Mucha nie siada. Nowy kontrakt Niekochanego, czyli niewypał z bomby

Naród coraz wyraźniej podzielony. Trójka czy trujka. Zabawa w chowanego czy Nic się nie stało. Biskupi czy celebryci. TVP Info czy TVN. Kidawa czy Trzaskowski. Wreszcie last but not least: Brzęczek tak czy Brzęczek nie.


Przynajmniej dwa ostatnie dylematy – o ile tylko te – oczywiście są już pozorne, klamka zapadła, choć drzwi zatrzasnęły się w dwie różne strony. Prezes Boniek z szerokim gestem – w przeciwieństwie do polityków – nie zdecydował się wymienić „kandydata” i dać KO selekcjonerowi. Wujo pozostanie u steru Orłów pomimo zwycięstw bez satysfakcji, porażek bez nadziei, wątpliwej charyzmy w szatni, syndromu oblężonej twierdzy (sforą pismaków oczywiście) i nieuleczalnej słabości do inwokacji „panowie!” (aż by się chciało nieraz krzyknąć – i panie!). Ale przecież awans zrobił! Pamiętajmy, że w realiach XXI wieku awans Polski to zawsze jest majstersztyk.

Poród nowego kontraktu wuja rodził się jednak na naszych oczach i przypominał wielogodzinne męczarnie podczas cesarskiego cięcia. Zacytujmy więc słynne wyznanie Bońka dla „Super Expressu”: „Miałem zaufanie do Jurka Brzęczka i mam je nadal. Natomiast powiem tak jak Brunner do Klossa: ja zdania nie zmieniłem, ale zmieniły się okoliczności. Jesienią mamy sporo meczów z silnymi rywalami. A co, gdybyśmy przegrywali wysoko? Mecz po meczu? Więc spokojnie z tym przedłużeniem kontraktu…”.

Pandemia zmienia świat, twarze za maseczkami już nie są takie same, ludzie tracą robotę i nadzieję; nic dziwnego, że zaraza zmieniła też relacje na linii PZPN – selekcjoner, nie było powodów, by Brzęczkowi jakoś szczególnie współczuć zgryzoty. Faktem jest, że niedźwiedzią przysługę zrobił mu pocięty na trzy odcinki film o kulisach awansu na Euro pod celnym tytułem „Nie(kochani)”, w którym mieliśmy namiastkę tak zwanego fenomenu Brzęczka.

Jeżeli więc umówimy się, że najważniejszą drużynę w Polsce prowadzi najlepszy w danym momencie historycznym polski trener (bo na znanego cudzoziemca nas nie stać), to już wiemy, dlaczego gramy tak, jak gramy. Niby w osobie Trenera mamy: międzynarodowe doświadczenie, fachową taktyczną analizę, dobrą relację z drużyną i jej gwiazdami, umiejętność znajdowania wspólnego wroga i wystawianie piersi („będą w was walić, biorę to na siebie!”), a jednak czegoś ważnego tu nie ma.


Czytaj też: Mucha nie siada. Epoka odmrażania, czyli dlaczego zabrakło nam mebli


Czego? Szacunku i zaufania kibica, czyli tego, czym do mistrzostw świata w Rosji mógł się szczycić Adam Nawałka. Ten szacunek to efekt nie tylko suchego wyniku, ale też splątanego węzła z ogłady, fizjonomii, mowy ciała, umiejętności oratorskich czy wywierania wpływu na innych, a co zawiera się w czymś, co można określić jako osobowość szefa.

Jasne, na mundialu od razu pierdyknęło wszystko, a ówczesny selekcjoner wyrżnął o dno, ale zauważmy, że Nawałka chronił jak mógł swoją kuchnię przed wścibskim i obnażającym okiem kamery. To był przemyślany ruch – być może także dlatego, by czasem nie wylazło na wierch, że za pustosłowiem z konferencji prasowych nie kryje się wiele więcej w szatni. Kuchnia Brzęczka jest zaś taka sobie, wszyscy bywaliśmy w lepszych.

Czy dlatego sam Boniek podgrzewał temperaturkę wokół selekcjonera? W każdym razie wyglądało, jakby bawił się niczym Tom Hanks rozpalający pierwsze ognisko na bezludnej wyspie w pamiętnym „Cast Away…”. Mogło się wydawać nawet, że światowiec ów prowadzi jakieś tajemne negocjacje z samym Mourinho, Guardiolą czy Kloppem (no może niechby li tylko z Ancelottim lub Capello), by jeden z nich zastąpił u steru naszego „Brzęczyszczykowskiego”, i już, już za chwilę zwoła konferencję prasową, na której wybuchnie bomba.

Paliwa krytykom pracy selekcjonera dolewał naczelny kontestator, Jan Tomaszewski, który powtarzaną wszędzie mantrą „Brzęczek musi odejść!” przekonał przynajmniej połowę z połowy niezdecydowanych. Wydawało się, że jesteśmy w idealnym momencie na „dobrą zmianę”. Nie było nawet krzty obawy, że wraz z selekcjonerem w geście protestu odejdzie piłkarzy choć trójka – co właśnie obserwujemy w kultowej do niedawna radiowej stacji.

I gdy selekcjoner był już praktycznie wyliczony, gdy słaniał się na nogach i błagalnym wzrokiem prosił o łaskawy wymiar kary: „panowie, k…a, dejta choć do końca roku, panowie…”, Boniek, niczym wytrawny demiurg – bo jego wyroki są niezbadane, a wszystko co wcześniej to zwody i gra pozorów – robi cięcie i myk: wyciąga z tej obolałej macicy uśmiechniętego Jureczka „a to masz, zostajesz do grudnia 2021!”. I tak z bomby mamy niewypał.

Ale cośmy se pogadali, to nasze – Prezes nawet nudą potrafi sterować!

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus