Mundial na piasku, czyli jak to wygląda od środka?

Mistrzostwa w Katarze uchodzą za najdroższe w historii. Jak faktycznie wygląda to od środka?

Korespondencja z Kataru Michał Zichlarz

Do Doha, na jedno z najładniejszych czy najnowocześniejszych lotnisk na świecie Hamad International Airport przylatuję w dniu inauguracji XXII mundialu. Katarczycy są już po przegranym 0:2 spotkaniu z Ekwadorem. W pamięci kibiców z tego spotkania nie zostaną raczej dwa zdobyte gole przez doświadczonego Ennera Valencię, ale kibice, którzy już po godzinie opuszczali trybuny stadionu Al Bay w miejscowości Al Khor, gdzie przed kilkunastu laty grał Euzebiusz Smolarek. Odwiedziłem go tam wtedy, a było to w 2011 roku, bo w Doha grała wtedy w klubowych siatkarskich mistrzostwach świata ekipa Jastrzębskiego Węgla, zresztą z wielkim powodzeniem, bo wywalczyła drugie miejsce.

Biją w cudze piersi

Wtedy w stolicy Kataru, ponad 2 milionowej metropolii, jaką jest nowoczesna Doha, biły po oczach bilbordy z napisem: „Realising the Vison”. Katarczycy wiedzieli co piszą, co reklamują. Teraz, na pustyni, organizują w państwie o wielkości naszego województwa świętokrzyskiego, jedną z największych sportowych imprez na świecie. Przy tej okazji od razu, szczególnie w zachodnich mediach, jest krytyka pod adresem tego liczącego 11,5 tys. km kw. emiratu. Że mundial kupiony, że przy budowie stadionów zginęły setki, jeżeli nie tysiące mieszkańców.

Podświetlony stadion Al Thumama w Dosze robi wrażenie. Fot. Michał Zichlarz

Szkoda, że nie ma refleksji i nie przypomina się na przykład, jak Niemcy kupiły sobie mundial w 2006 roku. Krótko przypomnę jak było. Tamte mistrzostwa w tamtym czasie miały być zorganizowane przez RPA. Nie stało się tak na skutek zakulisowych działań naszego zachodniego sąsiada, który robił wszystko, żeby grać u siebie. Zdecydowało wtedy o wszystkim zachowanie przedstawiciela Oceanii Charlesa Dempseya. Pozwolę sobie przytoczyć fragment ze swojej książki „Afryka gola! Futbol i codzienność”.

„Szef Konfederacji Piłkarskiej Oceanii został zobowiązany przez futbolowe władze swojego regionu do oddania głosu na kandydata z Afryki. Żeby mieć pewność, iż pochodzący ze Szkocji Dempsey zagłosuje tak, jak to było uzgodnione, ówczesny prezydent RPA Thambo Mbeki rozmawiał z premier Nowej Zelandii Helen Clark, a Nelson Mandela w przeddzień kluczowego głosowania starał się porozmawiać z Dempseyem osobiście. Nowozelandczyk grzecznie odmówił. Już wtedy było wiadomo, że sympatyzuje z Niemcami, widziano na przykład, jak grał w golfa z samym Franzem Beckenbauerem, szefem komitetu organizacyjnego mistrzostw świata w Niemczech. Przed decydującą, trzecią turą głosowania Dempsey, ku konsternacji wszystkich, spakował się i… pojechał na lotnisko. Swoją decyzję argumentował względami osobistymi. Jego nieobecność podczas decydującego głosowania przesądziła o minimalnej wygranej Niemiec stosunkiem głosów 12 do 11. Afryka marzenia o organizacji turnieju musiał odłożyć o kilka lat”.

Pracują na nich inni

Ale wróćmy do Kataru i do jego realizowane agendy Katar 2030. Ma ona podnieść ten mały kraj na wyżyny światowej elity, pod każdym względem, politycznym, społecznym czy gospodarczym. Już teraz jest to państwo, które uchodzi za jedno z najbogatszych na świece. Jasne, dobrobyt jest głównie udziałem miejscowych, na których pracują przybysze z innych azjatyckich krajów. Prawie 3 milionowa populacja tego kraju składa się w dużej mierze z mieszkańców Indii czy Pakistanu, obie te nacje to bisko 40 proc. mieszkańców tego emiratu. Ale są też przybysze z innych krajów, jak z Bangladeszu, Filipin czy innych krajów z Azji Południowo-Wschodniej oraz z wielu afrykańskich państw.

Jadę taksówką Careem, odpowiednikiem Ubera, który działa w krajach Bliskiego Wschodu. Za kierownicą Mohammed z Bangladeszu. W Katarze mieszka już prawie ćwierć wieku. – Z mojego kraju musiałem emigrować, bo nie ma tam dobrych perspektyw. To nie to co Katar. Do momentu pandemii COVID miałem dobrą pracę, ale straciłem ją i musiałem szukać zatrudnienia w korporacji taksówkowej. Za coś muszę utrzymać rodzinę, którą w okresie pandemii wysłałem do domu. Wykorzystywania pracowników? W Katarze jest tak, że nawet jak masz wykształcenie, jak w moim wypadku, to tutaj się ono nie bardzo liczy. Mogę być zwykłym pracownikiem, wyżej nie zajdę, ale i tak nie ma co narzekać, bo zarabiamy, a jakoś trzeba żyć – podkreśla.

Takich jak on jest tutaj tysiące. Część z nich pracowała przy budowie nowych stadionów na mundial i zginęła w czasie prac. Jeszcze przed wylotem do Doha z Warszawy na Lotnisku Chopina przeglądam renomowany magazyn „Time”, gdzie na okładkowej stronie zapowiedź tekstu o imprezie w Katarze, a raczej o cierpieniach pracowników w trakcie przygotowań do odbywającego się teraz mundialu. Kolejnych osób nie odstrasza to jednak od przyjazdu do emiratu. Tak było i w następnych latach z pewnością też będzie.

– Ja mieszkam tutaj 9 lat – mówi z kolei Anowar, inny z kierowców korporacji Careem. – Teraz to nie jest dobry czas na sprowadzanie bliskich tutaj, bo z uwagi na mistrzostwa świata ceny mocno poszybowały w górę. Potem wszystko się znowu zmieni – zaznacza.

Pytam ile kosztuje litr benzyny. – 2 katarskie riale – odpowiada. W przeliczeniu na nasze to 2,5 złotego czyli prawie trzy razy taniej niż u nas. Katarczycy nie narzekają, im żyje się w swoim kraju świetnie. Jak tłumaczy mi Anowar nie płacą za energię i tak tutaj cenioną wodę. Przybysz z zewnątrz nie może tutaj się przebić, dotyczy to i mężczyzn i kobiet w tym konserwatywnym kraju. Jeśli Katarczyk chce się przykładowo ożenić z kobietą z innego kraju, to potrzebuje na to pisemnej zgody ministerstwa spraw wewnętrznych.

Świeżo wylany asfalt

Z Hamad International Airport w pierwszy dzień, czy teraz z nowoczesnej stacji metra Al Wakra, muszę się codziennie dostawać do miejsca gdzie mieszkam. To nie Doha, a właśnie miejscowość Al Wakra, czwarte co do wielkości miasto w kraju. W przeszłości była to malutka wioska, która znana była z rybołówstwa i z połowu pereł z czego Katar, zanim odkryto tutaj ogromne złoża ropy i gazu, który przecież teraz nawet i my sprowadzamy do naszego terminala LNG do Świnoujścia, był znany. Ze stacji metra, która mieści się na końcu czerwonej linii na jego południowym końcu, trzeba jechać jeszcze z 30-40 minut do miejsca gdzie mieszkamy. Mówię my, bo pokój w Barawa Barahat Al Janoub dzielę razem z fotoreporterem Andrzejem Surmą. To takie małe miasteczko. No, nawet nie takie małe. – Mamy 6 tysięcy pokoi na 75 tysięcy osób – informuje na recepcji, kiedy odbieram klucze do swojego „apartamentu” dziewczyna z Karaczi z Pakistanu, która przyjechała tutaj na kilka miesięcy.

To faktycznie nie miasteczko, a miasto, gdzie są zakwaterowani kibice z całego świat. Najwięcej jest tutaj fanów z Ameryki, przeważają Argentyńczycy i Meksykanie. Sporo Marokańczyków, są Ekwadorczycy i inne nacje. Jest głośno, czuć tutaj jak nigdzie indziej atmosferę wielkiego sportowego święta. Za 2 tygodniowy pobyt tutaj wyszło od osoby 2,5 tys. złotych. Niewiele ponad 30 dolarów za noc. Taniej się nie dało. Ale coś za coś. Jazda tutaj zajmuje koszmarnie wiele czasu. Po meczach transport do Barawa Barahat Al Janoub zajmuje 2-2,5 godziny. Pokój? Wygląda trochę jak więzienna cela. Dwa metalowe łóżka, dwie metalowe półki, toaleta i prysznic. Nie ma krzesła czy stolika. Na zewnątrz „pantry” czyli spiżarnia, która pełni rolę kuchenki, gdzie coś można upichcić, bo jest czajnik na wodę, mikrofalówka. Obok, to znaczy jakieś 15 minut na piechotę supermarket czy raczej sklep spożywczy. Tam można kupić coś po przystępnej cenie, bo w biurze prasowym ceny są koszmarne, jak z kosmosu. Obiad 60-80 złotych, sandwicz – zwykła bułka o połowę taniej, a jabłko czy banan po prawie 7 złotych!

Katarczycy noszą szable, a inni na nich pracują. Fot. Michał Zichlarz

W miejscu gdzie mieszkam pachnie jeszcze świeżym betonem. W pokoju nie ma kuchni, ale jest miejsce na przyszły aneks kuchenny. Pewnie po wyjeździe tysięcy kibiców stąd, Barawa Barahat Al Janoub zostanie przeznaczona do zamieszkania przez licznych tutaj, a mających jakieś pieniądze emigrantów z Azji.

Co rzuca się w oczy to to, że wiele takich miejsc jak to nasze gdzie mieszkamy, jest zupełnie nowe. Z lotniska jedzie się tutaj siedmiopasmową autostradą. Wokół dróg piękne, nowo co oddane do użytku trasy rowerowe. Zastanawiamy się komu one mają służyć? Owszem, są oświetlone, na rowerze można by jeździć nimi w nocy, bo w ciągu dnia nie bardzo to jest możliwe, ale jakoś rowerzystów nie widać.

Przed stacją metra Al Wakra asfalt wygląda, jakby był wylany kilka dni przed mundialem. Nie jest nawet zakurzony piaskiem, tak jak samochody czy wszystko inne, bo piasek jest wszędzie. Wokół pustynia, gdzie można się wybrać na samochodową przejażdżkę w zależności od atrakcji, jak jazda choćby na wielbłądzie, w cenie – po przeliczeniu z katarskich riali – od 400 do 700 złotych.

Da się wytrzymać

Choć w listopadzie i grudniu temperatura w Doha nieco spada, to dalej jest ciepło, szczególnie w godzina do południowych. Da się jednak wytrzymać, także bez klimatyzacji, które są na większości z 8 wybudowanych na mundial fantastycznych stadionów. Kiedy w środę wychodziłem po świetny i obfitującym w zwroty akcji meczu Niemcy – Japonia na majestatycznym Stadionie Khalifa International w sportowej części Doha Aspire Zone, to było mi wręcz chłodno, a z powodu nawiewu człowiek aż kaszle.

– Wiele straszono wysokimi temperaturami, ale faktycznie nie jest tak źle, da się wytrzymać – mówi pochodzący z Rudy Śląskiej reprezentant Polski Jakub Kamiński.

Faktycznie temperatura nie jest jakimś problemem. Nie jest przede wszystkim wilgotno, a wieczorami wręcz przyjemnie, jak u nas pod koniec sierpnia czyli pod koniec lata. Do tego przyjemny, wiejący znad Zatoki Perskiej wiatr. Choć będąc tutaj lepiej używać nazwy Zatoka Arabska niż Perska. To tak jak między Kanałem Le Manche czy English Channel, zależy z kim się rozmawia.


Na zdjęciu: Mistrzostwa świata w Katarze to pierwsza tego typu impreza w arabskim kraju.

Fot. PressFocus