Mucha nie siada. Skoki narodowe, czyli awantura o niedzielny rosół

Gdy nad grudniową Europą dogorywał ciemny jak smoła zawirusowany 2020, nieoczekiwanie nad spowitą mgłą kontynentem zawisła groźba kolejna – otóż w Polsce zaczęła się zima, a jak się w Polsce zacznie zima, to drżyjcie narody!


I choć w zbzikowanych porach roku można się ostatnimi laty pogubić, na szczęście mamy jeszcze polityków w tym kraju, którzy potrafią wiele rzeczy nam wyjaśnić, choćby precyzyjnie określić, kiedy właśnie owa zima naprawdę startuje. Otóż – jak wyłuszczył pan premier – dla nas Polaków zima zaczyna się zawsze, gdy zaczynają się skoki narciarskie. A gdy skoki narciarskie już się zaczną, nie ma od nich większej świętości – powiedzmy to otwarcie – narodowej. Jak znakomicie obyczajowo wychwycił to pan premier, rodzinne oglądanie skoków to już pewnego rodzaju tradycja niczym niedzielny rosół.

I niech tylko jakiemuś naszemu lotnikowi zimowemu startującemu na wrażym terenie dzieje się krzywda – oj, baczcie narody inne! A gdy krzywda owa dzieje się lotnikom w liczbie kilku, albo wręcz wszystkim – nie ma zmiłuj! Wytaczamy wszystkie działa w ich obronie, włącznie z notami dyplomatycznymi i żądaniami natychmiastowego naprawienia moralnych szkód i zadośćuczynienia. „Organizatorzy poczują, co to jest Polska i że to nasz sport zimowy!” – obiecywał Adam Małysz, wiadomo kto.

Bo – parafrazując jednego z przedwojennych ministrów – jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna; tą rzeczą jest honor polskich skoków i komfort konsumpcji niedzielnego rosołu w milionach polskich domów.

I tak właśnie honorowo pan premier postąpił, gdy cała polska drużyna została wykluczona z zawodów w niemieckim Oberstdorfie po teście na koronawirusa u Klemensa Murańki. „Nie może być zgody na rażącą niesprawiedliwość!”. I ruszyła maszyna: polska ambasada w Berlinie podjęła kroki, aby zespół jednak wystartował na Schattenbergschanze. Konsulat generalny Rzeczpospolitej również błyskawicznie dociekał przyczyn eliminacji naszych mistrzów. Były noty, wezwania, żądania. Atak, presja, nacisk!

I co? Wiktoria, a jakże! Szybko przeprowadzono testy dodatkowe, które oczywiście musiały dać wynik negatywny! No bo jakże mogły być pozytywne? Jakieś fałszywe testy musieli temu biedakowi Murańce wcześniej podsunąć; a bo to nie mają Niemcy w kartotekach sportowych bogatej historii fałszowania przeróżnych wyników i badań? A że się nazywali NRD, NRF, RFN czy Bundesrepublik – jeden pies, kto ich tam wie! To ewidentnie jakiś spisek był potworny grubymi nićmi szyty, by nasi znów nie skradli skoczkom niemieckim triumfu w Turnieju Czterech Skoczni, na który tamci czekają już prawie 20 lat!

Trzeba tu wyraźnie podkreślić – wszystko dzięki mężowi stanu, który wie, jak dbać o polskich obywateli, o polskie interesy! „Presja i walka o swoje zawsze mają sens – czy to w polityce czy sporcie” – jakże słusznie zauważył pan premier.

Oczywiście niemiecka prasa od razu się z tego wyśmiewa. To oczywiste jednak, że kieruje nią zwykła zazdrość, bo ich Angela nie ma bladego pojęcia, kto to Geiger czy Eisenbichler i po co w ogóle miałaby w ich sprawie zabierać głos i czegokolwiek się domagać. Że ma niby poważniejsze sprawy na głowie. A to przecież gołym uchem słychać, że braki w elementarnej edukacji i orientacji w świecie wychodzą, i tyle!

Aż dziw – tak wielka tradycja liczona od czasów teutońskich, a biedni Niemcy nie wiedzą, czego poddani pragną: chleba i igrzysk! Znaczy skoków i rosołu!

Na szczęście my w Polsce wiemy, jak ważnym elementem polityki zagranicznej i sławienia naszego dobrego imienia w świecie są wszyscy sportowcy. Wszyscy sportowcy, których oglądają miliony. Skoro rząd zakazuje obywatelom jeżdżenia na nartach czy biegania za piłką, to nie po to, żeby ci w porze niedzielnego obiadu nie mogli popatrzeć na swoich latających ulubieńców! Cóż za niebezpieczna fanaberia!

Nasz premier naprawdę zna się na rzeczy. Po każdym polskim medalu w czymkolwiek od razu wystukuje na klawiaturze gratulacyjny komunikat. A jak herosi wracają – gości ich w kancelarii na śniadaniu i przypina ordery, wręcza upominki, a może i koperty. Przy okazji mam postulat – jeżeli nasi wygrają te cztery skocznie, niech Małysz, Stoch i Murańka przypną medal panu premierowi, bez niego wszak nie byłoby nic! Zamiast Ga-Pa, co najwyżej niedzielny rosół dla gap w Wiśle albo Zakopanem.

Na koniec aż żal ściska, że kiedyś nie przewodził nami nikt tego kalibru. Oj, zmienilibyśmy wówczas historię światowego sportu! Co tam zmienili! Na poły ją wywrócili – kazali rozegrać jeszcze raz przegrane eliminacje piłkarzy, te wszystkie „mecze o wszystko i o honor”, przywrócili na ten wzór na przykład przynajmniej jedno złoto olimpijskie zabrane jakimś trafem mistrzowi Małyszowi, jakiś solidny argument na pewno by się znalazł. Bo kiedy w Polsce zaczyna się zima, drżyjcie narody…


Fot. Rafał Rusek/PressFocus