Mucha: Selekcjoner jest na Be. Tylko który?

Ostatnie wypowiedzi trenera, a zwłaszcza prezesa PZPN-u Zbigniewa Bońka świadczą o tym, że na linii podwładny – pracodawca wyraźnie iskrzy, w najlepszym razie powstały spore luki we wzajemnej komunikacji i pojmowaniu kompetencji. Jak w wypadku eskalacji może się wszystko zakończyć, nie trzeba być wielkim prorokiem, by sobie wyobrazić.

Można – a nawet trzeba – pracę Brzęczka oceniać krytycznie, w końcu kadra nie wygrała żadnego z sześciu meczów pod jego wodzą, ale prawdziwy egzamin następcy Adama Nawałki nastąpi wiosną, na starcie eliminacji mistrzostw Europy.

Jego pozycja nie jest jednak ani społecznie, ani medialnie zbyt mocna; teraz okazuje się, że nie cieszy się też zbyt wielkim zaufaniem decydenta. Jeżeli jednak Boniek zdecydował się latem na tak kontrowersyjny wybór, powinien konsekwentnie stać za nim murem – inaczej uderza sam w siebie.

Tymczasem szef związku znów zachowuje się, jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Chciałby Brzęczka w trudnym czasie wesprzeć, otulić go silnym ramieniem, ale przypadkowo (?) zahacza go w zęby.

W wywiadzie dla Gazety Wyborczej Boniek zapewnia, że trenera wziął na eliminacje Euro 2020, a nie na Ligę Narodów i że ten ma „pełną wolność selekcji”. Już-już czujemy tę ojcowską troskę i ochronną tarczę, gdy zaraz idzie za tym podbródkowy, którego nigdy nie wyprowadziłby choćby wobec poprzedniego selekcjonera: „na pewne rzeczy już mu nie pozwolimy”…

Zabrzmiało jakby Brzęczek – niczym duży dzieciak – bawił się dotąd w najlepsze zapałkami w sypialni rodziców, ale czas najwyższy, by ugasił zgliszcza i wreszcie dorósł. „Nie może być tak, że powołujemy do kadry tych, którzy w ogóle nie grają w piłkę. To profanacja reprezentacji. Jeśli Kuba nie będzie grał, nie ma prawa przyjeżdżać na reprezentację. Zasady muszą być” – stanowczo zarzeka się sternik PZPN-u.

Jasne, powoływanie i wpuszczanie na boisko Błaszczykowskiego, który w swoim Wolfsburgu od miesięcy nie wącha trawy, broni się słabo; wygląda, jakby wujo wobec siostrzeńca pozbawiony był krytycyzmu i bez względu na zachowanie kupował mu nowe zabawki.

Z drugiej strony trudno zakładać, że trener reprezentacji Polski, wstawiając do składu Kubę czy innych „urlopowiczów” od codziennej ligowej piłki, chciał na przekór babci odmrozić sobie uszy: przegrać, zrobić na złość sobie, kibicom oraz pracodawcy i ukręcić na siebie bat.

Jeden z jego poprzedników, Jerzy Engel, przypomniał przy okazji angielskie powiedzenie: „menedżera można zwolnić, ale nie należy pozwolić, by go pouczano”. Boniek nie grał na Wyspach, nie wiadomo też, co czyta poza Twitterem, więc może pozostać w nieświadomości.

Brzęczek na cios pryncypała był przygotowany: „mam pełną autonomię i nic się tu nie zmienia” i „jeżeli po dyskusjach ze sztabem dojdziemy do wniosku, że Bednarek i Błaszczykowski będą nam potrzebni, powołamy ich na wiosenne mecze” – brnie w zaparte.

Boniek zachowuje się jak szef, który najpierw deleguje na podwładnego pełnię odpowiedzialności za jakiś wycinek działania firmy – w tym wypadku wynik flagowej reprezentacji – a zaraz potem podważa jego kompetencje i sam steruje ręcznie. Coś w stylu „masz pełną dowolność, ale zrób to po mojemu” – zapewne czujecie państwo ten brak logiki. Wniosek jest taki: wiemy, że mamy selekcjonera na Be. Pytanie tylko, jak naprawdę się nazywa.