Gdańsk – 18 min.