Na ścieżce olimpijskiej

Mistrzynie rodzą się 13 grudnia? Jedna na pewno, zaś druga – być może. Musimy jeszcze poczekać niespełna dwa lata…


Wprawdzie do igrzysk olimpijskich w Paryżu pozostało jeszcze trochę czasu, ale jest już pewne, że dżudoczka Czarnych Bytom, Beata Pacut-Kłoczko, znajduje się na właściwej ścieżce. Sympatyczna zawodniczka niespełna 2 tygodnie temu z dalekiego Taszkentu przywiozła brązowy medal mistrzostw świata, potwierdzając przynależność do światowej elity. – Oczywiście, że moje myśli krążą wokół igrzysk, ale do nich pozostało trochę czasu i jeszcze wiele się może wydarzyć – zastrzega się sportsmenka z Bytomia. – Szczęśliwie, do tej pory wszelkie kontuzje, nie licząc drobnych urazów, mnie omijały i niech tak już pozostanie.

Śladem brata

Jeżeli mieszka się w pobliżu hali bytomskich Czarnych, trudno do niej nie zajrzeć. 9-letnia Beata chciała iść w ślady brata, Krzysztofa, który już uczęszczał na zajęcia w dżudo. Gdy pojawiła się na spotkaniu naborowym, mina jej szybko zrzedła, bo dowiedziała się, że limit chętnych się wyczerpał i trzeba będzie poczekać na kolejną okazję. Mama Władysława spojrzała na zmartwioną i załzawioną córkę i sprawy wzięła w swoje ręce. Pobiegła do sekretariatu, zapłaciła wpisowe i tym sposobem przyszła złota medalistka mistrzostw Europy i brązowa MŚ znalazła się w Czarnych.

– Grunt to mieć zaradną mamę – śmieje się zawodniczka. – Trochę się bałam, że będę ćwiczyła z chłopakami i będę przez nich obijana. Jednak ku mojemu zdziwieniu było sporo dziewcząt, dzięki czemu czułam się swobodniej. Początek to było fajne zabawy na macie pod kierunkiem Radosława Gajdamakina, potem pracowałam pod okiem kilku trenerów. Po roku miałam już biały pasek, a teraz już 2 dan. Nieźle wkręciłam się w tę zabawę…

Przełomowa chwila

Beata nie tylko trenowała w Czarnych, ale również uczęszczała do szkoły sportowej. Już przed lekcjami, o 7.00 rano, były obowiązkowe zajęcia. Miała w związku z tym chwile zwątpienia i trochę zazdrościła swoim koleżankom, które umawiały się z chłopakami randki, do kina czy na kręgle, a w tym czasie ona pakowała sportową torbę i biegła na trening. One w weekend miały relaks, wyjazdy krótsze i dłuższe w plener. A Beata w tym czasie denerwowała się zawodami. Każdy start był okupiony sporym stresem; dopiero po latach oraz rozmowach z psychologiem przestała… dygotać.

– Nie zaniedbywałam treningów, ale targały mną wątpliwości i po każdych zajęciach mówiłam trenerowi, że dzisiaj byłam po raz ostatni – wyjawia z uśmiechem nasza bohaterka. – Miałam już brąz mistrzostw kraju juniorek młodszych, kiedy – w 2011 roku – otrzymałam powołanie na Europejskie Igrzyska Młodzieży w Trabzonie. Tej imprezie towarzyszył olimpijski rytuał, a naszej ekipie przewodniczyła nieżyjąca już Irena Szewińska. Zdobyłam tam brązowy medal i wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że pragnę podążać profesjonalną ścieżką. Igrzyska młodzieży mnie pozytywnie „nakręciły” i przekonały, że mogę sięgać wciąż wyżej i wyżej. A potem zdobywałam medale mistrzostw Europy i mistrzostwo świata juniorek oraz młodzieżowych.

Stawiać sobie cele

Medal mistrzostw Polski seniorek w 2014 r. pozwolił jej wejść w miarę spokojnie w sportową dorosłość. – Zaczęłam startować w zawodach międzynarodowych, więc spotykałam się z zawodniczkami, które do tej pory znałam tylko z transmisji telewizyjnych – wspomina Beata. – Pojawił się stres, ale po każdej walce starałam się analizować wszystkie moje dobre i złe wybory. Gdy przegrywałam, mówiłam do siebie: „kurczę, co ja robię źle, przecież rywalka była w moim zasięgu”. A po prostu brakowało mi doświadczenia w turniejach tej rangi. Trzeba być cierpliwym, bo wszystko przychodzi z czasem. Często trenowałyśmy i walczyłyśmy z Darią Pogorzelec, która przygotowywała się do swoich drugich igrzysk, w Rio de Janeiro. Wówczas pomyślałam sobie, że na te już nie zdążę, ale na kolejne pojadę. Nim tak się stało, w 2016 r. wygrałam Puchar Świata w Warszawie, co było sporą niespodzianką.

Tylko nie analizować

Beata należy do zawodniczek, która skupia się tylko na najbliższej walce, reszta zupełnie jej nie interesuje. Obecnie o tym, z kim przychodzi jej walczyć, zazwyczaj informuje jej mąż Grzegorz lub trener. Do maja tego roku trenowała pod kierunkiem Roberta Krawczyka, który doprowadził ją do złotego medalu ME w Lizbonie oraz igrzysk olimpijskich w Tokio, a także kilku wysokich lokat w zawodach Grand Prix, Grand Slam czy Pucharu Świata. Ale już brąz w Taszkencie zdobyła pod okiem Pawła Zagrodnika, również wywodzący się z Czarnych trener kadry pań.

– Nim doszło do tych startów, miałam okazję zaprezentować się w mistrzostwach Europy w Pradze (listopad 2020), gdzie zajęłam 5. miejsce – dodaje Beata. – Pewnie nikt tych zawodów nie będzie wspominał miło, bo odbyły się w pandemii; cały czas byliśmy testowani, żyjąc w „bańce”. Potem trenowaliśmy niezwykle ciężko, jeździliśmy z trenerem po campach w Niemczech oraz Holandii, gdzie cały czas walczyłam. Było to niezwykle męczące, ale też pojawił się wymierny efekt. W kwietniu 2021 r. w Lizbonie zdobyłam złoto ME i ten sukces mnie przekonał, że mogę coś zwojować na igrzyskach w Tokio. Nim zaczęłam przygotowania do tej imprezy, pojechaliśmy z moim narzeczonym na 3-dniowy urlop. Ale towarzyszył nam spory zgiełk, bo wszyscy dzwonili i wypytywali, jak będzie w Tokio. Trafiłam na Japonkę Shori Hamadę, późniejszą mistrzynię olimpijską i moje marzenia o podium szybko się skończyły (9. miejsce – przyp. red.)

Potem nastąpiło rozstanie Beaty z trenerem Krawczykiem. W tle nie było żadnych animozji. Po prostu – Krawczyk, 3-krotny olimpijczyk, przejął kadrę Austrii.

– Spotkałam się z trenerami Krawczykiem oraz Zagrodnikiem, by omówić szczegóły treningowe – wyjawia Beata. – Wszystko było rozpracowane w szczegółach i wiedziałam, że przede mną otwiera się nowy rozdział sportowej przygody, z finałem w trakcie igrzysk w Paryżu.

Skok w klasyfikacji

Beata i trener Zagrodnik mieli wystarczająco sporo czasu, by dobrze przygotować się do startu w Taszkencie.

– Jeszcze na ostatnim zgrupowaniu w Zakopanem czułam się zmęczona, ale tak musiało być. „Pik” formy miał być w Taszkencie, do którego jechałam z nadzieją na podium – mówi późniejsza brązowa medalistka. – W 1. rundzie miałam wolny los, a potem spotkałam się z reprezentantką gospodarzy, Irischon Kurbanbajewą. Walczyłam nie tylko z nią, ale również z kibicami, którzy wypełnili halę po brzegi. Wygrałam, podobnie jak kolejną walkę – z Nowozelandką Moirą de Villiers. Niestety, w pojedynku o półfinał uległam Chince Zhenzhao Ma. By walczyć o podium, trzeba było zwycięstwa w repesażu z Włoszką Giorgią Stangherlin. I tak też się stało. A potem byłam lepsza od Niemki Aliny Boehm, choć walka nie należała do łatwych.

Ostatecznie zadecydowało trzymanie i rywalka w końcu ustąpiła. Ta walka sprawiła, że w klasyfikacji w mojej kategorii (78 kg – przyp. red.) przesunęłam się z 9. na 5. miejsce. Dzięki temu mogłam sobie pozwolić na rezygnację z najbliższych startów. Dobrze się stało, bo mam drobny uraz żeber. Niemniej do kolejnych zawodów, w grudniu, na pewno będę dobrze przygotowana. Już rozpoczęliśmy zbieranie punktów do kwalifikacji olimpijskich, a ten brąz MŚ pozwolił, wedle przepisów, na dodanie połowy punktów, czyli 500. Gdybym w przyszłym roku skopiowała ten wyczyn, doliczą mi do tej klasyfikacji dwa razy więcej punktów, bo na rok przed IO pula się zwiększa. Dlatego mogę mieć marzenia związane z Paryżem…

Była biba...

Beata z Grzegorzem znali się od dawna ze szkoły oraz treningów w klubie. Jednak dopiero studia w Wyższej Szkole Bankowości w Chorzowie sprawiły, że zostali parą. Ślub planowali na 2020 rok, po igrzyskach Tokio. Wówczas jednak nie przypuszczali, że nastąpi tak spory poślizg; wszystko przez pandemię. Igrzyska opóźniły się o rok, a w konsekwencji i ślub. W końcu, 23 kwietnia tego roku, powiedzieli sobie sakramentalne tak!

– Oczywiście, była biba jak się patrzy, zgodnie z tradycją – mówi z radością Beata. – Nim jednak do niej doszło, przygotowałam się do mistrzostw Europy w Sofii. Jeszcze w środę miałam randori (walki na macie – przyp.red.) i wszyscy pytali: „co będzie, jak podbiją ci oko”?. A w piątek byłam w siłowni i trenowałam bez taryfy ulgowej. A potem ślub i wesele. W mistrzostwach jednak niewiele zdziałałam, choć można to było przewidzieć, skoro towarzyszyło mi tyle emocji.

Państwo Kłoczkowie są magistrami zarządzania, ale prace licencjackie pisali z finansów i rachunkowości. Beata zadbała nie tylko o wykształcenie, ale również ma, jak to sama określa, drobny biznes, sklep w Zabrzu, który prowadzą zaufane osoby. – Bo życiu trzeba mieć plan B – podkreśla nasza bohaterka. Grzegorz z kolei prowadzi zajęcia dżudo z najmłodszymi, czyli w bytomskich przedszkolach.

Beaty nie zobaczymy w najbliższych mistrzostwach Polski, bo musi, jak już wspomnieliśmy, wyleczyć drobny uraz i odpocząć przed grudniowymi startami w Japonii oraz Izraelu. Trzeba się jak najlepiej przygotować, by zbierać kolejne punkty do kwalifikacji olimpijskich.

Beata urodziła 13 grudnia – tego samego dnia co znakomita pływaczka Otylia Jędrzejczak, mistrzyni olimpijska z Aten na 200 m motylkiem. Skojarzenie nasuwają się same…


BEATA PACUT-KŁOCZKO

Beata dumnie prezentuje ostatnie trofeum zdobyte w Taszkencie. Fot. archiwum domowe

ur. 13.12.1995 r. w Bytomiu; dżudoczka Czarnych Bytom; złota medalistka ME’2021 w Lizbonie; brązowa MŚ 2022 w Taszkiencie; wicemistrzyni ME’2014 juniorów; brąz w młodzieżowych MŚ 2015; wicemistrzyni Europy w drużynie 2017; 2. miejsce w Grand Prix Taszkent 2017 i Grand Slam 2021; zwyciężczyni PŚ Warszawa 2016 oraz 2-krotna 2. Praga 2017 i Mińsk 2017. Mistrzyni kraju oraz wielokrotna medalistka.


Na zdjęciu: Walki z udziałem Beaty Pacut-Kłoczko są niezwykle efektowne.

Fot. judoinside.com