Na kolejkę zaprasza Mirosław Smyła: Ziemniaków nie ugotujesz w 10 minut

Rozmowa z byłym trenerem Korony Kielce, Odry Opole czy Zagłębia Sosnowiec.


Miło spojrzeć na tabelę ekstraklasy otwieraną przez śląski zespół?
Mirosław SMYŁA:
– Oczywiście, że tak. Mało tego – śląski zespół prowadzony przez kolegę, z którym równolegle studiowaliśmy. Marcinowi Broszowi kibicuję, w poprzednim sezonie mieliśmy możliwość rozegrania jednego meczu mistrzowskiego, zakończył się w Kielcach bezbramkowym remisem. Marcin to fachowiec potwierdzający, że śląscy trenerzy potrafią wiele. Kibicuję Górnikowi – jak każdemu innemu śląskiemu klubowi. Jest nie tylko skuteczny, ale prezentuje przy tym dobrą, mądrą piłkę, czego najlepszym dowodem był występ z Legią. Kto wie, czy Górnik nie pójdzie śladami Piasta, ale piłka ma to do siebie, że czar potrafi prysnąć w moment. Widzimy to nawet po Piaście, który mimo kolejnych odejść ma dość ustabilizowany zespół, gra nieźle w piłkę, ale w początkowej fazie rozgrywek znajduje się w dole tabeli. Znając jednak trenera Fornalika, jest kwestią czasu, gdy zacznie się piąć. Gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że od tej kolejki gliwiczanie zaczną systematycznie punktować.

Ciężary zdobywania bramek dla Piasta ma wziąć na siebie m.in. Michał Żyro, z którym współpracował pan w Kielcach. Podziękowanie mu nie było zimą błędem?
Mirosław SMYŁA:
– Michał miał w Koronie trudny moment. Dochodził do siebie po pobycie w Pogoni Szczecin, nie był w dyspozycji fizycznej pozwalającej na regularną grę w ekstraklasie. Zimą popracował i otwarła się przed nim szansa na systematyczne występy w silnym I-ligowcu, jakim była wtedy Stal Mielec. Zawodnik nigdy nie jest zadowolony, gdy musi zejść szczebel niżej, ale przekonywałem go: „Zobaczysz, wyjdziesz na tym dobrze”. Mam niesamowitą satysfakcję. Michał na każdym treningu zostawiał serce, miał chęć udowadniania swojej wartości. Cenię go jako zawodnika, człowieka i kibicuję mu niesamowicie. Pogratulowałem mu najpierw awansu ze Stalą do ekstraklasy, a potem transferu do Gliwic. Potencjał zawsze miał, ale gdyby nie zejście do I ligi, złapanie minut i bramek w Mielcu, to nie wiem, czy dzisiaj byłby w Piaście. To sukces jego, ale i tamtej zimowej decyzji. W dłuższej perspektywie na niej wygrał. Trzymam kciuki, niech strzela gole w ekstraklasie i będzie zdrowy, bo swoje już wycierpiał.

smyła
Fot. Adam Starszynski / PressFocus

Czy jest ktoś z „dawnej” Korony, kogo brakuje panu dziś w ekstraklasie?
Mirosław SMYŁA:
– Wymienię jedno nazwisko. Bardzo blisko było mi do Adnana Kovacevicia. Zdaję sobie sprawę, że jego pozostanie w Polsce było mało prawdopodobne, że już wcześniej miało dojść do transferu. Były momenty, gdy miałem wątpliwości, czy podchodzi odpowiedzialnie do swoich obowiązków; czy w niektórych sytuacjach nie wsadza nogi, bo ma świadomość, że kończy mu się kontrakt. Podobne zachowania widziałem jednak w jego meczach w reprezentacji Bośni i Hercegowiny. On chciał nad nimi pracować, zdawał sobie sprawę, że to jego słabość. Doskonalił pewne kwestie na treningach indywidualnych. Był kapitanem drużyny, z ogromnym potencjałem, w dodatku środkowym obrońcą atrakcyjnym w swej grze. Poza boiskiem to bardzo dobry człowiek, fajny facet, który potrafił porozmawiać prywatnie, coś ocenić, wyrazić swoje zdanie, za co go cenię. Szkoda, że w polskiej ekstraklasie już go nie mamy (w tym tygodniu Kovacević awansował z Ferencvarosem Budapeszt do Ligi Mistrzów – dop. red.).

Marcin Brosz i Marek Papszun pracują ze swoimi zespołami od 2016 roku, Górnik i Raków otwierają dziś tabelę ekstraklasy. Czyli…?
Mirosław SMYŁA:
– Te przykłady potwierdzają, że gdy zarządza się klubem, inwestuje w trenera i systematycznie pracuje, to prędzej czy później przyjdą efekty. Mieliśmy przypadki drużyn, które trenerzy obejmowali w III lidze. Mieli czas na budowę podwalin, a potem szli jak burza, notowali dwa awanse. To nie cud, a czas, pozwalający na selekcję, stopniowe wzmacnianie drużyny, doskonalenie systemu gry, skupienie grupy osób wokół celu. Górnik i Raków? Tam mimo wszystko budżety nie są wygórowane, możliwości ograniczone, ale trenerzy systematycznie pracują, rozwijają zespoły, modyfikują i udoskonalają model gry, dopasowują do tego ludzi, na co pozwalają kolejne okienka transferowe. Wszyscy mają nerwy na wodzy, w razie kryzysów trzymają ciśnienie. Efekt jest widoczny. W normalnych warunkach dzieją się normalne rzeczy. Ziemniaków nie da się ugotować w 10 minut. Można mówić, że wszyscy to wiedzą, a mimo tego ciśnienia zwykle się nie wytrzymuje.


Czytaj jeszcze: W młodzieży siła

Co u Mirosława Smyły? Telefon milczy?
Mirosław SMYŁA:
– Pojawiają się propozycje, w jednym tygodniu były nawet dwie, ale – nie chcę, by zabrzmiało to nieskromnie – czasem warto poczekać na coś, co pozwoliłoby pracować z rozwiniętymi skrzydłami. Nie do końca interesują mnie już misje ratownika. Tak do tematu pozwala mi podchodzić wiek. Wierzę, że jeszcze ktoś mi zaufa, pozwoli na dłuższą pracę i poczeka na jej efekty. Propozycjom na tu i teraz odmawiam. Lubię popracować dłużej. Stoję w kolejce, czekając, czy przy ladzie coś na mnie czeka… Na co dzień z grupą osób pielęgnuję to, co dzieje się w moim miejscu zamieszkania, czyli rozwój Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie. O niektórych młodych chłopaków już pytają najlepsze akademie, jest coraz więcej uczniów, mamy przepiękny budynek po termomodernizacji, coraz częściej odwiedzają nas menedżerowie. Kilku chłopaków z powodzeniem gra w IV-ligowym zespole Ruchu Radzionków.


Na zdjęciu: Mirosław Smyła bardzo kibicuje napastnikowi Piasta Michałowi Żyrze, z którym zetknął się w Koronie Kielce.
Fot. PressFocus