Na północy Norwegii

Lech Poznań w tym sezonie europejskich pucharów nie wygrał jeszcze na wyjeździe. Pora to zmienić w konfrontacji z Bodoe/Glimt.


Obecność polskiego zespołu na wiosnę w europejskich pucharach to w ostatnich latach rzadkość (czytaj obok). Nic zatem w tym dziwnego, że rywalizacja Lecha Poznań z norweskim Bodoe/Glimt wzbudza w naszym kraju spore zainteresowanie. Dziś w Norwegii rozegrane zostanie pierwsze spotkanie 1/16 finału Ligi Konferencji Europy. Na tym szczeblu zmagań mierzą się drużyny, które zajęły drugie lokaty w grupach LKE z trzecimi zespołami z grup Ligi Europy. Lech jest pierwszym z wymienionych przypadków. Dlatego też pierwsze spotkanie rozegra na wyjeździe. Przypomnijmy, że „Kolejorz” jesienią musiał uznać wyższość Villarrealu. Bodoe/Glimt musiało uznać wyższość Arsenalu i PSV Eindhoven. Przegrało zdecydowanie, dodajmy, bo zdobyło tylko 4 punkty, a do drugiego w grupie rywala z Holandii straciło aż 9 „oczek”.

Romę roznieśli 6:1.

W przeszłości norweski zespół pokazał jednak, że – szczególnie przed własną publicznością, na sztucznej murawie – potrafi grać znakomicie. W ubiegłym sezonie w Lidze Konferencji Europy ekipa z kraju Wikingów zszokowała wszystkich. Wygrała bowiem w grupie z AS Romą u siebie aż 6:1. Później zespół ten, odnosząc największy międzynarodowy sukces w dziejach klubu, dotarł aż do ćwierćfinału, gdzie… ponownie zmierzył się z rzymskim zespołem. Zespół Jose Mourinho zemścił się, wygrał dwumecz, a później całe rozgrywki. Zaangażowaniem zarówno w poprzednim, jak i w tym sezonie europejskich pucharów zespół z północnej części Norwegii zapłacił nieco gorszą postawą w lidze. Nie udało mu się trzeci raz z rzędu wygrać Eliteserien (system rozgrywek wiosna – jesień) i musiał uznać wyższość Molde FK. Przegrali piłkarze Kjetila Knutsena wyraźnie, bo aż o 18 punktów.

Niemniej jednak to właśnie osoba tego szkoleniowca jest kojarzona z pasmem sukcesów zespołu w ostatnich latach. To on w 2020 roku doprowadził Bodoe/Glimt do pierwszego w historii mistrzostwa Norwegii. Człowiek bez żadnego praktycznie doświadczenia piłkarskiego. Grał w juniorach Brannu Bergen, ale już w wieku 28 lat zaczął pracę trenerską. W 2018 roku został szkoleniowcem Bodoe/Glimt, a trzy lata później prowadził zespół w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Przeciwko Legii Warszawa. „Wojskowi” przekonali się na własnej skórze, że zespół ten grać w piłkę potrafi. Szczególnie u siebie, na sztucznej nawierzchni właśnie. Legia wygrała wprawdzie w Norwegii 3:2, a u siebie 2:0, ale nie były to dla ówczesnego mistrza Polski mecze łatwe. Dziś, dla Lecha Poznań, ekipa Knutsena wydaje się jeszcze trudniejszym, bardziej „otrzaskanym” w pucharach zespołem.

Na wyjazdach jest słabo

Poznańska drużyna nieźle zaczęła wiosnę w ekstraklasie. Nie przegrała żadnego z 4 spotkań (2 zwycięstwa, 2 remisy), a – co ważne – bardzo dobrze spisuje się w obronie. W 3 z 4 meczów „Kolejorz” nie stracił bramki. Zapewne wpływ na to ma fakt, że po jesiennych perypetiach trener John van den Brom ustabilizował sytuację w defensywie. Otóż w poprzednim roku, ze względu na kontuzje, Lech czasami grał w bardzo oryginalnym ustawieniu w obronie. Środkowi obrońcy grywali na boku i odwrotnie, a defensywni pomocnicy pełnili rolę stoperów. Wprawdzie w dzisiejszym spotkaniu zabraknie Barry’ego Douglasa i Lubomira Szatki, ale jesienią bywało, że nawet 4 czy 5 obrońców nie było zdolnych do gry. W tej sytuacji Van den Brom powinien sobie zatem poradzić.

Pierwszy mecz na wyjeździe będzie bardzo ważny. Lech musi spróbować uzyskać możliwie jak najlepszy wynik. Co, niestety, w tym sezonie do tej pory udawało mu się średnio. Było tak: 1:5 z Karabachem Agdam, 1:1 z Dynamem Batumi, 0:1 z Vikingurem Reykjavik, 1:1 z F91 Dudelange, 3:4 z Villarrealem i po 1:1 z Austrią Wiedeń i Hapoelem Beer Szewa. „Kolejorz” nie wygrał w bieżącej przygodzie europejskiej ani jednego meczu na obcym terenie. A porażka na Islandii była chyba najbardziej bolesna. Warto podkreślić, że tamten mecz również grano na sztucznej nawierzchni. Na której lepiej radzili sobie gospodarze. Wówczas grano latem, a więc było nieco cieplej niż teraz. Choć, jak na Norwegię, sytuacja pogodowa podczas dzisiejszego meczu nie wygląda najgorzej. W momencie rozpoczęcia spotkania ma być kilka stopni powyżej zera. A więc aura przypomina tę, jaka panuje obecnie w Polsce.


Powiedział przed meczem

Radosław MURAWSKI, pomocnik Lecha Poznań: – Zawsze lepiej wchodzić w taki mecz po wygranej, po serii spotkań bez porażki, twój „mental” pracuje wtedy na korzyść. Do tego wiesz, że kibice lecą za tobą cię wspierać, jesteś gotowy, by razem walczyć przeciwko rywalowi. Chcemy zrobić wynik, poprawić go u nas i awansować dalej, ale wiemy, że to nie będzie łatwa rywalizacja. To takie spotkanie kilku niewiadomych. Jedną z nich będzie sztuczne boisko, na którym gra się inaczej. Pamiętamy chociażby ten mecz w Reykjaviku, trudny i ciężki dla nas. Zrobimy wszystko, by ugrać dobry wynik już na wyjeździe i wrócić do naszej twierdzy, w której w pucharach nie przegraliśmy. Tu się czujemy mocni, kibice przychodzą licznie na stadion, dodają nam sił po każdej fajnej akcji. Słyszymy oklaski po dobrym wślizgu, mocniejszym kontakcie, udanym odbiorze. To cię niesie i na to czekamy. Cokolwiek by się nie wydarzyło w Norwegii, w Poznaniu możemy odwrócić wszystko. Musimy pamiętać, że rywal pokonał u siebie Romę 6:1 czy grała jak równy z równym z Arsenalem oraz PSV Eindhoven. Czujemy się mocni i bardzo chcemy ich przejść, ale o tym nie zapominamy.

Za lechpoznan.pl






Na zdjęciu: Lech Poznań dał w tym sezonie sporo radości swoimi występami w pucharach. Czas postawić kolejny krok.

Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus