Mucha nie siada. Nadstawianie tyłka, czyli dlaczego nie zagramy w Egipcie

O tym, że reprezentacja piłkarzy ręcznych – czytaj, dyscyplina jako całość – szoruje niemal po dnie, ostatnimi laty widzieliśmy na boisku aż zbyt wiele razy.

Teraz przekonaliśmy się dobitnie, jak naprawdę nikt nie liczy się z Polską w gabinetach działaczy decydujących o być albo nie być. Można się oczywiście wściekać na arbitralną decyzję władz europejskiego handballu (EHF) odwołującą eliminacje do mistrzostw świata w 2021 roku, czego jedną z ofiar stała się właśnie nasza drużyna, ale nasze lamenty i poczucie krzywdy naprawdę nie są wiele warte, żeby nie powiedzieć żałosne.

Przypomnę, że EHF na turniej w Egipcie zakwalifikowała reprezentacje z rankingu tegorocznych mistrzostw Europy; ostatni załapali się Francuzi z miejsca 14., biało-czerwoni przegrali trzy mecze i zostali sklasyfikowani na pozycji 21…

Decyzja EHF-u – choć specjalnie bronić się jej nie da, ale też wyjątkowe czasy wymuszają działania trudne i w ocenie niejednoznaczne – to w zdecydowanym stopniu owoc naszej, polskiej polityki, a nie złośliwości innych.


Czytaj jeszcze: Patryk Rombel: Jesteśmy w zamrażarce


Gdyby było inaczej, awans na mundial załatwiliby sobie na przykład Czarnogórcy – przecież ich człowiek jest pierwszym wiceprezydentem europejskiej federacji! My też mamy we władzach EHF-u swojego człowieka, Jerzego Eliasza, i Serbowie również, ale jak widać to nie ma nic do rzeczy. No chyba, że decyzję jednoosobowo podjął szef, Austriak Wiederer, na czym jego krajanie skorzystali…

Ale umówmy się, że wciąż i wciąż płacimy za zaniedbania rodzimej federacji na niwie wszelakiej, głównie szkoleniowej; to ludzie – ci sami od ponad dekady – rządzący polską piłką ręczną, na czele z prezesem Andrzej Kraśnickim, roztrwonili sukcesy i trzy medale czempionatu globu z lat 2007-15.

Nie było woli, nie było pomysłu, nie było pracy w celu zdyskontowania boomu młodzieży zapatrzonej w Jurasików, Lijewskich, Jureckich, Szmali, Siódmiaków; priorytetem były za to budowa nowej siedziby związku, ciągłe przechwałki, jubileusze i ordery, praca pozorna, dyplomacja maluczkich.

Efekt: po igrzyskach w Rio de Janeiro, od razu wskoczyliśmy w międzynarodową czarną dziurę, nie było nas przez dwa lata na mistrzostwach Europy i świata, przegrywamy z Izraelem, drżymy przed Litwą. Więc jaki dajemy argument, by się z nami liczyć?

I ten polski protest, ach, palce lizać! Inni poszkodowani, Łotysze – dodajmy, żadnych sukcesów w historii – z miejsca zagrzmieli: to splunięcie w twarz wielu zawodników i społeczności piłki ręcznej w ich krajach, będziemy walczyć na wszystkie sposoby!

W Polsce? Decyzja EHF-u zapadła w miniony piątek, choć – jak przyznał selekcjoner Patryk Rombel – złe przecieki były już wcześniej. I co robią nasi bossowie? Milczą. A nie, przepraszam, bo może układają słowa. Więc cisza i skupienie – w piątek, w sobotę też, w niedzielę a jakże, w poniedziałek jeszcze miętolimy – pot ścieka, papier puchnie, napięcie narasta…

W końcu jest protest, po 96 godzinach mrówczej pracy koncepcyjnej! Kilka zdań, we wtorek, cztery dni (!) po decyzji, która najważniejszą reprezentację wyrzuca poza światowy nawias! Cztery doby!? Dzisiaj, w dobie medialnej komunikacji, która przez godzinę nie znosi próżni?!

Wyobraźmy sobie, że UEFA oznajmia, że skoro polscy piłkarze tak skandalicznie słabo wypadli na ostatnich mistrzostwach świata w Rosji, to z automatu nie zagrają na MŚ w Katarze – no bo pandemia i nie ma wolnych terminów. I co? Cisza przez cztery dni?!

Przecież Boniek już trzy minuty później ogłosiłby na Twitterze, że nie ma naszej zgody na to, że poruszymy niebo i ziemię! Pójdziemy do Lozanny, do wszystkich możliwych sądów, wytoczymy najcięższe działa, zażądamy miliardowych odszkodowań, no wojna po prostu…

Piłkarski Olympique Lyon, który przez zakończenie sezonu we Francji, decyzją rządu, stracił szansę gry w europejskich pucharach, od razu zapowiedział żądania odszkodowania w wysokości kilkudziesięciu milionów euro i batalię sądową o zawieszenie decyzji władz ligi.

A co robi polska federacja piłki ręcznej? Okej, w końcu złożyliśmy jakiś protest, prezes Kraśnicki użył sformułowań „niesprawiedliwość”, „krzywda”, „szkoda”, ale nie widać w tym woli prawdziwej, ostrej walki o swoje racje; przeciwnie – w tle wyraźnie przebija asekuracja, że to takie machanie szabelką, a EHF decyzji i tak nie zmieni, więc możemy sobie pogwizdać.

Więc pas? Znowu dostaliśmy po tyłku, ale przecież sumiennie go od kilku lat nadstawialiśmy. I pomyśleć, że autorzy tego walkowera mają rządzić związkiem jeszcze rok dłużej niż zakładano…

Ale co z tym mundialem? Ano, nadzieją pozostaje tzw. dzika karta od światowej federacji (IHF), którą od lat niepodzielnie rządzi Egipcjanin. I choć nie jesteśmy wcale pierwsi w kolejce, nie wykluczałbym, że akurat on będzie dla nas łaskawy. Taka karta byłaby w sam raz dla takich nieporadnych „dzikusów” jak my.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus