Mucha nie siada. Krwawe porsche, czyli nie czas umierać za chory futbol

Nowa fura „Lewego” to był prawie news dnia, omal nie zepchnął z portali kolejnych informacji o rosnącej liczbie ofiar pandemii na świecie, nie tylko w Polsce czy w Niemczech. A afiszować się dzisiaj czerwonym porsche wartym milion czegokolwiek jest zwyczajnie obrzydliwe – pisze Tomasz Mucha w swoim felietonie z cyklu „Mucha nie siada”.

Scenariusz dnia widzę mniej więcej taki: pan Robert, najlepszy polski piłkarz, a na pewno najdroższy, wczesnym rankiem odrzucił jedwabną kołderkę, wstał z wyrka prawą nóżką, spojrzał w niebo, ujrzał słoneczko, potem zerknął na temperaturę – szesnaście stopni, zauważył, że kalendarzowo już wiosna, a że monachijski klub zaprosił go na trening, więc wsiadł do najnowszej zabaweczki – po drodze całując Anię i Klarę – i pomknął poczuć wiatr we włosach (gdzie schowali się ci wszyscy fryzjerzy?!)…

Nowa fura „Lewego” – krwistoczerwony, limitowany model porsche cabrio za jakieś 1,3 miliona złotych – to był prawie news dnia, omal nie zepchnął z portali kolejnych informacji o rosnącej liczbie ofiar pandemii na świecie, nie tylko w Polsce czy w Niemczech. Oczywiście powyższe następstwo zdarzeń jest moją czystą konfabulacją, ale pewne jest jedno: afiszować się dzisiaj czerwonym porsche wartym milion czegokolwiek jest zwyczajnie obrzydliwe. A gdzież słynny Zeitgeist, czyli duch czasu?!

Przykro to pisać, bo przecież Lewandowski to wspaniały grajek, postać w reprezentacji nieoceniona, wartość bezdyskusyjna; to dzięki jego skuteczności kwalifikujemy się ostatnimi laty na mistrzostwach świata czy Europy – inna sprawa, jak tam wypadamy jako drużyna i sam „Lewy” jako napastnik z pretensjami do światowego topu…


Zobacz jeszcze: Mucha nie siada. Igrzyska jak polskie wybory, czyli myślenie po japońsku


Powie ktoś – uczciwie zarobił, stać go, dlaczego nie może jeździć, czym chce? Zresztą może nawet nie wydał na tę furę złocisza, bo może to fura chciała (czytaj – producent, sponsor?), żeby taki piłkarz nią powoził…? Niestety, kulą w płot. Lewandowski sportową klasą wyrobił sobie markę biznesową, jest symbolem, czymś więcej niż przeciętnym kopaczem i oprócz tego, że zachwala nam telefony, żyletki, colę czy szampon jest też wzorem dla młodych chłopców i dziewcząt zapatrzonych w niego jak w obraz. Z tym zaś wiąże się – podkreślam to już do znudzenia – społeczna odpowiedzialność i wrażliwość.

Tak wiem, Lewandowski przeznaczył milion euro na pomoc szpitalom w Polsce, i to – jak potwierdzają kolejne ośrodki – realna pomoc, która trafia do potrzebujących. Pisałem już o tym poprzednio, że coś tu jednak zgrzyta. Otóż jest to iście szlachetny gest opakowany w wyrachowaną wizerunkową reklamę – zobaczcie: daję, pomagam, solidaryzuję się… I niech wszyscy wiedzą, żeby czasem ktoś nie przeoczył! Aplauz, zachwyt i pokłony!

Wycieczka luksusowym cackiem jest jednak z tą polityką radykalnie niespójna. Wygląda na to, że o ile fakt darowizny na walkę z pandemią, jej suma i sposób przekazania – co kilka dni świeżutki news o kolejnym szpitalu – wyglądają na dobrze przemyślaną strategię brand marketingową, o tyle brawurowa eskapada czerwonym porsche zdaje się nieprzemyślanym, swawolnym wyskokiem wiecznego chłopca, któremu imponuje prymitywny szpan. Milion w kołach niestety znokautował milion w maseczkach.


Zobacz jeszcze: Mucha nie siada. W kolejce po spirytus, czyli nie będzie niczego


Oderwanie od rzeczywistości? Odrealnienie siebie i przestrzeni wokół? Brak wyczucia ducha epoki? Trudno pojąć, że dorosły człowiek, ojciec, biznesmen – choćby i piłkarz – może nie dostrzec, że w ciągu miesiąca świat stanął na głowie, a w nim miliony ludzi tracą podstawy swej egzystencji, a setki tysięcy innych – świetnie wykształconych, mądrych, ofiarnych, acz zwykle skandalicznie niedocenionych – ryzykują życiem, by żyć mogli inni…

Rajd „Lewego” doskonale wpisuje się także w awanturę, w jaką wdali się ci wszyscy biedni angielscy chłopcy, odmawiający obniżki wynagrodzeń, a nieprzyjmujący do wiadomości, że ich pracodawca stracił podstawę przychodów: z dnia meczowego, z telewizji, z reklam… Demoralizacja tego środowiska jest wprost wzorcowa. Średnia pensja podstawowego zawodnika klubu Premier League wynosi ok. 240 tys. funtów miesięcznie, czyli 1,25 mln złotych, nie licząc premii. Powtórzmy – przeciętna… Dziś boi się on, że po obcięciu 20-30 procent płacy przyjdzie mu żebrać o chleb… Ocenić, że to matematyczny, ale i społeczny analfabetyzm wydaje się za mało.

„Dla mnie to chore, jeśli ktoś płaci za kogoś po 100, 200 lub 300 milionów euro. Nienormalne, że jakiś zwykły piłkarz w jeden sezon zapewni sobie i potomkom przyszłość, a z drugiej strony wielu wysokiej klasy sportowców w „małych” dyscyplinach musi ciężko pracować przez całą karierę na przyzwoite życie. Dlatego nie obchodzi mnie, co stanie się z „chorym” futbolem” – powiedział były znakomity piłkarz ręczny, a potem kontrowersyjny trener Veselin Vujović.

O tym, że piłkarze są przepłacani, a sumy za transfery faktycznie z kosmosu, trąbi się od dawna, ale dopiero teraz zachowanie beneficjentów tego finansowego horrendum obnaża światu, z jakim odrealnieniem w mózgach mamy do czynienia. Widać też, że opamiętanie nie dokona się wcale gładko…


Zobacz jeszcze: Nie ma jak lato. Grzegorz Lato