Mucha nie siada. Sukces, ten największy wróg…

 

Mecyje, jakie wyprawiają się wokół kapitana reprezentacji w koszykówce Adama Waczyńskiego i medalisty mistrzostw świata w lekkiej atletyce Marcina Lewandowskiego, a wcześniej przy kadrze siatkarek i trenerze Jacku Nawrockim każą sądzić jedno: w Polsce nic tylko wybić się ponad przeciętność – nawet nie wymiernie, często ledwie na naszą miarę: to pierwszy krok ku przepaści, rozpadowi, unicestwieniu. Coś na zasadzie znanej kwestii przypisywanej kardynałowi Richelieu o „przyjaciołach”, tu w wolnym tłumaczeniu: „Boże, strzeż mnie od sukcesu, z klęską poradzę sobie sam”…

Argumenty „za” wydają się nie do zbicia.

Koszykarze w mistrzostwach świata zagrali po raz pierwszy od pół wieku; na turnieju w Chinach – jeszcze w erze przedwirusowej – zaprezentowali się naprawdę godnie, awansowali do ćwierćfinału, po powrocie do kraju zostali Drużyną Roku, więc oczywiście pokłócili się z prezesem federacji, jakie suzuki mają dostać w nagrodę. Wobec tego trener na najbliższe mecze nie zaprosił niepokornego kapitana.

Marcin Lewandowski także w globalnej rywalizacji pobiegł po medal w biegu na 1500 metrów, co jeszcze do niedawna było mrzonką fantasty, więc siłą rzeczy… po latach „na dobre i na złe” rozstał się z trenerem, który na dodatek jest jego bratem. Ten prawdopodobnie chciał zaszantażować federację lekkoatletyczną, bo działacze od lat kopali pod nim dołki, więc w końcu tupnął nogą w idealnym momencie: na pół roku przed igrzyskami!

O siatkarkach już krótko, bo olimpijską szansę przerżnęły w przedbiegach, wcześniej oczywiście żądając zwolnienia trenera, który – po latach autentycznej posuchy – doprowadził je do pozycji numer cztery w Europie.
Chyba wystarczy, choć jestem przekonany, że przykładów jak „sukces” wyniszcza od środka i jest największym wrogiem polskiego sportowca znalazłoby się w rodzimym środowisku jeszcze parę.

Najbardziej gorący jest dziś temat koszykarski. Oczywiście uprościłem, że Adama Waczyńskiego z Radosławem Piesiewiczem poróżniły modele aut. Jest to zapewne spór wielopłaszczyznowy – na pierwszy rzut oka jego istotą wydaje się urażona duma.

Prezes, ten wszędobylski i zapobiegliwy ojciec, pociągający zza biurka za wszystkie sznurki, jak trzeba i w szatni niezrównany motywator (pamiętne „ch…j im w d…!”), dbały o najmniejsze drobiazgi („jakość hoteli, podróży, nagród, premii, logistyki, formy i zakresu ubezpieczeń kontraktów zawodniczych jedne z najlepszych w Europie”) poczuł się zapewne dotknięty „niewdzięcznością” kręcącego nosem kapitana, który na dodatek jest twarzą związku zawodowego koszykarzy („pod hasłem dbałości o ich interesy przyczynia się do antagonizowania środowiska koszykarskiego”), generalnie zaczął drużynę „dzielić i wciągać ją w konflikt, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć” (cytaty za oświadczeniem R. Piesiewicza na stronie PZKosz).

Czy tylko to? Wątpliwe, bo gdzieś w tle czai się jeszcze, a jakże!, Marcin Gortat i jego fundacja, na pewno szczególnie nie zaprzyjaźniona z prezesem. Wynikałoby zatem, że naszego jedynaka – do niedawna – w NBA nie ma w kadrze od kilku lat, a jakby wciąż w niej był…

Konflikty w życiu społecznym są nieuniknione i naturalne, ludzie się ścierają, zwłaszcza tam, gdzie chodzi o podział dóbr, o pieniądze i inne benefity, a w zawodowym polskim sporcie wcale nie jest ich mało. Przy takich okazjach zastanawia mnie jednak zawsze, jak niezwykle odporni na wiedzę z zarządzania kryzysem, czy na umiejętność gaszenia go w zarodku są rodzimi działacze. Jak bardzo wydaje im się, że wszystkie brudy da się pozamiatać i ukryć.

W sytuacji z Waczyńskim, który rzekomo „postanowił odpocząć” wygłupiono się wręcz modelowo, umaczając na dodatek Mik’e Taylora, bo trudno uwierzyć, że selekcjoner ot tak po prostu zrezygnował z jednego z najskuteczniejszych i najbardziej doświadczonych graczy kadry, czołowego strzelca klubu z Malagi.

Wzajemne zaufanie zostało podkopane, Amerykanin dał się wciągnąć w naszą wojenkę. Wszystko, co stało się po ogłoszeniu składu, ta cała rywalizacja na oświadczenia, dowodzi, że żaden odpoczynek nie był istotny, chyba że odpoczynek od myślenia, to na pewno. Nie potrafię nie będąc „w środku” powiedzieć, jaki komunikat powinien iść „zamiast”, a najlepiej było jednak Waczyńskiego powołać, bo względów sportowych przeciwko kapitanowi nie widać.

Co gorsza, spór – tuż przed inauguracją eliminacji do kolejnej dużej imprezy – kładzie się cieniem na pozostałych zawodnikach, którzy postawieni zostają pod presją: z jednej strony powinni być lojalni wobec trenera i szefa federacji, z drugiej nawołuje się ich do stanowczej deklaracji poparcia swojego kapitana, który przecież w kuluarach „walczył” nie tylko o siebie, ale o cały zespół.

Cóż, tunelu ze światełkiem jakoś nie widać, „sukces” już był, więc teraz zjeżdżamy.