MŚ Dywizji IB. Chłodzenie emocji

W meczu z Ukrainą trzeba wykazać się większą konsekwencją i cierpliwością niż w konfrontacji z Estonią.


Jedni mówili: pierwsze śliwki robaczywki; inni, wieczni malkontenci, narzekali na styl i brak skuteczności, a także chwalili John Murraya, który po raz kolejny w ważnych momentach pokazuję klasę. To wszystko można było usłyszeć w kuluarach po zwycięskim meczu Polski z Estonią 3:0 mistrzostwach świata Dywizji 1B w Tychach. Może to nie była olśniewająca wygrana, ale jakże ważna w kontekście kolejnych występów. Przed biało-czerwonymi potyczka z Ukrainą, która będzie chciała, z wiadomych względów, pokazać z jak najlepszej strony.

Młodzież w cenie

W środowisku trener Robert Kalaber ma ugruntowaną pozycję, choć nie brakuje adwersarzy, którzy ciągle mu coś wytykają lub też przypinają mu jakąś łatkę. Jednego nie można mu odmówić: konsekwentnie stawia na młodzież. Ba, potrafi obdarzyć ją sporym zaufaniem i powierzyć poważne zadania. W istocie – zestawienie poszczególnych formacji mogło wzbudzić zdziwienie, ale trzeba przyjąć, że trener Kalaber wszystko ze swoimi współpracownikami dyskutował i ustalił.

– Przed meczem z Ukrainą nic nie zamierzam zmieniać, bo do drugiej bramki wszystko dobrze funkcjonowało – tłumaczył nam słowacki szkoleniowiec. Potem zaczęliśmy grać do przodu, starając się o kolejne bramki, ale zapomnieliśmy o asekuracji i Murray w wielu sytuacjach 2 na 1 czy 3 na 2 ratował nas z opresji. Na wyróżnienie MVP w tym spotkaniu w pełni zasłużył.

Z dobrej strony pokazali młodzi zawodnicy. Kamil Wałęga i Paweł Zygmunt w swoim debiucie w imprezie tej rangi zdobyli po golu. Byli ważnymi postaciami swoich ataków.

– Gdyby nie covid, pewnie zaliczyłbym wcześniej debiut i tylko należy żałować, że dwa sezony międzynarodowe mam wyjęte z życiorysu – stwierdził Zygmunt, zawodnik rodem z Krynicy, ale z powodzeniem występujący w czeskim Litwinowie. – Dostałem od Patryka Wronki podanie-marzenie, byłoby wielkim grzechem, gdybym tego nie wykorzystał. Nie będę ukrywał, że może jeszcze dwa gole powinny być na moim koncie, ale w najważniejszym momencie spaprałem sprawę. W naszej grze były również przestoje, ale to wynik braku koncentracji po objęciu prowadzenia. Mimo wszystko, moim zdaniem, mieliśmy mecz pod kontrolą; i tylko wygrana mogła być okazalsza.

Wspomniany duet oraz Dominik Paś, Alan Łyszczarczyk, Mateusz Gościński i Bartłomiej Jeziorski czy Jakub Bukowski zaliczą tę potyczkę po stronie plusów. Może i mają gorące głowy, ale przyjdzie czas na ich schłodzenie.

Niezbędna presja

Doskonale wczuwamy się w rolę hokeistów, którzy już od dłuższego czasu słyszą: musimy awansować! I rzeczywiście presja jest w drużynie większa. Niemniej ona zawsze towarzyszy nie tylko rywalizacji sportowej, ale w ogóle życiu zawodowemu.

– Oczywiście, że moi podopieczni mieli prawo być zdenerwowani, bo przecież turniej jeszcze się nie zaczął, a już odtrąbiono nasz awans – dodaje trener Kalaber. – Gdy graliśmy spokojnie, zdyscyplinowanie pod względem taktycznym, wówczas Estończycy nie mieli wiele do powiedzenia. Gdy wkradło się rozluźnienie wówczas pojawiły się problemy. Mamy czas na analizę wideo i będziemy pokazywać zawodnikom błędy, by nie popełnić ich w meczu z Ukrainą.

Wałęga zaimponował, że po meczach w ekstralidze słowackiej Liptovskiego Mikulasza z Żylina (4-1) błyskawicznie przemieścił się do Tychów. Odbył zaledwie jeden trening na lodzie, a mimo to otworzył konto bramkowe.

– Jestem w rytmie meczowym, więc wejście do reprezentacji nie sprawiło mi żadnego kłopotu – wyjaśnia Kamil Wałęga. – Mieliśmy dobry pomysł na grę, ale było też wiele błędów. Mieliśmy niepotrzebne straty w strefie neutralnej, a i do skuteczności też można mieć zastrzeżenia. Nasza gra musi być bardziej zdyscyplinowana w większym wymiarze czasowym.

– Z meczu na mecz powinno być coraz lepiej – dodaje selekcjoner i… tego się trzymajmy.

Szacunek dla rywali

Dzisiaj trzeba postawić kolejny krok w drodze po awans do Dywizji 1A. Hokeiści Ukrainy zawsze byli niewygodnymi rywalami i pewnie w tym meczu będzie tak samo. W ostatnim sezonie, na długo przed działaniami wojennymi, w tamtejszej federacji doszło do rozłamu, w związku z czym rywalizowano w dwóch ligach. Na część „zbuntowanych” zawodników nałożono nawet kary dyscyplinarne. Sytuacja geopolityczna sprawiła, że niesnaski hokejowe zostały wyciszone. Wydawało się, że zespół nie zdoła przyjechać do Tychów, ale przez prawie 3 tygodnie przebywał na zgrupowaniu na Węgrzech, rozgrywając mecze towarzyskie z Chorwacją oraz Madziarami.

– Jestem pełen podziwu dla naszych rywali, że w tej trudnej sytuacji potrafili się zebrać i przygotowywać do mistrzostw – mówi Zygmunt. – Ten mecz, moim zdaniem, będzie kluczowy dla końcowego układu tabeli. Oni będą zmotywowani i będą chcieli się pokazać z jak najlepszej strony. W swojej grze musimy się wykazać szaloną cierpliwością. Ten sezon dla mnie jest trudny i jestem po występach ligowych mocno poobijany (złamał rękę – przyp. red.). Jednak zaciskam zęby i w tym turnieju chciałbym jeszcze się pokazać na co mnie stać! Na razie urlopem nie zaprzątam sobie głowy – stwierdził z uśmiechem na zakończenie sympatyczny kryniczanin.

Wstydliwa sprawa

Już z chwilą opublikowania cen biletów (89 zł i 49 ulgowy) wyrażaliśmy zdziwienie, że są one na tak wysokim pułapie. I najwyraźniej odstraszyły kibiców. Mistrzowskie spotkanie, według oficjalnych statystyk, oglądało zaledwie 808 widzów. A nasi hokeiści w kuluarowych rozmowach wyrażali zdziwienie cenami, jakie ustalili związkowi działacze.

– Jeżeli są rzeczy, które powinny być zmienione to natychmiast to robimy. – Są jednak sprawy na które nie mamy żadnego wpływu i trochę żal, bo nie możemy nic zrobić. Liczyłem na zdecydowanie większe wsparcie ze strony kibiców – rozłożył bezradnie trener Kalaber.

A tymczasem w środowisku wrze i w mediach społecznościowych dostało się działaczom związkowym. To jednak nas wcale nie dziwi…

Wczoraj biało-czerwoni o 13.00 trenowali, a potem mieli analizę wideo i pewnie wybrali się na mecz Ukraińców z Serbami.


Na zdjęciu: Kamil Wałęga w swoim reprezentacyjnym debiucie pokazał się z doskonałej strony.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus