Mucha nie siada. Zlot komarów, czyli Kubica na kosiarce

 

W uroczystym dniu, w którym oznajmiono, że nasz wyścigowy izirajder będzie kierowcą Deutsche Tourenwagen Masters (że niby co???) i będzie pomagał w rebrandingowaniu koncernu (przepraszam, języczku…), tak by w niemieckiej świadomości rychło zaistniało coś co nazwijmy roboczo „orlentanksztele”, uświadomiłem sobie, jakim jestem niewrażliwym ignorantem.

W stolicy naszej ukochanej ojczyzny na ogłoszenie tejże epokowej wiadomości zbiegł się niemal cały warszawski, a może nie tylko, kwiat dziennikarstwa w liczbie – podaję za Polską Agencją Prasową, ona nie może się mylić – około stu pięćdziesięciu. Nie wiedziałem, że aż tylu z nas para się pisaniem/gadaniem o sportach motorowych między Bugiem a Odrą, no ale pal sześć, widać zdychająca zdawało się profesja znów w rozkwicie, może i na Górny Śląsk trend rychło zawita, życzyć sobie i państwu wypada.

Dalej jednak wytrzeszczam oczy i z narastającym zaciekawieniem czytam, iż – tu już dosłowny cytat za PAP – „część z nich pojawiła się nie tylko po to, żeby relacjonować wydarzenie, ale chciała też wesprzeć polskiego kierowcę. Wypowiedziom Kubicy towarzyszyły okrzyki z sali: „Powodzenia!”, „Jedziemy!” i tym podobne”…

Zwłaszcza to ostatnie przykuło moją uwagę. Pomijając ściskające za gardło entuzjastyczne wsparcie, jakiego – zdaniem autora relacji – przedstawiciele mediów udzielają naszemu „mastersowi”, trudno z tego nie wywnioskować, że wszyscy stadnie gdzieś się wybierają, prawdopodobnie na stację, nie wiadomo jeszcze tylko gdzie, na wschód czy zachód od Odry, a może tylko na Marszałkowską, Aleje Jerozolimskie czy też Bielańską.

Być może też źle to odczytuję, a nawoływanie do wspólnej przejażdżki to tylko taki żargon wyścigowy, obcy takiemu laikowi jak ja. Proszę wybaczyć, jeszcze obczaję tę znaczeniową pułapkę.

Gdyby jednak przeczucia mnie nie zwiodły, byłoby w sumie ciekawe zbadać, gdzie i za czyje pieniądze ta sekta podąża, wnioski mogłyby być cokolwiek drażliwe. Nie sugeruję zaraz, że za entuzjazmem każdego portaliku moto wobec sztandarowego narodowego rajdowca stoi jakiś tajny romans z możnym mecenasem – na którym to przyłapano jednak pewien wcale niemały portal, z jednym ministerstwem.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że „pożytecznych idiotów” w naszej branży nie brakuje, a już wariatów na punkcie silników, tłumików, cylindrów czy owiewek jest chyba proporcjonalnie najwięcej; nie wiem, może zapach spalin i ich wpływ na szare komórki ma tu jakieś znaczenie.

Tymczasem musiałem się zadowolić ledwie wyobrażeniem mimiki na twarzach pewnej liczby namiętnie relacjonujących albo ochoczo pokrzykujących – jedno pewnie nie wyklucza drugiego – gdy wychodząc z legendarnej już konferencji ujrzeli swoje porzucone pospiesznie, byle jak i gdzie, bolidy: otóż były one przyblokowane przez funkcjonariuszy straży miejskiej raczej niepodzielających entuzjazmu dla łamiących zakazy parkowania.

Tu nasuwa się fundamentalne pytanie, dlaczegóż stróże od krawężników nie zostali uprzedzeni, że pojawi się On, a za nim chmara motoryzacyjnych komarów, więc należałoby dać jej spokój. Będzie jeszcze z tego draka, bo żaden dziennikarz nie może być karany za najazd na miejsce epokowego wydarzenia, nawet jeżeli chce sobie przy tym całkiem prywatnie pokrzyczeć.

Można być pewnym jednego: gdy już oswobodzą swoje mechaniczne rumaki, koledzy i koleżanki adorujący mistrza będą nas przekonywać, że Deutsche Tourenwagen Masters to jedna z najważniejszych dyscyplin (?) sportowych na kuli ziemskiej (sam On wyraził się per „ikonowa”…), że będziemy się nią wkrótce pasjonować niczym golami Lewandowskiego, skokami Stocha czy biegiem „aniołków” z pałeczką, a nasz jeździec na kosiarce (tak podobno określa się dźwięk silników DTM) już jest murowanym kandydatem do miana sportowca roku… Co tam będą!

W radiu naprawdę słyszałem już jednego z uznanych ekspertów, że wyścigi te biją na zachód od Odry popularnością samą Formułę 1 (!), co tam jakiś Schumacher czy inny Vettel. To się zresztą idealnie wpisuje w narrację samego bossa, który radośnie przekonuje, że choć pupil właśnie oddał miejsce w bolidzie F1, to sponsor i tak zrobił skok o półkę wyżej… Filozofia po góralsku to przy tym elementarz sześciolatka. No mówię wam, sekta…

Wniosek, niestety, będzie drenujący kieszeń: skoro Kubica na kosiarce będzie rebrandingował za kolejne miliony, to my wszyscy na orlentanksztele pójdziemy do golenia.