Motyka: Moje serce pęknie

Łukasz ŻUREK: Próby ratowania „Białej gwiazdy” ogląda się od wielu dni jak dobry serial o charakterze zagadkowo-sensacyjnym. Serce byłego wiślaka – pełne żalu, niedowierzania czy gniewu?

Marek MOTYKA: – Wszystkiego po trochu, bo trudno określić, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Nadal nie wiem, kto jest właścicielem klubu, a kto nim zarządza i podejmuje najważniejsze decyzje. Towarzystwo Sportowe twierdzi, że ono, ale ten Szwed (Mats Hartling – przyp. red.) cały czas jest innego zdania. Tymczasem lada moment uciekną piłkarze i nie będzie miał kto przystąpić do rozgrywek.

Wierzy pan w miłosierdzie organów PZPN? Kibice Wisły mają nadzieję, że ich zespół zostanie dopuszczony do wiosennej fazy rozgrywek, nawet jeśli nie wszystkie kwestie organizacyjno-finansowe da się wyprostować w doskonałym stopniu…

Marek MOTYKA: – Rozumiem dylematy Zbyszka Bońka i innych członków PZPN-u. Muszą stać na straży związkowych przepisów, ale z drugiej strony wiedzą dobrze, że bez Wisły ta liga byłaby uboga. Wierzę, że wszystko zakończy się dla klubu pomyślnie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie „Białej gwiazdy” w IV lidze. Moje serce pęknie, jeśli tak się stanie. Mówię panu uczciwie. Broniłem jej barw przez 12 lat…

Wczoraj do akcji wkroczyła policja pod nadzorem prokuratury. Myśli pan, że uda się spektakularnie rozliczyć ludzi, którzy zadłużyli klub na 40 mln złotych?

Marek MOTYKA: – Tylko czy na pewno chodzi o 40 milionów? Nie jestem pewien, czy za chwilę ktoś nie przyjdzie z nowymi papierami i nie przedstawi nowych roszczeń. Bez wiarygodnego audytu nikt klubu w ciemno nie kupi. Tym bardziej, że tak naprawdę do kupienia jest tylko historia i szyld. Jak ja słyszę, że jakichś dokumentów nie udaje się znaleźć, to sytuacja jest niepokojąca. Zresztą transakcja z tym „biznesmenem” z Kambodży od początku wyglądała źle. Kiedy Abramowicz kupował Chelsea, to niemal wjeżdżał do Londynu na białym koniu. A tutaj? Przyszedł gość z parasolką i zachowywał się jak spłoszone gnu…

 

Subskrybuj nasz kanał na YT!