Na kolejkę zaprasza Marek Majka: W oczekiwaniu na dobrą piłkę

Nikt tak nie łączy Piasta i Górnika, jak wychowanek gliwickiego klubu i zdobywca czterech tytułów mistrzowskich dla zabrzan. Dzisiaj drużyny te zmierzą się na stadionie przy Roosevelta.


Bardziej czuje się pan gliwiczaninem czy zabrzaninem?

Marek MAJKA: – W Gliwicach się urodziłem, wychowałem, zacząłem grać w piłkę i mieszkam do dzisiaj. Tata był zawodnikiem Piasta. Występował na lewej pomocy – jak mówiono wtedy był „lewym łącznikiem” – ale zakończył karierę, gdy miałem 7 lat, więc nie pamiętam go z boiska. W pamięci mam przebłyski ze zgrupowań, bo w latach 60. drużyny jeździły na obozy z rodzinami; na plaży też grano w piłkę. Ja w nią grałem od dzieciństwa na podwórku, aż do czasu, kiedy pod koniec wakacji, gdy miałem 12 lat, z kolegą z bloku Piotrkiem Skubaczem, którego tata też grał w Piaście, poszliśmy sobie pokopać piłkę na bocznym boisku stadionu przy Okrzei. Teraz w tym miejscu jest parking, ale kiedyś była tam żwirowa nawierzchnia, po której ganialiśmy ze 2 godziny. Tej naszej gierce przyglądał się pan, siedzący na ławeczce przed budynkiem klubowym. Gdy skończyliśmy, zapytał nas, jak się nazywamy, do jakiej szkoły chodzimy i czy chcemy się zapisać do trampkarzy Piasta. Odpowiedzieliśmy, że musimy się zapytać rodziców i poszliśmy do domu, nie przejmując się zbytnio tym spotkaniem. Ale trener trampkarzy Piasta, Antoni Lenczowski, bo to on się nam przyglądał, nie dał za wygraną. Gdy już rok szkolny się zaczął, wysłał jednego z zawodników swojej drużyny, Wojtka Wojciechowskiego, który też chodził do naszej szkoły, żeby nas odnalazł i przyprowadził na trening. Przyszliśmy, dostaliśmy trampkokorki oraz skierowanie do lekarza i tak w 1971 roku zostaliśmy zawodnikami Piasta. W nim jako 18-latek, 1 czerwca 1977 roku, zadebiutowałem w II lidze w meczu z Moto Jelcz Oława, wchodząc na boisko po przerwie, ale najbardziej utkwił mi z tamtych lat mój debiut w wyjściowym składzie. Trener Stanisław Oślizło postawił na mnie w meczu Pucharu Polski z liderem ekstraklasy, ŁKS-em Łódź, a ja odpłaciłem się mu szybko, strzelając dwa gole. Po przerwie Kazimierz Gontarewicz dorzucił trzecie trafienie i wygraliśmy 3:0. To był ten sezon, w którym doszliśmy do finału Pucharu Polski; 6 maja 1978 roku przegraliśmy na Stadionie Śląskim z Zagłębiem Sosnowiec. Wtedy jednak nie grałem jeszcze regularnie w naszej drużynie, bo byłem w klasie maturalnej i nie zawsze mogłem pogodzić naukę z treningami. Za podstawowego zawodnika mogłem się już uważać od następnego roku, aż do sezonu 1982/83, kiedy znowu doszliśmy do finału Pucharu Polski. Z tego marszu pamiętam szczególnie spotkanie u nas z Gwardią Warszawa, bo pokonaliśmy zespół z I ligi 4:2, a ja strzeliłem dwa gole, po których już w 8 minucie prowadziliśmy 3:0. Pamiętam także gola strzelonego w półfinale Lechowi, bo moja główka zapewniła nam zwycięstwo 1:0. W finale niestety przegraliśmy z Lechią Gdańsk i to był mój pożegnalny występ w Piaście. Przeszedłem do Górnika, w którym zdobyłem cztery tytuły mistrza Polski.

Który z zabrzańskich występów wspomina pan najmilej?

Marek MAJKA: – Pierwszy, w którym trener Zdzisław Podedworny przesunął mnie z ataku do drugiej linii. W Piaście grałem jako środkowy napastnik i w tej roli przychodziłem też do Górnika, ale tam byli Andrzej Pałasz, Andrzej Zgutczyński i Leszek Brzeziński, więc trudno się było przebić. W 9 kolejce graliśmy z Zagłębiem Sosnowiec. Strzelając pierwszego gola w Zabrzu, ustaliłem wynik na 2:0 i 24 września 1983 roku narodziłem się jako prawy pomocnik. Zostałem na tej pozycji do końca kariery, w której najbardziej pamiętne mecze były te z Legią. Jesienią 1983 roku na przykład graliśmy w Pucharze Polski i na stadionie w Warszawie, w ostatniej akcji dogrywki, strzeliłem gola dającego nam zwycięstwo 3:2 i oczywiście ogromną radość. Bardzo przeżyłem natomiast porażkę w dniu Wojska Polskiego 12 października 1985 roku. Choć po golu Jasia Urbana prowadziliśmy 1:0, przegraliśmy 1:4, a okrzyk „na kolana”, który skandowali fani Legii, długo miałem w uszach. Wiosną wzięliśmy jednak rewanż. Gdy weszliśmy na nasz stadion, półtorej godziny przed meczem, trybuny były już pełne, a później 25 tysięcy widzów niosło nas do zwycięstwa. Szybko strzeliłem pierwszego gola, po przerwie Jasiu Urban dorzucił dwa i dzięki wygranej 3:0 wyszliśmy na pozycję lidera, której nie oddaliśmy do końca sezonu, wygrywając po 1:0 z Widzewem i Lechem na wyjazdach oraz u siebie z Lechią, pieczętując tytuł golem Ryśka Cyronia.

Komu będzie pan kibicował w piątkowym meczu Górnik – Piast?

Marek MAJKA: – Jako zawodnik w meczu Piast – Górnik grałem tylko raz, w Pucharze Polski w sezonie 1981/82. Przegraliśmy w 1/16 finału 0:2, a obydwa gole strzelił nam Leszek Brzeziński. Także jako trener raz byłem w takiej roli. Prowadziłem rezerwy Górnika, które przegrały 1:2 z Piastem, maszerującym wtedy do III ligi, a w niej poprowadziłem gliwiczan. Jako szkoleniowiec też mam więc za sobą pobyt w obydwu klubach. Teraz jestem kierownikiem III-ligowych rezerw Górnika. Dlatego będą patrzył na ten mecz… obiektywnie. Czekam na dobrą piłkę. Górnik z racji swojej pozycji w tabeli powinien na tę miarę się zaprezentować, a Piast musi się przebudzić, żeby odbić się od dna. O dyspozycji zawodników zadecyduje jednak nie tylko praca na treningach, ale także zdrowie, a raczej konsekwencje choroby i kwarantanny, bo tego, jak zawodnicy się czują po wyleczeniu i jak znieśli atak koronawirusa oraz okres izolacji, nie wiadomo. Sprawa wyniku jest więc otwarta.

Czy ma pan faworytów w pozostałych meczach długiego piłkarskiego weekendu?

Marek MAJKA: – Bardzo długiego, bo od piątku do wtorku. Stawiam, że w zaległym meczu 9. kolejki – w piątek – Lechia przegra w Gdańsku ze Śląskiem Wrocław, a w spotkaniach 10. kolejki w sobotę Zagłębie Lubin wygra zdecydowanie ze Stalą Mielec. Z kolei Warta Poznań zremisuje albo wygra z Wisłą Kraków. W niedzielę mamy szlagiery – Lech zmierzy się z Rakowem, a Cracovia z Legią. Częstochowianie bez kontuzjowanego Tomasza Petraszka mogą mieć problemy w tyłach, ale stawiam na lidera, tak samo jako na krakowian w rywalizacji z wiceliderem, którego gra mi się nie podoba. W poniedziałek Piast musi się już do końca przebudzić i zrobi to, podejmując Lechię, a Jagiellonia w spotkaniu z Wisłą Płock albo zremisuje, albo wygra. I wreszcie we wtorek Podbeskidzie w zaległym meczu z 9. kolejki przegra z Zagłębiem Lubin. To są moje typy, a boisko i tak wszystko zweryfikuje.


Na zdjęciu: – Piast musi się przebudzić, żeby odbić się od dna – mówi przed śląskimi derbami Marek Majka.
Fot. Rafał Rusek/Pressfocus