Na mundialowym szlaku

Wyjazd na mistrzostwa świata to spełnienie marzeń nie tylko dla piłkarzy, szkoleniowców czy sędziów.


W piłce nie ma ważniejszej imprezy niż mundial. Jechać tam to spełnienie marzeń każdego, w tej grupie są też kibice czy my – dziennikarze. Obsługa mundialu to fantastyczna sprawa, jako żurnalista jeździsz sobie ze stadionu na stadion, z jednej bazy reprezentacji do drugiej i przygotowujesz materiały. Żeby jednak wyjechać na mistrzostwa, trzeba pokonać wiele schodów: czy to organizacyjnych czy finansowych. Na dodatek na wyjazd nie może liczyć każdy chętny. Raz, że redakcja nie wyśle wielu osób ze względu na koszty, poza tym każda federacja piłkarska ma swoje limity. W przypadku Polski, na dwa ostatnie mundiale w Rosji i Katarze przypadało po 55 akredytacji: 40 dziennikarskich i 15 fotoreporterskich. Mnie udało się w życiu pojechać już na trzy mistrzostwa świata.

2010. RPA, czyli wuwuzele w akcji

Żeby jechać na pierwszy mundial na afrykańskiej ziemi – w RPA w 2010 roku – byłem wyjątkowo zmotywowany. Wcześniej byłem na trzech Pucharach Narodów Afryki, w Tunezji w 2004, w Egipcie dwa lata później i w Ghanie w 2008 roku. Mistrzostwa świata to jednak inna sprawa. Pojechałem tam jako korespondent gazety „Fakt”, choć teksty w „Sporcie” też się ukazywały.

Turniej już się rozpoczął, a mój pierwszy mundialowy mecz był de facto pożegnaniem gospodarzy z imprezą organizowaną u siebie. Na początku zremisowali z Meksykiem. Potem, w drugim meczu, grali z Urugwajem o być albo nie być. Przed starciem z „Urusami” uderzano w patriotyczne tony. Piłkarze „Bafana Bafana” mieli swoją dobrą grą uświetnić święto narodowe upamiętniające powstanie młodzieży murzyńskiej w Soweto w latach 70. przeciwko wprowadzeniu do szkół języka białych – afrikaans.

Pomóc w wygranej miały głośnie i słynne wuwuzele. Przed stadionem Loftus Versfeld w Pretorii za 10 randów – to jest około 9 złotych – sprzedawano zresztą zatyczki do uszu. Wszyscy kibice w RPA, a wśród nich 50 tys. fanów na stadionie, było pewnych sukcesu. Na nieszczęście dla gospodarzy, to goście od pierwszej minuty przejęli inicjatywę. Z przodu aktywny był Diego Forlan, któremu jak mógł pomagał młody wtedy Luis Suarez. To właśnie ten pierwszy jeszcze do przerwy zaskoczył strzałem z dystansu Itumelenga Khune.

Po przerwie gra „Bafana Bafana” nie uległa zmianie, a na nieszczęście dla nich w 76 minucie Khune sfaulował w polu karnym Suareza. Bramkarz RPA wyleciał za to z boiska, a jedenastkę na swoją drugą bramkę zamienił najlepszy na boisku Forlan. Po przegranej z kretesem 0:3 piłkarscy kibice w RPA byli załamani, a martwiła się też miejscowa, kilkunastotysięczna Polonia. – Oby nie doszło tylko do zamieszek z tego powodu – mówili Polonusi.

W Johannesburgu mieszkałem z grupą dziennikarzy z Polski. Mieliśmy do swojej dyspozycji samochód, no i jeździło się z miejsca na miejsce. Kierownica po prawej stronie i jazda z jednego miejsca na drugie. Z Rafałem Romaniukiem, wtedy z Polska „The Times”, do Rustenburga na mecz Ghana – Australia (1:1). Z Markiem Wawrzynowskim i Piotrem Żelaznym na inne grupowe spotkania.

Jest sporo narzekania na głośne wuwuzele oraz… zimno. Czy w Afryce może być zimno? Ano może. Czerwiec i lipiec to zimowe miesiące na południowej półkuli. Dodatkowo Johannesburg i Pretoria leżą na płaskowyżu Wysoki Weld. To ponad 1700 m.n.p.m, tamtejsza zima jest naprawdę chłodna i temperatura spada nawet poniżej zera! Wuwuzele? Mnie nie przeszkadzały, innym owszem, stąd sprzedaż zatyczek do uszu przed stadionami. Najlepiej wszystko podsumował słynny i charyzmatyczny arcybiskup Desmond Tutu. – Piłkarscy fani muszą być przygotowani na to, żeby podczas mistrzostw w naszym kraju dopingować tak, jak robimy to my – podkreślił laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1984 roku. W ciągu kilku tygodni wuwuzele stały się tak popularne, że ich sprzedaż szła w setki tysięcy! Kosztowały około 100 randów, czyli 50 złotych.

W RPA zaliczam na żywo 13 spotkań. Chciałoby się więcej, ale na mecze Argentyńczyków – jak inni dziennikarze z Polski – czy spotkania Brazylii nie dostaję akredytacji. Spotkania „Albicelestes” cieszą się olbrzymim zainteresowaniem. Na południowoafrykańskim mundialu prowadzi ich przecież nie byle kto, a sam Diego Armando Maradona. W składzie są tacy gracze, jak Higuain, Messi, Di Maria, Tevez, Veron czy kapitan Mascherano. Skład silniejszy niż teraz, ale mistrzostwa nie uda się zdobyć.

Pod datą 30 czerwca, środa, 2010, w swoim notatniku piszę sobie: „Pierwszy wolny dzień turnieju. Jedziemy na trening Argentyńczyków. Zachowanie Maradony dla mnie żałosne. Krzyczy, gestykuluje, non-stop zwraca na siebie uwagę. Nie minie kilkadziesiąt godzin i nie będzie już selekcjonerem Argentyńczyków. Wcześniej spotkanie z Włodzimierzem Lubańskim”.

Przed pomnikiem Nelsona Mendeli w Johannesburgu. Od lewej: Piotr Żelazny, Michał Zichlarz, Marek Wawrzynowski

W trakcie mistrzostw w RPA w jednej z mixed zon – wydawałoby się – mniej ważnego meczu pomiędzy USA, a Algierią, które kończyło zmagania w grupie C byłem świadkiem niecodziennej sceny. W ogóle w mixed zonach, czyli miejscach rozmów piłkarzy z dziennikarzami, warto bywać, bo wiele tam się dzieje. Wtedy jeden z najbardziej doświadczonych algierskich graczy w kadrze „Lisów Pustyni” na mundial w RPA, Rafik Saifi, ni stąd ni zowąd spoliczkował dziennikarkę. Mało tego, rzucił jeszcze w nią plastikową butelką z napojem „Powerade”.

Poszkodowaną była [Asma Halimi] z gazety „Competition”. Asma tak tłumaczyła wtedy całe zajście. – W zeszłym roku, kiedy Saifi grał w Katarze, powiedział tam w telewizji, że jego żona jest Francuzką. Przetłumaczyliśmy ten wywiad w naszej gazecie i o to do dzisiaj ma pretensje. Nie wiem, może nie chciał, żeby ludzie w Algierii wiedzieli, skąd pochodzi jego żona? To nie pierwszy raz, kiedy mnie uderzył. To samo zrobił rok temu po meczu Algieria-Urugwaj. Teraz mu tego nie darują. Uderzył mnie pierwszy, więc mu oddałam. Zamierzam też napisać oficjalną skargę do FIFA – tłumaczyła.

Te mistrzostwa tam w RPA były tez dla mnie o tyle ważne, że przed wyjazdem z Piotrem Żelaznym do Rustenburga na mecz Meksyk – Urugwaj, w więzieniu w Pretorii miałem się spotkać z Januszem Walusiem. To polski emigrant, który w kwietniu 1993 roku zastrzelił jednego z liderów Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej Chrisa Haniego. Polak został za to skazany na karę śmierci. Potem zamieniono ją na dożywocie. Miesiąc temu wyszedł zza krat, ale jeszcze przez 2 lata ma przebywać na zwolnieniu warunkowym w RPA. Spotkanie się najpierw opóźniło, Waluś miał spotkanie z księdzem, a potem przedłużyło się tak, że ledwo co zdążyliśmy z Piotrkiem na mecz na stadionie Royal Bafokeng. Dla mnie to spotkanie było zaczynem książki „Zabić Haniego. Historia Janusza Walusia”, która ukazała się w 2013 r.

2018. Rosja, czyli Putin w grze

Po zorganizowanych zimowych igrzyskach w Soczi w lutym 2014 roku, na tygodnie czy wręcz dni przed zajęciem przez Rosjan Krymu, pora na mundial w tym kraju. Tam, na miejscu, w Moskwie, człowiek przekonuje się o stale trwałej w zbiorowej pamięci komunistycznej przeszłości Rosji. W stolicy tego kraju mieszkam u pani Tatiany w bloku zbudowanym w czasach Chruszczowa. Starsza pani wykorzysta potem pieniądze, które płacę jej za trzytygodniowy pobyt, na wymianę okien w swoim mieszkaniu. Mieszkam tam niedaleko stacji metra Aeroport. Wychodziło się z niego wprost na plac Ernsta Thalmanna, gdzie zresztą stoi kilkumetrowej wysokości postument byłego przewodniczącego Komunistycznej Partii Niemiec. Przechodząc przez stojącą naprzeciw galerię wchodziło się wprost na popersie i ulicę Czerniachowskiego. To na cześć generała, dwukrotnego Bohatera Związku Radzieckiego, który u nas znany jest z tego, że pacyfikował Armię Krajową w Okręgu Wileńskim i przyczynił się do podstępnego aresztowania pułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, komendanta tamtejszego okręgu. Z Czerniachowskiego skręcałem w prawo i dalej szedłem już ulicą Krasnoarmiejską czyli Armii Czerwonej, do swojego mieszkania, które znajdowało się w bloku, które miejscowi nazywają „chruszczowka” . To od Nikity Chruszczowa, byłego sekretarza generalnego KPZR czyli Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, kiedy budowano te pozostawiające teraz wiele do życzenia budynki.

Ale nie dla polityki się jedzie na mundial, ale żeby oglądać futbolowe spotkania. Do Moskwy przylatuję 17 czerwca, w niedzielę w nocy. Następnego dnia konferencja na stadionie Spartaka z Adamem Nawałką, no i długo oczekiwany przez nas mecz z Senegalem. Z tej konferencji najbardziej utkwiło mi w uszach dwukrotne pytanie red. [Andrzeja Janisza] do naszego selekcjonera: – Czy jesteśmy dobrze przygotowani do mundialu?

Magiczne miejsce w Niżnym Nowogrodzie, wybudowany za miliard złotych stadion Striełka i katedra pw Aleksandra Newskiego, którą bolszewicy w latach 30. kompletnie zrujnowali. Fot. Michał Zichlarz

Odpowiedź dwa razy była pozytywna, ale – jak się potem okazało – znowu coś poszło nie tak. Pierwsze dni pobytu w Moskwie są szalone. W środę 20 czerwca wyjazd na mecz Portugalia – Maroko na Łużnikach, a jeszcze wcześniej znajoma Rosjanka Anna przekazuje mi bilet na autobusowy przejazd z Moskwy do Niżnego Nowogrodu na kolejny dzień. Jadę tam w autokarze wypełnionym kibicami z Argentyny. Fanów z Ameryki Południowej na każdych kolejnych mistrzostwach jest najwięcej. Często zastawiają się, co mają, żeby kupić bilet i na miejscu dopingować swój zespół. Wśród fanów „Abicelestes” w Rosji jest też Emiliano Martinez z bratem -cztery lata później najlepszy bramkarz mundialu w Katarze.

Niżny Nowogród – jak dla mnie – to najlepsze mundialowe miejsce na rosyjskim turnieju. Wspaniale usytuowany Stadion „Striełka”, tuż obok Kreml niżnonowogrodzki, uprzejme i pomocne dziewczyny w biurze prasowym. Cieszę się, że jestem tam dwa razy, przy okazji kapitalnego meczu Chorwacja – Argentyna, który ekipa Zlatko Dalicia wygrywa aż 3:0 i później przy okazji ćwierćfinału Francja – Urugwaj. Skąd nazwa miejscowego stadionu? „Striełka” to miejsce, gdzie rzeka Oka wpada do olbrzymiej i szerokiej tutaj na kilometry Wołgi.

Po Niżnym Nowogrodzie jazda nocnym pociągiem z polskimi kibicami do Kazania na mecz z Kolumbią. Tam pomaga mi miejscowy Tatar Azad. Kazań to stolica Tatarstanu. Zatrzymuję się na dwa dni w obskurnym sowieckim bloku na dziesiątym piętrze. Azad od razu ostrzega, żeby nawet do gotowania nie używać wody z kranu. Bierzemy butelkę i idziemy na zewnątrz, do specjalnej budki z wodą. Płaci się 30 rubli – ok. 2 zł – i napełnia pięciolitrową butelkę. Po klęsce Polaków z „Los Cafeteros” 0:3 podróż z Saszą BlaBlaCarem za 1500 rubli, tj. około 90 złotych, do Moskwy. To 800 km jazdy, prawie cały dzień. W mieszkaniu u pani Tatiany czułem się prawie jak w domu. Bardzo udany mundial, szkoda tylko, że nie dla naszej reprezentacji.

2022. Katar, czyli mundial na piasku

Na początku wyjazd do tego pustynnego emiratu wielkości naszego województwa świętokrzyskiego wydawał się mało realny. Kiedy na jednej z wyszukiwarek zacząłem przeglądać oferty odnośnie noclegu, to zaczęło się od 12 tys. złotych, a skończyło na 4 tys. PLN za… noc.. Cena nie do przełknięcia. Weszlo.travel oferowało przykładowo wyjazd na mecz Polski z Argentyną (z biletem i krótkim zakwaterowaniem na miejscu) za nieco ponad 12 tys. zł! Znajomy biznesmen, właściciel dobrze prosperującej firmy, mający bilety na mecze Polaków, zrezygnował z wyjazdu ze względu na koszty. Dodał przy tym, że w namiocie na pustyni nie zamierza spać. No właśnie: jeśli nie namioty, to zostawały… kontenery. Potem, na miejscu, kibice z Argentyny – przynajmniej niektórzy z nich – narzekali, że mieszkali w takich, które rzeczywiście były kontenerami i nie miały okien. Niespełna 3-milionowy Katar przyjął około czy ponad milion fanów z całego świata, więc gdzieś wszystkich trzeba było „poupychać”.

Miałem już akredytację, ale długo nie było odpowiedniego lokum. W końcu trafił się pokój za 5 tys. katarskich riali na dwa tygodnie za około 60 dolarów za dobę. Wychodziło 30 USD od łebka, bo wyjazdem był też zainteresowany jeden z fotoreporterów. Taka cena była w sam raz, taniej się nie dało. Miejsce? Trochę jak więzienna cela, dwa stalowe łózka, dwie stalowe półki, łazienka, a na korytarzu – prowizoryczna kuchenka metr na metr. Osiedle Barawa Barahat Al-Janoub w miejscowości Al-Wakra, choć położone z dala – tzn. kilkadziesiąt kilometrów od Doha, bo w Katarze nigdzie nie jest daleko – miało jednak to coś. Co? Ano to, że zakwaterowane były tam dziesiątki tysięcy fanów z całego świata! Argentyńczycy – oni przeważali. Do tego Meksykanie, Brazylijczycy, Marokańczycy, Saudyjczycy, Chorwaci… Kogo tam nie było?! Byli kibice z Omanu, spotkałem też kilku Polaków. Od rana do nocy czuć było atmosferę mistrzostw. Grała muzyka, wszyscy rozmawiali tylko o futbolu. Kapitalne miejsce z kapitalną atmosferą mistrzostw. Transport? Mając „Hayya Card” – która w Katarze była przepustką, wizą i biletem dla wszystkich – za „free”, czyli za darmo. Gospodarze podstawiali autobusy pod jedną z bram osiedla Al-Janoub, co znaczy południe i pytali: – Na jaki mecz? Na spotkanie Dania – Australia do autobusu na wprost. Na Francja – Tunezja – do autobusu w lewo.

Po meczu zapewniali też kibicom przyjazd na miejsce. Rewelacyjna sprawa, a tyle było przecież wątpliwości przy okazji katarskiego mundialu. Z dziennikarskiego puntu widzenia ten z trzech mundiali był najlepszy. Choćby z tej prostej przyczyny, że można było zobaczyć multum spotkań. Najdalej oddalone od siebie stadiony, przykładowo Al-Janoub Stadium – niedaleko nas w Al-Wakra – do Al-Bayt Stadium w Al-Khor dzieliła godzina, no może 1,5 godz. jazdy. Sam akredytowałem się przed mundialem na 24 mecze i plan wykonałem. Zobaczyłem na żywo o jedno spotkanie więcej niż w RPA i Rosji razem wziętych.

Mix zona – miejsce rozmów dziennikarzy z zawodnikami. Stadion Khalifa International w Doha. Fot. Jaromir Kruk

Młodsi koledzy w redakcji zżymali się, że po co robić mecze tam na miejscu, skoro można je zrobić sprzed telewizora, ale to jednak nie to samo, kiedy jest się na stadionie. Teraz przynajmniej nie było kłopotów z akredytacją na spotkania z udziałem Brazylii czy Argentyny. „Canarinhos” oglądałem w akcji we wszystkich grupowych grach, późniejszego mistrza świata cztery razy. Owszem: jeden problem był. Przykładowo na mecze Brazylijczyków dostawałem miejsca na trybunie prasowej, ale bez miejsca przy pulpicie, gdzie można spokojnie pisać, a jeżeli już zadeklarowałem się, że wysyłam do redakcji mecze stamtąd, z Doha, trzeba było dotrzymać słowa. Szybka obserwacja pozwoliła ustalić, jak FIFA Media rozdziela mecze na trybunie prasowej. Przy biurkach były miejsca „A”, „B” i „C”. Przy „A” stał monitor i było ono najczęściej puste, siadało się więc tam i mając przed sobą boisko, a dodatkowo wszystko na ekranie, można było spokojnie pracować.

15 dni zleciało jak z bicza. Mundial w Katarze, także z czynnym udziałem biało-czerwonych, był znakomitym widowiskiem! Teraz pozostaje czekanie na imprezę w Ameryce Północnej.


Na zdjęciu: Słynne wuwuzele – symbol mundialu w RPA.

Fot. Ron Gaunt