Mucha nie siada. Szorstki pean dla Pana Trenera

Mistrzostwo Polski piłkarzy Piasta byłoby mniej więcej tym, co niemal 40 lat temu stało się udziałem Szombierek Bytom prowadzonych przez Huberta Kostkę. Czyli radującym serca maluczkich doświadczeniem, że od święta i w sporcie nie są decydujące wcale miliony, głośne nazwiska, trenerzy bez manier, księżycowe ambicje i aura wielkopańskości podlane butą i arogancją. Że drużyna to nie tylko zlepek indywidualności. A więc dzięki temu mamy Ajax w Lidze Mistrzów. Mamy gwardzistów z Opola bijących megagwiazdy Vive w piłce ręcznej czy właśnie futbolistów z tesco areny.

Trudno nie podkreślić, że za tym fajerwerkiem gliwickim stoi głównie – oczywiście na czele wielu zasłużonych i pracowitych mrówek – On, czyli Waldemar Fornalik. Jako człowiek – zagadka, wciąż czekająca na odkrycie; jako trener dziś w krajowym futbolu – znów! – absolutny numer jeden, zwłaszcza po poznańskim fiasku „projektu Nawałka”; swoją drogą dawno w polskiej piłce nie było równie perfekcyjnego mitu upadłego w sposób tak druzgocący.

O skali Fornalikowego majstersztyku jakieś pojęcie daje, gdy spojrzeć na zestaw nazwisk drużyny z Gliwic. Na próżno szukać reprezentantów. Owszem, jest kilku byłych (Jodłowiec, Kirkeskov), jest kadrowicz młodzieżowiec (Dziczek) jest bardzo słynne nazwisko (Hateley, syn reprezentanta Anglii). Jest bramkarz, który w rodzimej Żylinie nie dorównuje sławie dziadkowi, jest iberyjski Ekwadorczyk, który polizał Primera Division… I do tego paru Hiszpanów, którzy w ojczyźnie ginęli w tłumie sobie podobnych, w polskiej rzeczywistości stali się niemalże artystami, jakże twórczo ujarzmionymi przez schematy „fornalikowe”.

Ligowiec. Piast mistrzem? Tego chcą nie tylko w Gliwicach

Wracając do splendorów piastowych – gdy trzy lata temu jedenastka z Okrzei finiszowała druga w lidze, pod czeską batutą Radoslava Latala i kilku fajnych grajków z bliższego bądź dalszego południa (Neszpor, Vacek, Żivec), gliwicki klub jako całość nie był jeszcze chyba gotowy „mentalnie”, by wyrwać pełną pulę; jakby onieśmielony nagłą fortuną, więc ta się wymsknęła. Dziś Piast już dojrzał do złota, a jego mistrzostwo byłoby zresztą triumfem na modłę czeską. Bez wielkiego bicia w fanfary, bez spektakularnego budżetu i megalomanii rywala ze stolicy, raczej owoc sumiennej pracy zespołowej pod światłym przywództwem człowieka, który robi swoje z dala od flesza kamer, w ich obiektywie emocje trzyma w ryzach, nawet jakby ramiona miał spętane jakimś sznurkiem.

Fornalik będzie się pewnie mierził na te linijki, także ze względu na autora, ale też nigdy nie był bratem łatą, a więc i niczyim pieszczochem – tak jak trudno przytulić jeża. Było w nim zawsze – w relacjach z mediami – sporo szorstkości, wiele nieufności i elektrycznego wyczulenia na samego siebie; w towarzystwie kogoś takiego zwykle trzeba gryźć się w język, a jedno słowo za dużo, zły akcent lub intonacja potrafią rozmówcę zesrożyć do tego stopnia, że z ambicji ostrego materiału wychodzi dziennikarska mizeria. Zdarzało się wszak, że w trakcie autoryzacji Fornalik potrafił wywiad wycofać z publikacji i nie było zmiłuj…

Owa postawa wobec świata być może była wynikiem braku pewności siebie, a być może świadomą tarczą ochronną przed „spoufaleniem”. Fornalik to typ, do którego trudno mieć chyba inny stosunek niż ambiwalentny – ceni się go za pracę, warsztat, wyniki, zwłaszcza po iście hardcorowych rozdziałach chorzowskich; rezerwę wywołują jego zaciętość, nieufność i pamiętliwość.

Dziś myślę, że wysokiej samooceny panu Waldkowi nie trzeba odmawiać. Trudno też nie zauważyć, że z wiekiem stał się chyba – jak większość z nas – bardziej wyrozumiały, tolerancyjny, słowem złagodniał. Być może właśnie dlatego, a być może wcale nie, ale to ten dzisiejszy Fornalik – dojrzalszy społecznie i życiowo – staje u progu największego zawodowego triumfu.

Przy okazji szkoda, że tak szybko spalił się jako selekcjoner. Jakby nie wstrzelił się w swój czas, a może okazja trafiła mu się za wcześnie. Dziś byłbym za tym, żeby – życząc sukcesów kadrze Brzęczka, nie bardzo jednak w nie wierząc – dać Fornalikowi reprezentację jeszcze raz, ale już z pełnym zaufaniem przełożonych. Bez piłkarzyków-skarżypytów, pozwolić dobrać tylko tych podporządkowanych mu bezwzględnie. Bo widać, że warto. Z drugiej strony gdzieś błąka się niezweryfikowana myśl, że Fornalik to jednak gigant na skalę ledwie krajową, a nawet lokalną. Pączek w maśle w środowisku futbolu śląskiego – poza nim nieco zagubiony.

Znamienne jednak, że w całej rodzimej hierarchii Kinga silnie naciska tylko inny Ślązak z krwi i kości. Nieco młodszy i w związku z tym medialnie bardziej oblatany, ceniony ogrodnik Probierz Michał. Charakterne alter ego Fornalika z boiska, co jest dowodem – tu dygresja w dygresji – że i na bytomskim kamieniu potrafi jednak coś wyrosnąć.

Czy wszystkie peany dla Piasta i samego Fornalika wezmą w łeb, jeżeli już na kratkach lider się wywróci i obliże jak niepyszny, a splendory znów spadną w ręce kolosa na glinianych nogach? Tak, bo sport jest zerojedynkowy. I nie ma w nim marginesu na żaden błąd: albo jesteś mistrzem, albo jesteś pierwszym – czyli największym – przegranym. Ale Panie Waldku, Pan się nie boi, przynajmniej pół Polski za Panem stoi!

Na zdjęciu: Panie Waldku, Pan się nie boi, przynajmniej pół Polski za Panem stoi!

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ