Mucha nie siada. Furman chwilowo na górze, czyli o złej krwi

Został, bo liderowi Wisły Płock kapitańskiego uścisku nie odwzajemnił Taras Romanczuk. Widać wyzwanie od „banderowca” w wiosennym meczu obu drużyn w urodzonym na Ukrainie piłkarzu Jagiellonii wciąż musi być żywą raną, skoro oficjalny rozejm, pod auspicjami samego szefa PZPN-u, okazał się psu na budę. Tym samym został zdemaskowany – ów rozejm – jako pospieszny zabieg pijarowy bez rzeczywistego zmierzenia się z problemem.
Prawdopodobnie – tak przypuszczam – zabrakło więc gdzieś po drodze szczerego „przepraszam”, bez pośrednictwa tzw. czynników, w których interesie dla „dobra polskiego futbolu” było śmierdzącego incydentu nie rozwlekać, nie przedłużać, nie rozdmuchiwać, a najlepiej jak najszybciej pozamiatać.

A tu klops, dywan się wybrzuszył. Zastanawiające, jak dziś jednak to Romanczuk z ofiary stał się niemal winowajcą. Zostaje otóż przedstawiony jako nadąsana panienka; rzekomo potwierdzać ma to nawet ordynarne symulowanie faulu w celu wymuszenia rzutu karnego! Czyli artysta, kiepski aktor, zmanierowany grajek…

Rację i historię tworzą zwycięzcy, a Furman to dziś persona! To wszak pierwszoplanowa postać sensacyjnego lidera ekstraklasy, reżyser, gwiazda, pomnik niemal. To z jego nazwiskiem – no i jeszcze trenera Radosława Sobolewskiego – wiąże się ostatnie zwycięstwa płocczan; za niedługo może i piłkarz, bez którego nie obejdzie się środek pola reprezentacji, czyli mniej więcej miejsce, gdzie przecież nie tak dawno – bez powodzenia – próbowany był Romanczuk…

Dziś zaś ani Jagiellonia, ani jej czołowy pomocnik szczególnie nie przekonują. Sam Romanczuk zaś to już tylko przeciętny ligowiec, no i – pamiętajmy – chimera, gość bez krzty luzu i dystansu do siebie, pamiętliwy nie do zniesienia.

Czy jednak gest „kapryśnego” Romanczuka rzeczywiście zasługuje li tylko na machnięcie ręką odpędzającą upartą muchę? Skoro futbol to najważniejsza rzecz z nieważnych, przyjmijmy może, że są też rzeczy poważne, zasadnicze, istotne, których nie unieważnia boiskowy rynsztok słowny w ustach rywala-idioty. Są więc jeszcze takie „dyrdymały” jak tożsamość kulturowa, godność osobista, kult przodków i zwyczajny honor – akurat my w Polsce o tego typu imponderabiliach co nieco z historii powinniśmy wiedzieć, nawet jeżeli pół świata posądziło nas potem o rozpętanie światowej hekatomby.

Sytuacja z boiska to ciekawy przyczynek, jak współcześnie wciąż nie potrafimy rozmawiać – na poziomie osobistym, ludzkim, ale też być może na poziomie relacji międzynarodowych; jak w tych wzajemnych utarczkach brakuje prostych gestów i zwykłej dobrej woli, umiejętności postawienia się w sytuacji adwersarza; w sumie zaś mało budujący obrazek, jak rządzą nami emocje – gdy brakuje opamiętania albo mądrych ludzi wokół, doradców, którzy nie myślą o zbijaniu politycznego kapitału.

W każdym razie między piłkarzami wyraźnie narosło dużo złej krew i uleczyć ją będzie trudno. Jednak mogą to zrobić tylko sami zainteresowani, najpewniej w zaciszu, między sobą, bez polityków i działaczy, wcale nie waląc się po pysku. Ze strony Furmana zaś nie zaszkodziłoby – oprócz poczucia głębokiego wsparcia klubowych kolegów jak Jakub Rzeźniczak – na przykład wpłacenie paru złotych na jakąś organizację przyjaźni polsko-ukraińskiej, wskazaną przez Romanczuka. Niech „nafciarz” pamięta, że nawet jeżeli dziś jest na wozie, to nie znaczy, że jutro z niego nie spadnie.