MŚ w piłce ręcznej. Z Kamerunem o wszystko

Dziś o 18.00 biało-czerwone staną przed szansą zrealizowania planu minimum, jakim jest awans do fazy zasadniczej. – Czeka nas mecz z nieprzewidywalnym rywalem – przestrzega bramkarka Adrianna Płaczek.


Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo czasu się nie cofnie, a na szczegółową analizę przyjdzie pora po zakończeniu mundialu. Porażki z Serbią i Rosją postawiły naszą reprezentację w trudnej sytuacji, ale nie przyłożyły noża do gardła.

Coś do udowodnienia

Nie wyobrażamy sobie bowiem, by wtorkowy rywal sprawił Polkom jakąkolwiek trudność. Inny wynik niż ich okazałe zwycięstwo uznalibyśmy za sensację ogromnego kalibru. Zarówno Rosjanki, jak i Serbki, z którymi nasze panie walczyły jak równym z równym, zwyczajnie przespacerowały się po Kamerunkach i dzięki okazałym zwycięstwom mogą się szykować do drugiej fazy mistrzostw, ale najpierw czeka ich mecz o 1. miejsce w grupie B.

Problem naszego zespołu polega na tym, że do dalszych zmagań przystąpi z zerowym dorobkiem punktowym, gdyż wynik dzisiejszego spotkania nie będzie uwzględniony. Zakładać można wiele, ale najpierw trzeba udowodnić, że miejsce wśród 24 najlepszych drużyn biało-czerwonym faktycznie się należy. Przed pierwszym gwizdkiem nigdy nie powinno się dopisywać punktów, bo o brutalności sportu niejeden się już przekonał, lecz Polki, nawet grając na pół gwizdka, nie powinny dziś mieć większych problemów.

Ekoh i Baboga

Co wiemy o dzisiejszych przeciwniczkach? Niewiele, bo w 25-letniej historii mistrzostw świata pojawiły się na nich raptem dwukrotnie. W 2005 roku Kamerun uplasował się na 22. miejscu, a przed czterema laty na 20. Od zawsze pozostawał w cieniu Angoli (dziś o wyjście z grupy zmierzy się ze Słowenią i jeśli wygra, będzie jednym z rywali Polski), ale i tak może się pochwalić siedmioma medalami mistrzostw Afryki, w tym srebrnym wywalczonym w czerwcu tego roku na swoim terenie.

Trenerem zespołu jest Serge Christian Guebogo, który ma do dyspozycji wyłącznie zawodniczki z krajowej ligi. Preferuje handball totalny, żywiołowy, polegający głównie na ciągłym ataku. Nic więc dziwnego, że przeciwko Serbkom jego podopieczne oddały aż 50 rzutów, a rywalki 55. Skutek tego był marny, bo piłka do siatki wpadła raptem 18 razy, co dało 36-procentową skuteczność. Bramki były dziełem zaledwie sześciu zawodniczek. Karichma Kaltoume Ekoh próbowała aż 17-krotnie i 7 razy skutecznie, a Cyrielle Ebanga Baboga z 12 rzutów 4 zamieniła na gole.

– Czeka nas mecz z nieprzewidywalnym rywalem – przestrzega Adrianna Płaczek, ale wydaje się, że jeśli jej koleżanki odetną od podań wymienione piłkarki, nasza bramkarka, czy zastępująca ją Monika Maliczkiewicz, nie powinny mieć zbyt wiele pracy. – Wyjdziemy na to starcie zmotywowane i zagramy skoncentrowane od początku do końca – zapewnia Płaczek.

Kamerunki w defensywie skupiają się głównie na przeszkadzaniu i wytrącaniu przeciwniczek z uderzenia. Często czynią to niezgodnie z przepisami. O ile z Rosjankami otrzymały 6 karnych minut, o tyle z Serbkami dwa razy więcej. Jeżeli więc dziś będzie podobnie, na parkiecie zrobi się więcej miejsca, co ułatwi naszym paniom drogę do bramki.

Zapomnieć o karnych

– Przede wszystkim musimy patrzeć na siebie. To my mamy narzucać swój styl gry rywalkom, a nie one nam. Jeśli ten warunek zostanie spełniony, powinniśmy się cieszyć ze zwycięstwa – podkreśla Kinga Achruk. To na jej barkach spoczywać będzie ciężar prowadzenia gry, to ona będzie główną rozdzielającą piłkę, a w rolę egzekutorek wcielą się Monika Kobylińska i Aleksandra Rosiak.

Nasza kapitan przeciwko Serbii bardzo się starała, oddała 7 rzutów, ale ani razu nie trafiła do siatki. Z Rosjankami było już znacznie lepiej i jej lewa ręka trzykrotnie (na 6 prób) posłała piłkę do bramki. Na czołową postać naszego zespołu wyrasta jednak Rosiak, która po obu spotkaniach odbierała nagrodę dla MVP.

– Proszę mi wierzyć, że te statuetki zamieniłabym na chociaż jedno zwycięstwo… – wzdychała w Polsacie Sport lewa rozgrywająca, licząca z pewnością na powiększenie swego dorobku bramkowego. Przeciwko Serbii oddała 13 rzutów i zdobyła 6 bramek, a przeciwko Rosji rzucała 12 razy i trafiła 8, kończąc ten mecz z imponującą 67-procentową skutecznością. Aż dziw brał, że trener Arne Senstad nie desygnował tej zawodniczki do egzekwowania rzutów karnych, bo pewnie więcej niż 1 na 7 prób zakończyłoby się powodzeniem i do dzisiejszego meczu biało-czerwone przystępowałyby w radośniejszych nastrojach, mając na „rozkładzie” wicemistrzynie olimpijskie z Tokio.

– Zabolała nas niska skuteczność w tym elemencie, ale nie będziemy już do tego wracać. Trzeba się wziąć w garść, by udowodnić, że potrafimy grać i wywalczyć miejsce w fazie zasadniczej – podkreśliła 24-letnia zawodniczka Besancon.



Jeśli nasze panie dopną swego, Rosiak stanie przed szansą zmierzania się z rywalkami, z którymi walczy na co dzień o punkty we francuskiej ekstraklasie. Klubowe znajomości odnowią też wspomniane Płaczek i Kobylińska oraz Natalia Nosek. Mecz z mistrzyniami olimpijskimi i mistrzyniami globu z 2017 roku (o ile Francja utrzyma 1. miejsce w grupie A) zaplanowany jest jednak dopiero na piątek. Dziś skupiamy się na zespole z Afryki.

47 RZUTÓW oddały Polki w niedzielnym meczu z Rosją, zdobywając 23 bramki, co dało 49-procentową skuteczność.

385 KILOMETRÓW dzieli Llirię, gdzie swoje mecze grupowe rozgrywają biało-czerwone, i Granollers, gdzie przeniosą się po ewentualnym pokonaniu Kamerunu.


Na zdjęciu: Skuteczność (14 goli w dwóch meczach) Aleksandry Rosiak została doceniona przez koleżanki, które przed wyjściem na wczorajszy trening utworzyły dla niej szpaler. Dobra atmosfera w zespole to połowa sukcesu.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus