Reprezentant z poziomu 660 metrów

Korespondencja własna z Lizbony

Adam GODLEWSKI: Spodziewaliście się, że tak efektownie rozpoczniecie turniej o mistrzostwo świata w Portugalii?

Ariel MNOCHY: – Zawsze jesteśmy optymistycznie nastawieni, ale nie ma co ściemniać, że spotkanie bardzo korzystnie się ułożyło. Szybko strzelona bramka ułatwiła realizację taktyki nakreślonej przez trenera. Zresztą długo nie zwlekaliśmy z podwyższeniem wyniku, a po wypracowaniu dwubramkowej przewagi nie było już problemu z kontrolowaniem meczu.

Dwa gole i asysta, którą również pan zanotował sprawiły, że trudno komu innemu przyznać miano bohatera. Pojawiły się już myśli o tytule króla strzelców?

Ariel MNOCHY: – Z przyznawaniem miana bohatera byłbym ostrożny. Przecież gdyby ktoś mi nie podał, nie byłoby tych bramek. Na gole i wyniki zawsze pracuje drużyna. Tworzymy zespół, gramy kolektywnie i także dlatego tak dobrze nasza gra wyglądała w meczu ze Słowenią. A jeśli idzie o tytuł króla strzelców, to z chęcią zamieniłbym wszystkie własne trafienia na sukces drużyny.

Trener Klaudiusz Hirsch miał obawy, jak zespół zareaguje na hymn i główną arenę mistrzostw, która znajduje się na głównym placu Lizbony, nad oceanem. Nogi komuś zadrżały przy odgrywaniu Mazurka Dąbrowskiego, czy okazaliście się w komplecie kozakami?

Ariel MNOCHY: – Jesteśmy doświadczonym zespołem, więc myślę, że nikt nie miał drewnianych nóg, nawet debiutanci. Bo nowych zawodników też tak przygotowywaliśmy, żeby żaden nie miał drżenia łydek.

Jakiego wyniku w turnieju spodziewacie się po mocnym otwarciu ze Słowenią?

Ariel MNOCHY: – Przylecieliśmy do Lizbony, żeby wygrać turniej o mistrzostwo świata! Celem jest sięgnięcie po tytuł. Gdyby były inne plany, to w ogóle nie fatygowałbym się do Portugalii.

Zespół z Bałkanów był najtrudniejszym rywalem w grupie?

Ariel MNOCHY: – Na papierze tak to wygląda. W praktyce może być jednak różnie. Zwłaszcza że Oman, z którym zagramy w środę, finansuje jakiś bogaty szejk, więc chłopaki mogą pozytywnie zaskoczyć. To jednak nie jest nasz problem; wygraliśmy na inaugurację, więc w dobrych nastrojach możemy oczekiwać na kolejne spotkania. Niech inni się teraz boją.

Na co dzień pracuje pan…

Ariel MNOCHY: – …w kopalni. I jestem z tego dumny, bo wiem, że niektórych to przerasta. W tym sensie, że raz zjechali na dół, ale drugi raz już się nie odważyli. Trzeba mieć jaja, żeby nigdy nie narzekać na tę pracę. A ja nie narzekam.

Co konkretnie robi pan w kopalni?

Ariel MNOCHY: – Jestem maszynistą. Wcześniej byłem dyspozytorem na danym poziomie, rozdzielałem robotę, a teraz rozwożę ludzi i materiały. Na co dzień pracuję 660 metrów pod ziemią, ale tak naprawdę czuję się jak motorniczy metra. Albo pracownik magazynu, w którym po prostu nie ma okien. Robię to już 9 rok i nie wyobrażam sobie, żeby nie zjeżdżać pod ziemię. Naprawdę mnie tam ciągnie. Udało mi się dotąd unikać – odpukać – niebezpiecznych sytuacji w kopalni, więc z dużym spokojem zjeżdżam codziennie na szychtę. Pewnie na ścianie nie mógłbym robić, to miejsce dla prawdziwych kozaków, zawsze przecież może być jakiś obwał. I nigdy nie ma pewności, że po zjeździe człowiek wyjedzie na górę. Ja natomiast, jeśli nie ściągnę na siebie kłopotu przez własną głupotę, martwić się specjalnie nie muszę.

A po szychcie – obowiązkowo na browarek?

Ariel MNOCHY: – Nie przepadam za piwem. Na co dzień nie sięgam po browar, choć oczywiście jest u mnie na kopalni szynkszola, i ze trzy czwarte zmiany idzie tam zawsze zwilżyć gardziołka. Wszyscy mówią, że piwko po prostu lepiej smakuje po takim wyjeździe spod ziemi. Mnie jednak bardziej pociąga robota niż browarek. Po prostu lubię swoją pracę, czasami nawet – a mówię szczerze – tęsknię za zjazdem pod ziemię. Studiowałem, ale przerwałem naukę, i na rok wyjechałem do Anglii, gdzie byłem kelnerem. I to był największy błąd. Bo gdybym od razu poszedł do kopalni, dziś miałbym większy staż.

Szybciej pójdzie pan na górniczą emeryturę, czy skończy grać w piłkę?

Ariel MNOCHY: – Zobaczymy jak to się potoczy, bo teoretycznie w kopalni muszę pracować jeszcze 16 lat do emerytury, ale jeśli pracuje się pod ziemią nieprzerwanie przez 20 lat, to także przysługują już świadczenia. A nie wyobrażam sobie, żebym nie pociągnął przynajmniej do 40-tki na boisku.

Jak w ogóle udaje się panu pogodzić pracę pod ziemią z pasją do futbolu?

Ariel MNOCHY: – Mam tak wyrozumiałego kierownika, że na wszystko znajduję czas. Do pracy chodzę na nocne zmiany, no i na rano, więc popołudnia zawsze mam wolne, a to wtedy są treningi. Poprzednie pół roku grałem w ekstraklasie futsalu, w Piaście Gliwice u trenera Hirscha, ale wróciłem na duże boisko. Dziś na co dzień kopię sobie dla relaksu i przyjemności w Orle Mokra z Mikołowa, w okręgówce. Bo piłka to moje naturalne środowisko, potrzebuję jej jak tlenu.

 

„SPORT” JEST PARTNEREM MEDIALNYM REPREZENTACJI POLSKI W PIŁCE SZEŚCIOOSOBOWEJ