Mucha nie siada. Dlaczego dziewczyny nie mogą pokazać jaj

Bardzo dziwi mnie desperacja kilkunastu rumianych polskich dziewczyn, które uparły się, że będą kopać piłkę – na złość wszystkim, a nade wszystko zaś na złość macierzystej federacji, która nie dość, że każe im tułać się po Europie tanimi liniami, to jeszcze w oficjalnych protokołach odsiewa co trzecią zawodniczkę. Może dlatego, że ktoś musi jednak zostać w domu – gotować, sprzątać, prać…?

Wszystkie te afronty i upokorzenia nie złamały jednak ducha biało-czerwonych, choć musiały odbić się na wyniku sportowym. To znany mechanizm psychologiczny – im więcej kłód pod nogi, tym większa determinacja.

Oczywiście, dziewczyny są z góry na straconej pozycji bo nie mogą w krytycznych sytuacjach uciec się do jakże pożytecznych w męskim sporcie metafor. „Musimy pokazać, że jesteśmy mężczyznami” – podkreśla trener Arki Ojrzyński przed derbami Trójmiasta, bo poprzednie przegrał. Skończmy zresztą z tą dyplomacją – przecież chodzi o to, żeby pokazać jaja!

A co mają pokazać dziewczyny? Są skazane na własne know-how. Można sobie wyobrazić miny i popłoch Szkotek, gdy spostrzegły, co wyprawia się pod ich bramką przy rzucie rożnym. Otóż Polki wbiegały jedna za drugą w pole karne rywalek, tworząc „ciuchcię”… Niestety, podobnie jak słynna przed laty „szarańcza” trenera Motyki, owoców ów parowóz nie przyniósł, ale być może ten wariat… – pardon, wariant – należy szlifować…

Ile jednak znaczą kobiety w życiu mężczyzn, jak wiele ci drudzy są w stanie dla tych pierwszych poświęcić, ile słów przelać i jakich wyszukanych argumentów użyć zaświadczyć może burzliwa internetowa pyskówka, jakiej w polskim sporcie dawno nie było, a której oczywiście głównymi uczestnikami byli mężczyźni. Zdaje się, że po niej nic już nie będzie takie samo – trzeba się było opowiedzieć: albo trzyma się sztamę z rudym chytrym, albo siedzi się na jednej grządce z pismakiem o nazwisku z warzywem.

Swoją drogą, pamiętam jak kiedyś bardziej doświadczony kolega, chcąc oddać w relacji z meczu spadek formy pewnej zawodniczki, dał tytuł „Jarzyna zwiędła”. No cóż, dla swojego tytułu mogłem napisać tysiące wyszukanych słów więcej, nie miałem szans tej rywalizacji wygrać – kolega zawarł syntezę doskonałą.

Ach, te baby – ileż to naszych emocji… Można i należy śmiać się oczywiście z tych kuchenno-ogródkowych metafor, ale sprawa wydaje się poważna. To jest jednak swego rodzaju kod DNA. Gdy Justyna Kowalczyk tuż przed świętami Wielkiej Nocy została asystentką trenera Wierietielnego w kadrze biegaczek narciarskich, od razu zdała światu raport, jak trenuje jedna z nich: „Nie no trenerze, okna trzeba pomyć, do kościoła pójść, zakupy zrobić…”. To są jednak priorytety wypracowane od pokoleń, na dodatek stojące na straży ładu społecznego!

Pytanie, czy trzeba je zmieniać. Sport to jednak fanaberia, o czym dobitnie przekonały się kopaczki nożne. Większą trwogą napawać chyba powinien cywilizacyjny kataklizm, jaki wywołałby strajk kobiet w kuchni, łóżku i kościele – upadek leżących na łopatkach polskiego narciarstwa i kobiecego futbolu to przy tym naprawdę drobiażdżek.