Monachijska myśl ekonomiczna

Koronawirus sprawił, że wiele klubów piłkarskich poważnie musiało zerknąć w swoje finanse. Dyskusje toczą się także w szeregach Bayernu Monachium, słynącego ze swojej stabilności.


W ostatnich latach mocno krytykowany i wyśmiewany Bayern teraz może siedzieć dumnie na swoim bundesligowym tronie. Ogromna oszczędność popłaciła i Bawarczycy nie muszą drżeć o swój byt po kryzysie, który dotknął futbol – czego nie mogą powiedzieć kluby pokroju Barcelony, czy Liverpoolu.

Do 8 marca

Monachijczycy rzecz jasna dostali ostro po kieszeni. Ich wpływy zmalały o kilkadziesiąt milionów euro, ale dzięki rozsądnemu zarządzaniu i zapasom w portfelu Bayern pozostanie płynny finansowo. Stratny okazał się przede wszystkim budżet transferowy, który tego lata miał planowo wynosić 200 mln euro, a może nawet więcej. Tak wielkich wydatków na zakupy jednak nie będzie, ponieważ wszystkie rachunki w Bawarii muszą się zgadzać.

– Do 8 marca i naszego ostatniego meczu z kibicami na trybunach mieliśmy doskonały model biznesowy. Wiedzieliśmy, że dopóki nasz klub będzie działał prawidłowo, zawsze pozytywnie zakończymy rok finansowy – przyznał w rozmowie z „Sueddeutsche Zeitung” dyrektor generalny Bayernu Karl-Heinz Rummenigge. To właśnie on wraz ze swoim przyszłym następcą, legendarnym byłym bramkarzem Oliverem Kahnem, zastanawiali się nad tym, jak w przyszłości zabezpieczyć się przed takimi kryzysami. Niemieckie kluby słyną z rozsądnego zarządzania i Bayern nie jest tutaj wyjątkiem. Jego sytuacja wciąż pozostaje dobra, ale w gabinetach i tak starają się coś zaradzić.

Nie będzie Ameryki

Obaj działacze stwierdzili, że wprowadzony przez UEFA model finansowego fair-play musi być „nowy, poważniejszy i trwalszy”, ponieważ obecnie kluby są w stanie obchodzić jego przepisy – co pokazał niedawny przykład Manchesteru City, który miał zostać wykluczony z europejskich pucharów i zapłacić 30 mln euro kary, a ostatecznie otrzyma tylko grzywnę wynoszącą 10 mln.


Przeczyta jeszcze: Znowu Niemiec, znowu do Chelsea


W Niemczech od jakiegoś czasu po cichu rozmawia się o pomyśle ograniczenie pensji zawodników, które wraz z kwotami transferowymi stanowią największą część klubowych wydatków. Ostatni transfer Leroya Sane do Monachium, który wyniósł ostatecznie nie więcej niż 49 mln euro (licząc z bonusami) zamiast żądanych rok temu przynajmniej 100 mln euro, każe sądzić, że chociaż tymczasowo ceny piłkarzy zmaleją. Trudniej natomiast zaradzić coś w kwestii wynagrodzeń.

– Jesteśmy częścią europejskiego futbolu. Jeśli jako jedyni zaczniemy obniżać pensje, nie sprowadzimy graczy, którzy pozwolą nam na pozostanie konkurencyjnymi na światowym poziomie. Najlepsi zawodnicy trafiają tam, gdzie im się najlepiej płaci – powiedział Kahn. Były bramkarz ukrócił także pomysły wprowadzenia odgórnego pułapu wynagrodzeń na wzór amerykański (salary cap), ponieważ byłoby to niezgodne z europejskim prawem konkurencji.

– Zawodnicy sami przyczynili się do wzrostu swoich pensji – dodał Rummenigge, nie podając konkretnej recepty na znormalizowanie sytuacji.


Fot. PressFocus