Mucha nie siada. Igrzyska w Krakowie, koszmar wraca

Nie udało się z zimowymi, to będą mieli… europejskie. Co? Igrzyska! Kto? Krakusy, a jakże!

Właśnie wraca na tapetę temat organizacji trzeciej edycji Igrzysk Europejskich, które mają odbyć się w roku 2023 w stolicy Małopolski. Czy faktycznie się odbędą? Któż zapewni, skoro nie wiadomo, co będzie z nami za trzy tygodnie, nie wspominając o trzech latach…?

Na razie fakt jest taki, że rok temu w Mińsku przyznano nam rolę gospodarza tego wielkiego sportowego święta. Za naszą kandydaturą jednogłośnie opowiedziały się wszystkie narodowe komitety – z ulgą, że znalazł się ten jeden naiwny; w innym wypadku po dwóch oszałamiających edycjach imprezę należałoby ukatrupić.

I to pomimo tego, że premierowe zawody były wielką afirmacją młodości, zabawy i wolności w stolicy słynącego z demokratycznych standardów i swobód obywatelskich Azerbejdżanu i kosztowały zawrotne 1,2 miliarda dolarów; kolejne odbyły się pod czujnym okiem najsławniejszego z przywódców wolnego świata, Aleksandra Łukaszenki, który sypnął skromnymi 90 milionami euro.

Kraków wydaje się godnym kontynuatorem, tym bardziej, że pod Wawelem skarbce wciąż kryją tysiące złotych talarów, wystarczy tylko pokopać. A gdy jeszcze nieco potrwa gospodarcze zamrożenie, ukrytych skarbów pomoże szukać połowa narodu.

Gospodarz ma za to przywileje: może m.in. wybrać sobie dyscypliny, w jakich toczyć się ma rywalizacja; w Baku były to na przykład aerobik i sambo, a w Mińsku lekkoatletyczne zawody wygrywali ci, którzy… walczyli o piąte miejsce, a co! Jak się bawić, to się bawić!

Polacy zaś mają naciskać na – tu zaskoczę, wcale nie będzie to ucieczka na czas przed ziejącym smokiem – do konkursu skoków narciarskich na igelicie. I w ten sposób historia zatoczyła koło – będą jednak mieli w Krakowie namiastkę tak upragnionych igrzysk zimowych!

Niektórzy twierdzą, że prezydent miasta Jacek Majchrowski nie do końca wiedział, o co aplikuje – skądinąd do dziś wielu z nas chyba nie wie – ale dał się wkręcić wojewodzie małopolskiemu i głównemu akuszerowi tego „eventu”, prezesowi Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzejowi Kraśnickiemu. Gdy profesor zorientował się, że na placu boju nie ma innych, było za późno – wygrał…

Z pomocą przychodzą mu jednak krakowianie, których nikt o zdanie wcześniej nie pytał. „Wykorzystajmy obecny kryzys do zmiany priorytetów w polityce miejskiej Krakowa. Nasza przyszłość zależy od sprawnych, ogólnodostępnych usług publicznych, a nie jednorazowych, kosztownych imprez, z których większość zysków zgarniają komitety olimpijskie i kilka międzynarodowych korporacji – stwierdził (cytat za PAP) prezes Stowarzyszenia Miasto Wspólne Tomasz Leśniak, prosząc o podpis pod specjalnym apelem.

Już raz się udało, gdy sześć lat temu w referendum ponad 70 procent głosujących zmiotło Kraków z listy kandydatów do organizacji zimowych igrzysk 2022, wówczas idee fixe byłej snowboardzistki Jagny Marczułajtis-Walczak.

Tym razem jednak sprawa nie jest lokalna, lecz państwowa. Rozgrywającym jest Kraśnicki, który dla osobistych ambicji znalazł popleczników w rządzie. Skądinąd musiał, bo PKOl. w niespodziewanej śmierci Jana Kulczyka stracił jedynego poważnego mecenasa.

Milioner za czteroletnią umowę zapłacić miał 30 milionów złotych – ponoć tyle, ile w tym samym czasie wydawał na wina i cygara. Gdy syn Kulczyka na olimpijczyków się wypiął, Kraśnicki stracił ekonomiczną niezależność.

Ale układanie z władzą bez względu na kierunek skrętu szyi nigdy nie było dla niego kłopotem – ot, rasowy „realpolityk”, inni mówią, że koniunkturalista. Choć korzenie zapuścił w lewicy, potrafił znaleźć się w każdej atmosferze politycznej – odznaczenia dostawał od prezydentów Kwaśniewskiego, przez Komorowskiego aż po wymianę uprzejmości z Dudą; na październikowej gali stulecia PKOl niektórym zdawało się, że niedosłyszeli, ale nie, słuch ich nie zwodził – Kraśnicki ze sceny naprawdę gorąco dziękował minister Rafalskiej za „świetny program 500 plus”…

Polskie podwórko już jednak dla niego za ciasne, za chwilę (no, może dopiero za rok) pożegna się z prezesurą w Związku Piłki Ręcznej w Polsce, a i w PKOl-u zapewne odda stery. Tu i ówdzie słychać bowiem, że dla Kraśnickiego igrzyska w Krakowie mają być katapultą do Lozanny i posady w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim, stąd zapewne jego groźne pomrukiwania jakoby rezygnacja z krakowskich igrzysk będzie dla Polski światową kompromitacją… No ale zobaczymy jeszcze, jakim ogniem wirus zmian powieje…

Fot. krakow.pl