Mucha nie siada. Wara od Brzęczyszczykowskiego

Jedni wolą „Samych swoich”, inni bawią się na „Kac Wawie”. Ja jestem ortodoksyjnym fanatykiem „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, uważam ją za polską komedię tysiąclecia, a nawet dwóch, a fragment gdy nieodżałowany Marian Brzęczyszczykiewicz Kociniak (światowa Liga Mistrzów komików) „flirtuje” z Emilem Karewiczem (ależ wybitny talent do hitlerowskich kanalii!) mogę konsumować codziennie na śniadanie, obiad i kolację – z nieodłącznie tym samym apetytem (tu, drogi Czytelniku, możesz się uśmiechnąć).

Przypomniała mi się scenka znów, gdy z Portugalii osobiste i triumfalne pozdrowienie do kamery dla Michała Pola przekazał Jerzy Brzęczek, nazywany tu i ówdzie Brzęczyszczykowskim lub wujem. Już sam fakt, że selekcjoner publicznie ulubił sobie jednego jedynego tego akurat konkretnego redaktora to prawdziwy cymes. Widocznie wszędzie musi mieć ulubieńców.

Czym kolega zasłużył? Ano w trakcie meczu reprezentacji młodzieżowej, która właśnie strzelała trzeciego gola swoim portugalskim przeciwnikom, napisał niewinne „zmieniamy szyld, jedziemy dalej!” (oczywiście okraszone uśmieszkiem – żeby nie było, że tak „sierioznie”).

No żarcik niby finezyjny – nawiązywał wszak do pamiętnego roku 1992 i igrzysk w Barcelonie, skąd nasza ówczesna młodzież wróciła ze srebrnymi medalami, a których to kapitanem był 21-letni wówczas piłkarz Brzęczek. To nie on, lecz jego jeszcze bardziej wyszczekany kolega Wojtek Kowalczyk rzucił wtedy właśnie pamiętne „zmieniamy szyld…”, co miało znaczyć, że reprezentacją pierwszą mają być teraz młodzi i ich boss Janusz Wójcik, a ci, którzy byli pierwszą, mogą być już ostatnią (tutaj proponuję uśmiech złowieszczy).

Przypuszczam, że wrzucając niby-żart psychologicznie redaktor był pod wpływem zachwytu – uczucia z jakąkolwiek futbolową reprezentacją kojarzonego nad wyraz rzadko, z tą brzęczkową na czele. Była to więc prawdopodobnie euforia, jak kolejne – acz pierwsze od ćwierć wieku! – pokolenie złotej polskiej młodzieży leje swoich rówieśników, i to nie jakichś ogórków z wysp bergamuta, tylko z nacji samych mistrzów Europy, młodszych krajanów wielkiego Cristiano! (teraz wszyscy śmiejemy się triumfalnie).

No więc żarcik, żarcikiem, ale Brzęczek aluzję odczytał w mig. Umówmy się zresztą – pod płaszczykiem uśmiechu łatwiej nam czasem przemycić prawdy okrutne lub prymitywne, które na poważnie nie przeszłyby nam przez krtań.

Teraz to selekcjoner był w roli tego, który ma spieprzać, tymczasem on ledwie zaczął! I to jak zaczął! Sześć meczów, tylko trzy porażki! I ten ostatni remis, na placu czempionów, na dodatek w składzie bez „Lewego”! Toż to prawie jakby wygrać mistrzostwo świata! (zalecam śmiech więznący w gardle).

Brzęczek więc triumfalnie zadarł nos i wysłał redaktorkowi „pocałunek śmierci”. I z wojny polsko-portugalskiej – wszak jednego dnia odbyły się dwie piłkarskie bitwy – zrobiła się wojenka polsko-polska, a właściwie polowo-truskolasowa (a tutaj Czytelniku, uśmiechnij się, jak sobie życzysz).

W środowisku dziennikarskim „beka” jest sroga, bo okrutny sarkazm selekcjonera spotkał osobiście kolegę, który – jak zauważył Krzysztof Stanowski – „nie napisałby o kadrze niczego agresywnego nawet gdyby od tego zależało życie jego kota”.

Dodam więcej – bo pozdrowiony był nie tak dawno moim „nadprzełożonym” – że człowiek nie skrzywdziłby nawet muchy! Że uśmiech niemal nie znika z jego twarzy. Wszyscy, tylko nie Michał! Pisze i mówi zawsze w sposób wyważony, elegancki, grzeczny. Na dodatek sam jest człowiekiem niepozbawionym dystansu do siebie – chwalący się jako pierwszy na świecie jednocześnie kudłaty i łysy (prawda, że śmieszne?).

Swoją drogą, gdy ten sam Stanowski w imieniu narodu polskiego zapytał prezesa Bońka otwartym tekstem, kiedy zwolni Brzęczka i czy już po meczu z Portugalią, żadnych pozdrowień nie otrzymał (ale tu śmiech cokolwiek niepewny).

Michał Pol zaś nie uwzględnił, że czytanie między wierszami wymaga od adresata pewnego poziomu poczucia humoru; że nie zawsze ikonka z dedykowaną buźką oznacza oczekiwany odzew Dlatego mam prośbę do Was, drodzy Czytelnicy – zostawmy w spokoju Jerzego Brzęczyszczykowskiego, bo moja komedia tysiąclecia stanie się tragifarsą, a Pan Aktor przewraca się w grobie: śmiać się z siebie też trzeba umieć.