Może właśnie teraz…

Dla napastnika rodem z Nowego Targu budapesztańskie mistrzostwa globu będą dwunastymi w karierze.

Stefan LEŚNIOWSKI: Kibice już bardzo długo czekają na awans do elity. Jest presja?]

Marcin KOLUSZ: – Presji nie czuję. Jestem realistą i wiem, że stać nas na wygrywanie. Potrzebna jest dobra gra i… szczęście. Musimy wygrać minimum trzy mecze. Nie chcę składać deklaracji, że jedziemy po awans. W tym turnieju wiele może się zdarzyć. Poprzednie mistrzostwa pokazały, że można było awansować, tymczasem w ostatnim meczu trzeba było walczyć o utrzymanie.

Trudną mamy grupę?

Marcin KOLUSZ: – Z roku na rok poprzeczka zawieszona jest coraz wyżej. Sam jestem ciekaw, czy papierowe kalkulacje sprawdzą się na lodowisku. Mogę zapewnić, że jesteśmy bojowo nastawieni. Naszym głównym celem jest walka w każdym meczu, danie z siebie maksimum.

Bardzo ważne jest wejście w turniej. W poprzednich mistrzostwach zanotowaliście falstart i utrudniliście sobie drogę do dwóch pierwszych miejsc premiowanych awansem.

Marcin KOLUSZ: – Znowu na naszej drodze w pierwszym starciu stają Włosi. Będzie okazja do rehabilitacji, ale jest to turniej i nawet wygrana w pierwszym meczu nie zagwarantuje awansu. Aczkolwiek dobre wejście daje kopa. Chcemy więc wygrać i z optymizmem czekać na następne konfrontacje.

Którego z rywali uważasz za najtrudniejszego?

Marcin KOLUSZ: – Kazachstan. To solidna drużyna, mająca w składzie zawodników z najlepszej ligi świata – KHL, oczywiście po NHL. To faworyt czempionatu. Są też Słoweńcy, którzy podczas igrzysk olimpijskich pokazali, że są bardzo mocni; mają w składzie graczy, którzy wiele potrafią. Węgrzy, grając u siebie, z założenia będą groźni, a i „Lordowie” na pewno nie przyjadą do Budapesztu odfajkować mistrzostwa. Słowem – każdy w tej grupie marzy o triumfie lub drugim miejscu.

W jakiej jesteście dyspozycji?

Marcin KOLUSZ: – Fizycznie dobrze się czujemy. Na zajęciach koncentrowaliśmy się na dynamice, żeby w Budapeszcie była szybkość i energia. Pracowaliśmy nad płynnością gry, swobodą, szybkością i prostotą. Typowo kanadyjski hokej.

Piętą Achillesową była zazwyczaj gra w przewadze.

Marcin KOLUSZ: – Z treningu na trening trenerzy coraz więcej uwagi poświęcali grze w przewadze. Myślę, że wypracowaliśmy swój styl, który będzie skuteczny. Może nie każdą przewagę będziemy wykorzystywać, ale może co drugą…

Rozgryźliście przeciwników od strony taktycznej?

Marcin KOLUSZ: – Podczas przygotowań skupialiśmy się głównie na naszym systemie gry. Od strony taktycznej jeszcze przeciwników nie rozpracowywaliśmy, ale bez wątpienia przed każdym meczem będziemy otrzymywali odpowiednie informacje. Ale też rozpracowanie rywala nic nie da, jeśli nie podejdziemy odpowiedzialnie do każdego meczu. A podejdziemy.

Zawirowania wokół kadry i polskiego hokeja nie przeszkadzały wam w przygotowaniach?

Marcin KOLUSZ: – Przeszkadzały. Od tych spraw nie da się oderwać, bo nas dotyczą. Jesteśmy w epicentrum tego, co się dzieje. Staramy się walczyć o swoje, ale decydując się na grę w drużynie narodowej, każdy wiedział, jaka jest sytuacja. Dlatego staramy się tworzyć fajną atmosferę w ekipie. Łączy nas jeden cel: jak najlepiej zaprezentować się w stolicy Węgier. Ci, co byli na zgrupowaniu, nie grają tylko dla zysków, to są wariaci, którzy kochają hokej. Pod tym względem już jesteśmy wygrani. Czas pokaże, czy związek wyjdzie ze swoich problemów. Jeśli wyjdzie, to i my na tym skorzystamy.

Czy jesteś zaskoczony absencją aż tylu kolegów?

Marcin KOLUSZ: – Taki jest sport, zwłaszcza hokej, twardy i urazowy. Patrząc wstecz, w mistrzostwach zawsze brali udział wszyscy najlepsi. Nie zdarzały się kontuzje. No i w końcu nadszedł taki moment, że chłopcy, którzy zawsze byli do dyspozycji selekcjonerów, wypadli. Nie mam do nikogo pretensji, że nie przyjechał na zgrupowanie. Jeśli miałby przyjechać z urazem i go pogłębić, to lepiej, żeby się leczył. Zdrowie jest najważniejsze…

 

Stefan Leśniowski