Na co komu teraz Gytkjaer?

Jeszcze nie tak dawno kibice Lecha głowili się, czy klub znajdzie godnego następcę dla Chrystiana Gytkjaera. Wiele czasu nie minęło, by o Duńczyku myślano bez utęsknienia.


Powód tego wszystkiego jest oczywiście jeden i nazywa się Mikael Ishak. Choć mamy dopiero początek sezonu i nie można jeszcze wyrokować tego, co będzie działo się w kolejnych miesiącach, to jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że Gytkjaer ma odpowiednie następstwo. 4 gole w 3 meczach to więcej niż udany początek sezonu.

Ofiarna parada

Liczby Gytkjaera w Lechu były bardzo dobre. Czasem czepiano się duńskiego napastnika o styl i mówiono, że powinien dawać zespołowi nieco więcej, ale koniec końców wynik 119 meczów dla „Kolejorza” i 65 bramek powinien robić wrażenie. Swój ostatni sezon przy Bułgarskiej 30-latek zwieńczył sięgnięciem po koronę króla strzelców, swoją drugą w karierze po tej zdobytej w norweskim Rosenborgu cztery lata temu. To oznaczało, że ten, kto przyjdzie zastąpić Gytkjaera, stanie przed nie lada wyzwaniem, bo niezależnie co będzie robił i tak będzie porównywany do świetnego poprzednika.

Ishak jednak się tego nie przestraszył, choć pewne obawy co do jego osoby były. Szwed syryjskiego pochodzenia przyszedł do Polski po trzech latach pobytu w niemieckiej Norymberdze, z którą przez sezon grał nawet w 1. Bundeslidze.

Ze strzeleckich popisów w „Der Club” jednak nie zasłynął, choć średnia blisko jednego gola na cztery mecze prezentuje się nie najgorszej. W rozważaniach o Ishaku podkreślało się jednak fakt, że jest to zawodnik ciężko pracujący, który haruje na całej szerokości boiska, a nie tylko w polu karnym rywala – i w Lechu to doskonale widać. Jego siła fizyczna jest wykorzystywana w różnych rejonach boiska.

Dla przykładu, w meczu z Wisłą Płock, zremisowanym 2:2, to właśnie 27-latek popisał się najbardziej widowiskową paradą obronną, w ofiarny sposób wybijając piłkę z linii bramkowej.

Odbudować się w Poznaniu

– Czy w jakimś klubie wcześniej zaliczyłem już tak dobry start? Musiałbym się chwilę zastanowić, bo grałem w przeszłości dla wielu zespołów, a pamięć bywa krótka. To dla napastnika bardzo ważne, by szybko zacząć strzelać, bo pozwala pokazać wszystkim, że miejsce w zespole mu się należy. Ja także chciałem od początku udowadniać, że zasługuję na grę w Lechu i mam nadzieję, że dzięki tym golom to potwierdziłem – mówił kilka dni temu Ishak.

Odblokowanie się tego zawodnika było o tyle istotne, że w minionym sezonie na boisku praktycznie nie dało się go obejrzeć – w 11 spotkaniach 2. Bundesligi nie zagrał nawet pół tysiąca minut i zdobył tylko jedną bramkę. Dlatego też jego przenosiny do Poznania przyniosły pewne znaki zapytania, choć też kazały kojarzyć się z… Gytkjaerem, który do Lecha także przyszedł po nieudanej przygodzie w drugoligowym niemieckim TSV Monachium.

Ishak szybko jednak przekonał do siebie większość ludzi w „Kolejorzu”, bo zdobył po golu w obu meczach ligowych, a dwukrotnie trafił do siatki łotewskiej Valmiery. I odpowiadając na jego rozważania – nie, nigdy takiego dobrego startu nie zanotował.

Przypomnieć się w Szwecji

Gytkjaer takiego wejścia do Lecha również nie miał. Pierwsze pięć spotkań rozegrał bez żadnej zdobyczy bramkowej i dopiero potem dorzucił pięć trafień w trzech meczach. Szwed ma więc początek dużo lepszy i biorąc pod uwagę, jak radzi sobie z obrońcami ekstraklasy, będzie niespodzianką, jeśli nie „zakręci” się w okolicach lidera klasyfikacji strzelców. Swoje uszczknąć będzie chciał również 16 września, kiedy wróci do swojej ojczyzny, gdy „Kolejorz” zmierzy się ze sztokholmskim Hammarby.


Czytaj jeszcze: Karny raport

– Oczywiście to dla mnie świetna szansa na przypomnienie się w swoim kraju, ale i fajna okazja na prawie powrót do domu. W końcu wychowałem się około pół godziny od Sztokholmu, w którym siedzibę ma Hammarby. Spotkam się także z kilkoma kolegami, bo z kilkoma grałem w przeszłości. To z mojego punktu widzenia bardzo ciekawa rywalizacja – przyznał Ishak, który szanse na awans ocenia na… 50 do 50.


Na zdjęciu: Obrońcy ekstraklasy już się przekonali, że Mikaela Ishaka (z piłką) zatrzymać jest bardzo trudno.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus