Mucha nie siada: W Kielcach listy piszą. Tylko adresat niewłaściwy

W Kielcach co bardziej histerycznym fanom spadł kamień z serca, bo ich PGE Vive nie podzieli losu wielu innych potęg kontynentalnych, które z dnia na dzień albo zniknęły, albo spadły w hierarchii na łeb na szyję, albo w najlepszym wypadku zostały średniakami.

W dramatycznym liście otwartym trener Tałant Dujszebajew – sercem nowy kielczanin, ale też właściciel rezydencji w Santander i Ciudad Real – przytoczył opowiastkę, jak to byli zarządcy tych podupadłych dziś iberyjskich mieścin mają rzekomo żałować, że nie zrobili więcej, by uratować piłkę ręczną na topowym poziomie. No i że Vive to wspaniała reklama Kielc, że kibice z całej Europy napędzają biznesy kieleckich hotelarzy, sklepikarzy i restauratorów, i że klub wychowuje sportową młodzież, na chwałę Kielc i Polski.

Prezes owego klubu już wcześniej poparł wniosek swoistym szantażem – albo dotacja, albo przyjdzie nam stoczyć się do poziomu reszty krajowego grajdołka. Perswazja jest oczywista: ma wzruszyć, a może wystraszyć (wszak idą wybory samorządowe…) i skłonić prezydenta Kielc, by się opamiętał. A ten zapowiedział, że miasta nie stać na kolejne miliony dla klubu.

Nie potępiam w czambuł wszystkich racji trenera i prezesa Vive, ale są też takie, które budzą mój sprzeciw. Po pierwsze, nie jest zadaniem samorządów dokładanie do prywatnych biznesów, a takim był dla Bertusa Servaasa przez wiele lat klub, który nazywał się Iskra. I to dla własnych korzyści – wbrew tradycji i gwałtownym protestom środowisk lokalnych – Holender zmienił go na Vive. Teraz przeinwestował. Kielce mimo to i tak do niego dokładały.

Jeżeli ktoś byłby adresatem takich apeli, to raczej władze europejskiej federacji, które płacą ochłapy za grę w pucharach, więc kluby muszą do nich dokładać. W futbolu to nie do pomyślenia, w handballu smutna rzeczywistość. Mapa zbankrutowanych mocarzy dzień po „wielkim sukcesie” jest tu nad wyraz bogata, niedawno znaczyły ją Madryt i Hamburg.

Trudno też pojąć mi – poza splendorem – wychowawczą rolę budowanej za grube miliony drużyny złożonej głównie z zagranicznych najemników. Servaas postawił na gwiazdy bałkańskie, hiszpańskie i inne, zupełnie tracąc z pola widzenia własny narybek. Wychowankowie Vive błąkają się po całej Polsce, bo u siebie w domu nie mają szans; przypomnę też że od ponad roku w składzie reprezentacji Polski nie ma ani jednego zawodnika najlepszej drużyny w kraju. To nie przypadek. Kiedyś sukcesy kadry opierały się na graczach z Kielc, ale co ma dziś Polska z potęgi Vive?

A już spadek kielczan do poziomu średniej krajowej nie byłby wcale taki zły dla rodzimej ligi, w której Vive od lat gra tak naprawdę sparingi, mobilizując się ledwie kilka razy w roku na potyczki z drużyną z Płocka. Rywalizacja o mistrzostwo Polski nareszcie nabrałaby rumieńców, bo od siedmiu lat jej finał można w ciemno założyć przed startem. To mógłby być nowy bodziec i napęd dla innych klubów i ośrodków, którym złoto nie wyda się już mrzonką ani fatamorganą.