Mucha nie siada. Brudna siatkówka, czyli jak czyszczą w kopalni

Bijemy niechlubne rekordy, jesteśmy brudną plamą na mapie kontynentu, ścigamy się tylko z Bułgarią. W Polsce nie ma gdzie przed smogiem uciec, przeżywał to zimą chyba każdy z nas; rocznie dusi się u nas na śmierć 48 tysięcy ludzi – tylko dlatego, że wdycha świństwo.

Ale węgiel i tak ma się świetnie. Właśnie jeden Pan Ważny z górniczej spółki, nadzorca zespołu siatkarzy z Jastrzębia z „wonglem” w nazwie, rozwiał ich wątpliwości. „Odejdzie większość z was!”. I szybko pozamiatał – za ledwie piąte miejsce w PlusLidze robotę w zespole straciło dziewięciu górników… pardon, siatkarzy; ostało się jeno pięciu. Tak się bawią w sport wydający nadwyżki fachowcy od paliwa kopalnego.

Oczywiście, dziś wszyscy jesteśmy beneficjentami swobodnego przepływu usług, towarów i pracy, którą możemy zmieniać dowolną ilość razy, w zależności od finansowych potrzeb lub innej miary osobistej satysfakcji. Nic nagannego, w każdym razie, dopóki rynek chłonie, trudno się na to obruszać – pracujemy tam, gdzie płacą lepiej, gdzie perspektywy szerokie, gdzie atmosfera przyjazna, gdzie można liczyć na inne korzyści. Ot prawo popytu i podaży.

Dlaczego w sporcie miałoby być inaczej? Skoro jedni się nie sprawdzili, trzeba ich wymienić – sukces jest wszystkim, porażka zwykle początkiem rewolucji. Kupić jest zawsze łatwiej niż wychować i wyszkolić, a potem cierpliwie czekać aż nawet utalentowany junior spłaci kredyt zaufania.

Zastanawia mnie tylko, jak z takim stylem działania kreować rozpoznawalną sportową markę, jak budować więź z kibicami, gdy ci co roku od nowa muszą się uczyć nazwisk zawodników, które mają wykrzykiwać. Jasne, wymiana kadr między sezonami następuje w każdej dyscyplinie, wpuszczenie świeżej krwi to zjawisko ze wszech miar pożądane, ale to, co dzieje się w lidze siatkówki, to jakieś horrendum; osobiście już dawno straciłem rachubę, w jakim klubie gra co bardziej znany przebijacz, za (chwalebnym) wyjątkiem Wlazłego, który zawsze kojarzy mi się ze Skrą Bełchatów.

Jasne, Jastrzębski Węgiel pewnie nie jest żadnym wyjątkiem, ale jest coś, co mnie w nim niezmiernie mierzi. Pieniądze wydawane przez spółki węglowe zawsze mi śmierdzą, bo wielokrotnie gdy – odchodząca na świecie do lamusa – branża w Polsce kulała, dopłacało do niej państwo, czyli my, podatnicy. Gdy zaś pojawia się węglowa hossa, nie ma myślenia, że może wypadałoby nadwyżkę oddać; od zaraz konsumpcja! Trzynastki, czternastki, barbórki, deputaty, podwyżki. A to wymienimy sobie jeszcze dwie trzecie drużyny, a co, stać nas!

Nie miejcie złudzeń, płacimy za to wszyscy – nawet ci wniebowzięci, że raz w miesiącu przejadą się pociągiem bez biletu, bo smog. To nie jest za darmo, a z tej radochy wkrótce się udusimy.