Musi być więcej „głodnych wilków”

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Po poniedziałkowej informacji o rozstaniu z grupą zawodników, którym z końcem czerwca kończą się umowy, pańskich podopiecznych policzyć można na palcach dwóch rąk…
Jacek PASZULEWICZ: – Myślę, że do końca tygodnia uda się sfinalizować parę rozmów o nowych kontraktach.

Również tej czwórki – Mateusz Abramowicz, Adrian Frańczak, Paweł Mandrysz, Łukasz Zejdler – której w komunikacie nie ujęto?
Jacek PASZULEWICZ: – Rozmowy na temat przedłużenia kontraktów były prowadzone od kwietnia.Ich pozostanie – lub odejście – nie jest jeszcze przesądzone. Rozważamy ich dalsze funkcjonowanie w zespole, ale na ewentualne podpisanie umowy wpływ ma wiele czynników. Ot, choćby to, czy ich menedżerowie zaakceptują nowe warunki kontraktowe. Albo czy nam uda się pozyskać graczy – myślę o młodzieżowcach – na konkretne pozycje, czy też trzeba będzie przeorganizować naszą grę. Na razie więc ostatecznej decyzji – z obu stron – nie ma.

A kwestie czysto sportowe? Ci zawodnicy pasują do pańskiej koncepcji gry?
Jacek PASZULEWICZ: – Tak. Liczbę rozegranych przez nich minut pokazuje, że grali sporo. Odbiór minionego sezonu oczywiście może być różny: patrząc na 9 pierwszych kolejek wiosny można powiedzieć, że „wycisnęliśmy” z nich sporo, natomiast wynikiem całych rozgrywek wszyscy czujemy się rozczarowani. Nie udało się zrealizować nawet tego drugiego celu, postawionego już po meczu z GKS-em Tychy, kiedy wiedzieliśmy, że uciekł nam awans – czyli zdobycia 56 punktów. Oznaczałoby to pewien progres w kontekście długofalowej pracy.

Interesująca jest sytuacja Pawła Mandrysza. Tych minut – w porównaniu z Zejdlerem czy Frańczakiem – miał bowiem znacząco mniej. Natomiast być może trudno tak po prostu „zluzować” człowieka, który parę tygodni wcześniej odebrał nagrodę prezydenta miasta dla „sportowej nadziei Katowic”…
Jacek PASZULEWICZ: – Kompletnie nie sugeruję się takimi okołosportowymi rzeczami. Pamiętajmy, że i sam zawodnik musi chcieć dalej funkcjonować w klubie; w systemie, w którym się obracamy. Jego liczba minut wiosną – w porównaniu do jesiennych występów – drastycznie spadła. Praca na wysokich obrotach spowodowała u niego sporą liczbę mikrourazów; często wypadał ze składu właśnie z tak prozaicznych powodów. On też więc z pewnością analizuje zarówno ten czynnik, jak i ewentualne nasze ruchy transferowe. Bo w jego przypadku akurat swoisty „parasol ochronny” dla młodzieżowca został już zdjęty. To zresztą oddzielny temat. Tak naprawdę GKS miał trzech młodzieżowców w grze; w Zagłębiu – które wywalczyło awans – było ich znacznie więcej, o czym świadczy choćby pozycja sosnowiczan w Pro Junior System. U nas wybór młodzieżowców ukierunkowany był tylko na jedną pozycję – skrzydłowego, co nie jest komfortowe. W przypadku obniżenia formy przez zawodników zmuszeni byliśmy wybierać „mniejsze zło” – najlepszego z grona tych, którzy akurat byli w słabszej dyspozycji. W Grudziądzu, gdzie pracowałem wcześniej, mieliśmy do dyspozycji 10 piłkarzy spełniających kryterium młodzieżowca. I nie tylko wygraliśmy klasyfikację PJS, ale też – zdobywając 56 punktów – uplasowaliśmy się w czołówce tabeli

Będzie pan dążyć do podobnych proporcji w kadrze GKS-u w najbliższym sezonie?
Jacek PASZULEWICZ: – Nie. W Olimpii zwycięstwo w PJS było celem numer jeden, a niejako „przy okazji” stworzył się bardzo fajny kolektyw i niemal do końca niemal byliśmy w grze o ekstraklasę. W Katowicach owych proporcji nie będziemy odwracać, aczkolwiek wciąż aktualne pozostaje przesłanie, że zawodnicy „30 plus” będą mieli u nas problem. Zresztą wykonane dotąd ruchy – w postaci nieprzedłużenia kontraktów wybranych graczy – to potwierdzają. Chcemy, by trafili tu ludzie nieco młodsi, o podobnych do dotychczasowych piłkarzy możliwościach i umiejętnościach, ale bardziej pazerni na sukces.

„30 plus”… Dalibor Volas i Tomasz Midzierski, mimo ważnych kontraktów, powinni się mieć na baczności w tym okienku transferowym?
Jacek PASZULEWICZ: – Dziś nie mogę przesądzać tego, co się zdarzy. Mogę mówić jedynie o założeniach: chcielibyśmy mieć paru doświadczonych graczy, nadających ton zespołowi. Ale tak jak w wojsku, gdzie przyczółki zdobywają szeregowi żołnierze, z udziałem paru kapitanów i jednego generała, tak i w GKS-ie musi być więcej „głodnych wilków” – ludzi za wszelką cenę chcących osiągnąć sukces. Wracając zaś do piłkarzy z ważnymi kontraktami: jeżeli znajdziemy lepszych – naszym zdaniem – graczy, wpasowujących się w naszą koncepcję budowy zespołu, ważna umowa na pewno nie uchroni żadnego zawodnika. Mamy na przykład w tej chwili w kadrze trzech doświadczonych stoperów z kontraktami, i do tego młodzieżowca. Jeśli okaże się, że zakontraktujemy kolejnego środkowego obrońcę, być może któryś z nich – widząc, że będzie mieć kłopot z graniem – sam poszuka innego klubu, w którym jego szanse na występy będą większe.

Koncepcja gry pozostaje bez zmian?
Jacek PASZULEWICZ: – Być może – o co mnie pytano w trakcie rundy wiosennej – gra w takim ustawieniu była w naszym wykonaniu mało atrakcyjna. Ale dla mnie wyznacznikiem słuszności tego wyboru był fakt, że identycznym systemem grała Miedź. Miała być może nieco lepiej dobranych do niego wykonawców; w końcu trener Nowak, przychodząc do Legnicy, ściągnął aż 16 piłkarzy, a trzech kolejnych dobrał zimą. I Miedź dominowała przez cały sezon, kreując w każdym meczu wiele sytuacji. Chcemy iść w tym kierunku, bo on przynosi efekty. Legniczanie stracili w tej rundzie 9 bramek, my – 10. Koncepcja na uszczelnienie defensywy jest więc słuszna; znów będziemy chcieli grać w ustawieniu 1-4-1-4-1, wysokim pressingiem, wysoko odbierając piłki. Na pewno natomiast musimy poprawić to, co w minionych miesiącach „było deficytowe” – czyli grę ofensywną. Liczby dla naszych ofensywnych piłkarzy – asysty, bramki – były bowiem bezwzględnie brutalne… Dlatego uważnie patrzyliśmy na zawodników, którzy w innych zespołach tymi liczbami się bronili. Którzy potrafią zdobywać gole, dogrywać piłki partnerom, kreować sytuacje bramkowe.

Czyli dziś najwięcej energii zabiera panu poszukiwanie zawodników ofensywnych, kreatywnych?
Jacek PASZULEWICZ: – Olbrzymia praca w tym zakresie została wykonana już kilka miesięcy temu, w zimowym okienku transferowym. Wytypowaliśmy grupę piłkarzy, którymi jesteśmy zainteresowani. W wielu wypadkach „strzeliliśmy” tak dobrze, że ci gracze obecnie są w orbicie zainteresowań klubów ekstraklasy. A więc trudno ich będzie zakontraktować. Ale w owym rankingu był też i „plan B”: na każdą pozycję mieliśmy wytypowanych 2-3 piłkarz. Z częścią z nich rozmowy są już prowadzone; ba, nawet bliskie finalizacji.

Zawodnicy wyróżniający się w innych drużynach – a o takich pan przecież mówi – mają określone oczekiwania finansowe. Tymczasem „z dyrektorskich gabinetów” w GKS-ie płyną sygnały, że wiele tegorocznych ruchów personalnych nieco nadwyrężyło możliwości budżetowe sekcji. Nie torpeduje to niektórych pańskich planów?
Jacek PASZULEWICZ: – Na dziś tak naprawdę tych ograniczeń nie widzę. W zasadzie ciężarem dla klubu jest tylko kontrakt Grzegorza Goncerza, ale cały czas są szukane możliwości polubownego rozwiązania tej sytuacji. Inne podejmowane przez nas decyzje personalne ujemnych skutków dla budżetu nie powodowały. Tak więc jedyną ścianą, z jaką w tej chwili możemy się zderzyć rozmawiając z konkretnym piłkarzem, jest jego wybór między nami a klubem ekstraklasy. Aczkolwiek zdajemy sobie sprawę, że nawet na pierwszoligowym rynku nie jesteśmy najlepszym płatnikiem; już zimą niektóre kluby pokazały, że są w stanie przelicytować każdą ofertę. Ale – jak to mówił Johan Cruyff – „worek pieniędzy jeszcze nikomu bramki nie strzelił”. Liczymy więc, że uda się nam wkomponować zakontraktowanych graczy w zespół, nawet jeśli – jak to było w przypadku Bartłomieja Poczobuta – ich dotychczasowe CV odbierane będzie jako „za małe jak na GKS”.

Kolejny sygnał „z góry”: kadra musi być węższa. Co pan na to?
Jacek PASZULEWICZ: – Znacząco węższa być nie może – z racji reformy terminarza pierwszej ligi. Jesienią czeka nas przecież 21 gier o punkty plus spotkania w Pucharze Polski. Nie możemy więc ograniczyć jej do 18 ludzi. Na pewno jednak nie będzie ona też 30-osobowa. Po pierwsze – rzeczywiście nie ma na to zgody władz. Po drugie – i ja nie jestem zwolennikiem trzymania połowy drużyny „w szafie”.

Tak czy siak – będzie rewolucja. Tymczasem okres przygotowawczy jest bardzo krótki. Drużyna „wykuwać się” będzie w meczach ligowych?
Jacek PASZULEWICZ: – Dopiero mecze o stawkę potwierdzają pewne walory piłkarzy lub… ich obnażają. Tak jak w minionym sezonie, gdy okazało się, że nie wszyscy w „esktremalnych” sytuacjach byli w stanie ciężar presji i oczekiwań udźwignąć. Natomiast w kontekście krótkich przygotowań – ledwie cztery tygodnie – kluczem jest to, by zawodnicy, którzy przyjdą, odznaczali się wystarczającymi parametrami motorycznymi.

Wyznaczył pan sobie jakąś datę graniczną, do której niemal pełna kadra musi być już znana?
Jacek PASZULEWICZ: – Liczymy się z tym, że przed startem ligi „spadnie” nam jeszcze ktoś ciekawy z ekstraklasy – na taki ruch będziemy gotowi. Chciałbym natomiast, żeby grupa co najmniej 16 zawodników mających stanowić trzon zespołu zaczęła z nami przygotowania 21 czerwca. Liczę też, że do końca miesiąca 90-95 procent kadry będzie zamknięte. Bo czasu rzeczywiście jest niewiele Okres „wyizolowany”, bez sparingów, to raptem półtora tygodnia. Później zaczynają się gry kontrolne, przedzielane trudną codzienną pracą treningową. No i ostatni przedligowy tydzień, jedynie z „kosmetycznymi” poprawkami.

Ciekawie rozmawia się o przyszłości – nawet jeśli bez konkretów personalnych. Ale nie sposób nie wrócić jeszcze do wydarzeń minionych. Powótórzyłby dziś pan – znając już jego konsekwencje – ów ruch z odsunięciem grupy zawodników? I co takiego się zdarzyło, że zaistniała jego konieczność?
Jacek PASZULEWICZ: – Uznałem – a to ja byłem inicjatorem tej decyzji – że musi dojść do wstrząsu w drużynie. Niemoc pokazana w I połowie meczu z Ruchem ujawniła samozadowolenie i uśpienie w zespole, ciągnące nas w otchłań. Drugi raz zrobiłbym więc to samo; tym bardziej, że ów wstrząs – moim zdaniem – przyniósł efekt. Mecz z GKS-em Tychy był jednym z lepszych wiosną w naszym wykonaniu. Wykorzystane okazje Prokicia i Volasa sprawiłyby, że dziś pialibyśmy z zachwytu nad skutecznością tamtego posunięcia, a nie pytali o jego zasadność. Przegraliśmy w wyniku błędów indywidualnych i – oczywiście – czerwonej kartki.

Czemu akurat ci zawodnicy? To był wynik analizy ich występów? A może jakiejś sytuacji w szatni, o której publicznie się nie mówiło?
Jacek PASZULEWICZ: – Nie było jednej „linijki”, którą przykładaliśmy do owych piłkarzy. Jednym z kryteriów była oczywiście efektywność. Jeżeli Grzegorz Goncerz w ciągu 350 minut zalicza jedną asystę i nie zdobywa żadnego gola; jeżeli Wojtek Kędziora – mimo że pełen profi i mocno pracujący dla zespołu – strzela dwa gole w pierwszym meczu, a potem dokłada jeszcze jednego w Chojnicach po wejściu z ławki i… dalej już nic, to są podstawy do zastanowienia się nad tymi graczami. Cerimagić – mimo kolejnego trenera, bo przecież wcześniej był i w Górniku Zabrze – też nie „dawał liczb”, choć dostał szansę. Podobnie Plizga. Nie wyobrażam sobie, by można było wstrząsnąć zespołem, odsuwając Wojtka Słomkę, Pawła Mandrysza czy Tomka Mokwę. Potrzebna była mocna decyzja, która – warto to jeszcze raz podkreślić – przyniosła efekty.

Parę tygodni wcześniej publicznie chwalił pan jednak Kędziorę za jego rolę w drużynie. Meczem w Chorzowie przekreślił wcześniejsze oceny?
Jacek PASZULEWICZ: – Każdemu z graczy osobiście przed ogłoszeniem decyzji wytłumaczyłem, że nie jest to „polowanie na czarownice” po derbach. Tym bardziej, że Goncerz i Kędziora weszli w nich z ławki, Cerimagić zagrał tylko połowę, a Plizgi w ogóle w nich nie było. Decyzja była wynikiem analiz postawy tych piłkarzy w dłuższym okresie. Z drugiej strony: „jesteś tak dobry, jak twój ostatni występ”. Dziś już nikt nie pamięta meczów z Rakowem czy Podbeskidziem, na które mieliśmy dobry plan i wykorzystaliśmy słabości przeciwnika. Nikt nie pamięta zwycięstw w Opolu, Suwałkach, Głogowie, Chojnicach. Liczą się – niestety – przegrane derby w Chorzowie, no i porażka u siebie z Tychami. Identycznie jest z pojedynczymi zawodnikami; nie możemy „zaklinać rzeczywistości” i mówić, że jest dobrze, skoro dobrze nie było…

Mówi pan o pamięci o konkretnych meczach. A sytuacja z wizytą kibiców na treningu długo zostanie panu w pamięci?
Jacek PASZULEWICZ: – Pewnie tak. Dziś dostęp kibiców do piłkarzy jest zbyt bliski. Ja nie mówię już o epoce, w której Lubańskiego czy Latę oglądało się tylko w telewizji…

… i co najwyżej znosiło na ramionach z murawy po wygranym meczu.
Jacek PASZULEWICZ: – No właśnie. Za moich zawodniczych czasów głośno bywało oczywiście o kibicowskich animozjach i bójkach, ale wyłącznie wewnątrz tego środowiska. Piłkarz był osobą nietykalną. Krytyka – owszem, jak najbardziej. Ale nie pamiętam sytuacji, by kibice zakłócili trening!

Spotkał się pan z podobnym wydarzeniem w piłkarskiej karierzej?
Jacek PASZULEWICZ: – Z niezadowoleniem kibiców – owszem. W Górniku Zabrze mieli do nas ogromny żal po porażce 0:4 z Wisłą. Przyszli tłumnie pod szatnię, ale… nie było problemu z jej opuszczeniem, z kontaktem z nimi. Wyszedłem z niej nawet jako pierwszy, bo uważałem, że zagrałem – mimo tak wysokiej przegranej – bardzo dobre spotkanie. Konstruktywną krytykę do dziś jestem w stanie przyjmować – jak wtedy. Jakiś czas temu – sztab i rada drużyny – odbyliśmy tu, na Bukowej, w jednym z gabinetów, rzeczową rozmowę z grupą kibiców. Odbiór z obu stron był bardzo pozytywny. Natomiast nie jestem w stanie zaakceptować tego, co miało miejsce na treningu przed meczem z GKS-em Tychy. Mam jednak wrażenie, że to, co się wtedy wydarzyło, nie jest tym, czego oczekiwali wszyscy sympatycy GieKSy. Po prostu część z nich dała się złamać frustracji – i stąd ów incydent. Wierzę, że nie jest to jednak gremialny głos wszystkich, którym dobro klubu leży na sercu.

Kiedy jednak dziś rozmawia pan z kandydatami do gry w GieKSie, padają pytania o tę sytuację?
Jacek PASZULEWICZ: – Oczywiście. Może nie jest to główny punkt takich rozmów, ale istotny w kontekście przyszłego sezonu. I ich nie ułatwia. Niektórych wręcz odstrasza! Natomiast zawsze uświadamiam też moim rozmówcom, że GKS to klub, w którym nigdy nie będzie meczów bez stawki. Jeżeli więc ktoś „odpada w przedbiegach”, skupiając się wyłącznie na myśli: „Co to będzie z tymi kibicami?”, zapewne i tak nie poradziłby sobie z ową ogólną presją. Ogólną, czyli nie tylko tą od kibiców, ale i tą ode mnie, od dyrektora klubu, od prezesa, od prezydenta miasta wreszcie. Z nią musi się zmierzyć każdy, a być może część z tych, którzy grali tu już rok i dłużej, właśnie z tym elementem rady sobie nie dawała. Tym niemniej liczę na to, że sytuacja z kibicami zostanie unormowana! Mam nadzieję, że kompromis zostanie wypracowany, a zawodnicy, którzy przyjdą do klubu, zostaną obdarzeni zaufaniem. Bo jeśli ma się udać to, o czym wszyscy tu marzą, to… tylko z kibicami.