Mraz: Kiedyś widziałem się w Realu Madryt

Łukasz Żurek: Pora na powrót w dobrze znane rejony. Ma pan sentymentalne usposobienie czy będzie to tylko kolejna dniówka w robocie?

Patrik MRAZ: – Takie historie to w życiu piłkarza coś normalnego. Dzisiaj jesteś tu, jutro gdzieś indziej. Przesadnie sentymentalny nie jestem. W Piaście wciąż jest paru ludzi, których lubię i szanuję. Ale jadę do Gliwic, żeby wygrać mecz.

Powspominajmy trochę. Wiosną 2016 roku świętował pan z „Piastunkami” tytuł wicemistrza Polski. To była ekipa z potencjałem na wygranie ligi?

Patrik MRAZ: – Idę przez życie tak, żeby nie oglądać się za siebie. Zawsze najważniejsze jest dla mnie to, co przede mną. Ale skoro pan pyta, to… muszę odpowiedzieć twierdząco. Tak, w Gliwicach był wtedy zespół, który mógł zdobyć tytuł mistrza kraju. W pewnym momencie znaleźliśmy się na tak wysokiej fali, że potem już samo szło – wygrywaliśmy regularnie u siebie i na wyjeździe. Na mecie sezonu mieliśmy spory niedosyt, kiedy okazało się, że zostajemy na drugim miejscu. Ale trzeba pamiętać, że w historii miasta i klubu to było osiągnięcie o charakterze historycznym.

Dla pana to najlepszy sezon w karierze czy tylko jeden z najlepszych? Cztery gole, 13 asyst, miano najlepszego lewego obrońcy ligi i zainteresowanie ze strony selekcjonera reprezentacji Słowacji…

Patrik MRAZ: – To był mój najlepszy sezon w Polsce. Lepszy zanotowałem kiedyś tylko w Żilinie. Zdobyliśmy mistrzostwo Słowacji i zaraz potem awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Mistrzów. A tam czekały na nas ekipy Chelsea Londyn, Spartaka Moskwa i Olympique Marsylia. Z Piastem tak wysoko nie udało się dotrzeć.

W Gliwicach nie po drodze było panu z trenerem Dariuszem Wdowczykiem…

Patrik MRAZ: – Nie chcę nic na trenera gadać. Sam Wdowczyk nie był problemem. Nie zostałem w Piaście, bo nie dogadaliśmy się co do długości mojego nowego kontraktu. Chciałem podpisać dwuletnią umowę, a zaproponowano mi roczną z opcją prolongaty. Nie zgodziłem się. Dobrze mnie przecież znali, nie musieli mnie testować przez kolejny rok. Odszedłem. Jeszcze raz okazało się, że w piłce nie da się niczego zaplanować. Wszystko zmienia się bardzo szybko i toczy się swoim rytmem…

W Piaście zapewniano, że z zawodnikami, którzy ukończyli 30. rok życia, podpisywane będą wyłącznie roczne kontrakty. A zaraz potem przyszedł 33-letni Konstantin Vassiljev i… dostał trzyletnią umowę. Ma pan o to żal do dzisiaj?

Patrik MRAZ: – Rzeczywiście, tak mi wtedy powiedziano. Przekroczony 30. rok życia miał oznaczać co najwyżej roczny kontakt. Myślę, że ktoś mnie w Gliwicach nie docenił. Ale tak czasami w futbolu bywa. Nie jest zawsze kolorowo. Dzisiaj nie chowam żalu i nie myślę już o tamtych dniach.

Obecna drużyna Piasta jest równie silna jak ta wicemistrzowska?

Patrik MRAZ: – To dobra ekipa, ale nie tak silna jak tamta sprzed trzech sezonów. Graliśmy piłkę nie tylko skuteczną, ale i przyjemną dla oka. Ludziom się to podobało. Praktycznie przez cały rok mieliśmy komplet na trybunach. Trzeba jednak podkreślić, że trener Waldemar Fornalik wykonuje dzisiaj w Gliwicach bardzo dobrą robotę.

Do zespołu Zagłębia dołączył pan dopiero na początku września – po roku spędzonym w Sandecji Nowy Sącz. Negocjacje z sosnowiczanami trwały tak długo?

Patrik MRAZ: – Dogadaliśmy się bardzo szybko. W Sandecji zostałbym tylko w przypadku uniknięcia degradacji, taki był zapis w kontrakcie. Zanim przyszła oferta z Sosnowca, posiedziałem trochę w domu. Były zapytania ze Słowacji, z Czech i jedna z pierwszej ligi polskiej. Ale ja chciałem wrócić do ekstraklasy, więc cierpliwie czekałem. Nie ukrywam, że byłem trochę poirytowany upływającym czasem. Sezon już przecież trwał. Wiedziałem, że bez przepracowanego okresu przygotowawczego będzie mi trudno z marszu wejść do nowej drużyny. Wszystko potoczyło się jednak dobrze. Nie miałem dużych zaległości w przygotowaniu fizycznym, bo w rodzinnym Puchovie trenowałem gościnnie z miejscową drużyną, występującą na co dzień w III lidze.

Wierzy pan, że historia Zagłębia zakończy się w tym sezonie szczęśliwie?

Patrik MRAZ: – Oczywiście, że tak. Gdybym nie wierzył, nie przychodziłbym tu tylko po to, żeby przez rok posiedzieć. Jak do mnie zadzwonili z Sosnowca, to od razu obejrzałem kilka meczów zespołu. To nie jest drużyna na spadek. Eksperci mówią co innego – że się do tej ligi nie nadajemy. Mam inne zdanie, moi koledzy z drużyny też. Ale trzeba to pokazać na boisku. Samym gadaniem do gazety nic nie wygramy.

Po pierwszy w karierze tytuł mistrzowski sięgnął pan dekadę temu – z Artmedią Petrzalka na Słowacji. Gdzie widział pan siebie wtedy 10 lat później? Marzyła się kariera na Zachodzie?

Patrik MRAZ: – Jak każdemu młodemu chłopakowi. Nie byłem wyjątkiem, też miałem marzenia. Już jako 18-latek, kiedy rozegrałem ponad 30 meczów ekstraklasy w Matadorze Puchov, widziałem siebie w wielkiej europejskiej drużynie. A dokładniej – w Realu Madryt. Piłka hiszpańska bardzo rozbudzała wtedy moją wyobraźnię. Nie udało się, ale niczego nie żałuję. Gram dzisiaj w polskiej ekstraklasie i jestem szczęśliwy. O czymś takim też marzy przecież bardzo wielu piłkarzy…

 

Na zdjęciu: Patrik Mraz zamierza wraz z klubowymi kolegami utrzeć nosa ekspertom. Najbliższa okazja dzisiaj wieczorem…

 

Lotto Ekstraklasa

23 listopada (piątek, godz. 18.00):

 

Piast Gliwice – Zagłębie Sosnowiec