Mucha nie siada. Szaranowicz, ten kochanek mas

Sportowy komentator telewizyjny generalnie ma przewalone. Najczęściej jest wdzięcznym obiektem ataków, szydery i naśmiewania się. Jakże łatwo przecież w potoku słów, które musi z siebie przez dwie godziny transmisji wystrzelać, potknąć się, przejęzyczyć, pomylić, a nawet wygłupić. Trzeba by zaiste doskonałości nieludzkiej, by przejść suchą stopą przez ten ocean wzburzonych oratorskich fal, podstępnych fleksyjnych forteli i nader licznych merytorycznych pułapek.

A potem siedzi taki jeden z drugim przed swoimi kupionymi na raty 49 calami i dalej: wyłapać błędy, głupoty, lapsusy czy inne omyłki, wymyślać, naśmiewać się, przeklinać…

My, o sporcie tylko piszący, to już w ogóle mamy niezły ubaw, choć po latach zawodowej praktyki doszedłem do przekonania, że o kolegach po fachu powinno się albo dobrze albo wcale, z bólem stwierdzam – nie jest to powszechne przekonanie.

Siedzimy sobie więc wygodnie za monitorem komputera, cyzelujemy te słówka w nieskończoność, układamy zdania tak i wspak, dumamy przez pół godziny, gdzie postawić przecinek albo średnik, wielu z nas i te 30 minut nawet nie wystarcza, by zrobić to dobrze, ale z kolegów zza mikrofonu to już potrafimy w mig drzeć łacha na całego!

A tak po prawdzie zazdrość nas zżera, że my nie jesteśmy na ich miejscu i nie słuchają nas setki tysięcy, a nawet miliony. I owszem, jeden czy drugi ma komentatora X dość, ale dziesiątki innych go uwielbiają miłością dozgonną – to on ich przenosi w świat wielkiego sportu, przekazuje emocje i wzruszenia, często podpowiada nawet czy się cieszyć, złościć, uronić łzę wzruszenia czy może jednak siarczyście przekląć. No taki nauczyciel sportowego życia…

Włodek Szaranowicz jest najwybitniejszym kochankiem masowej publiczności telewizyjnej, choć na pewno pierwszeństwa w emocjonalnej ambiwalencji słuchaczy zawsze musiał ustąpić „nie komu innemu”, jak redaktorowi Szpakowskiemu.

Świadomie piszę, że „jest”, a nie był”, choć właśnie Włodkowi zorganizowano benefis, którym uroczyście pożegnał się z telewidzami i wielkim sportem, a którym TVP uraczyła nas w świąteczne popołudnie. Było to przeżycie tyleż ciekawe, co momentami zabawne (zwłaszcza nader smaczna i intymna przemowa sobowtóra beneficjenta, czyli Piotra Fronczewskiego), a chwilami przykra, zwłaszcza gdy długimi chwilami raczono nas jakby zastygłym i nieobecnym obliczem redaktora-emeryta, zwłaszcza wciąż pamiętając jego żar i temperament, jakim przez lata nas raczył. Co prawda w kilku pożegnalnych wywiadach Szaranowicz zasygnalizował swoje „przygaszenie”, ale przeczytać to jedno, a zobaczyć na własne oczy było jednak doświadczeniem na wskroś poruszającym.

Miałem kilka razy przyjemność uściśnięcia dłoń Włodkowi – bo nie powiem, że bliższego zaznajomienia – i zawsze pozostawałem pod urokiem, jak Wielka Telewizyjna Osobowość emanuje brakiem jakichkolwiek sztucznych barier w odniesieniu do kolegów o pokolenie młodszych i cokolwiek anonimowych. Ten pan po prostu prywatnie dał się lubić.

W tym też tkwi chyba sekret uwielbienia Szaranowicza przez sportowców, bo i dla nich miał – nawet jeżeli bywał krytyczny – autentyczny szacunek.

Oczywiście, Szaranowicz nie był jakimś nieomylnym wyjątkiem – wręcz przeciwnie, jemu też zdarzało się popełniać gafy, a jako fachurze lekkoatletycznemu tak spektakularne jak zakończenie biegu średniodystansowego na okrążenie przed metą; na szczęście sytuację ratował prawdziwy lekkoatleta, a potem komentatorski towarzysz, Marek Jóźwik.

Ale można było mu to łatwo wybaczyć i puścić w zapomnienie, w końcu nobody’s perfect. Na tle współczesnych – zwłaszcza futbolowych – telewizyjnych krzykaczy, konferansjerów-aktorów, którzy z każdej zapowiedzi usilnie robią tanie show czy tabuna podobnych do siebie zupełnie bezosobowych „relacjonatorów” Szaranowicz reprezentuje klasę komentatorską odchodzącą w niebyt, bo ma do powiedzenia jeszcze coś od siebie.

Włodek często próbuje nadać sportowi sens głębszy niż być może sport ma w istocie i nie wiem, czy do wszystkich przemawiają jego „filozoficzne” pogadanki. Ale że jest człowiekiem oczytanym, otwartym i ciekawym świata oboksportowego, obdarzonym na dodatek barwą i charyzmą, zwykle słucha się tego – jeżeli nie z akceptacją – to przynajmniej z zainteresowaniem. I trudno jakoś się oswoić z myślą, że ta ekspresja i inspiracja ma już nigdy nie wybrzmieć…

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ