Na skraju przepaści

Jeżeli piłkarze Śląska Wrocław zdecydowanie nie poprawią gry w obronie, bramy Fortuna 1. Ligi otworzą się przed nimi szeroko.


Prawdę powiedziawszy nie mam już sił do piłkarzy wrocławskiego Śląska oraz ich trenera Ivana Djurdjevicia, który w kółku mówi jedno i to samo, a pożytku z tego niewiele. Trudno zresztą, by ze słowotoku wynikło cokolwiek pożytecznego, nawet jeżeli autor dorobił się już przymiotnika „złotousty”. W tym momencie przypomina mi się zdarzenie sprzed lat na meczu Ruchu Chorzów. Grający wówczas w zespole „Niebieskich” Damian Gorawski przedryblował trzech rywali, ale czwarty sprzątnął mu piłkę sprzed nosa. Ówczesny szkoleniowiec jedenastki z Cichej, Orest Lenczyk, skarcił napastnika swojej drużyny po ojcowsku, jak to miał często w zwyczaju. Przywołał Gorawskiego do siebie do linii bocznej boiska i z wyrzutem zauważył: „No i co „Gora”, napracowałeś się jak bąk na kwiatku, a pożytku z tego żadnego”.

Z piłkarzami Śląska Wrocław jest podobnie, grają w ekstraklasie, ale poziom ich umiejętności (w większości) zdecydowanie odbiega od tego poziomu. Nie muszę chyba dodawać, że w dół. O pomstę do nieba woła gra w obronie, nie tylko samych obrońców, ale ich w szczególności. Wystarczy spojrzeć na okoliczności straty wszystkich goli w ostatniej potyczce ligowej z Wartą Poznań, by złapać się za głowę. Krycie zawodników przeciwnika pod własną bramką wyłącznie „na radar”, agresja w odbiorze, czy doskok do piłkarza rywali szykującego się do oddania strzału to dla większości z nich abstrakcja. Podejrzewam, że łatwiej rozmawia się o kolorach z osobami niewidomymi niż z zawodnikami z Oporowskiej na przykład o zasadach obowiązujących pod własną bramką w momentach wykonywania przez rywali stałych fragmentów gry.

Moje wynurzenia adresaci oczywiście mogą potraktować jako ględzenie, ale z faktami się nie dyskutuje. A one są takie, że podopieczni Ivana Djurdjevicia nie wygrali żadnego z sześciu (!) meczów ligowych, inkasując w nich zaledwie trzy punkty. Do tego „wybitnego” dorobku koniecznie trzeba dołożyć blamaż w Pucharze Polski z drugoligowym KKS-em 1925 Kalisz, by mieć cały obraz nędzy i rozpaczy. Po raz ostatni Śląsk odniósł zwycięstwo 26 lutego br., wówczas z jego ręki poległ wciąż urzędujący mistrz Polski, Lech Poznań.

Trener Ivan Djurdjević chyba zdaje sobie sprawę z tego, że „jego” drużyna znajduje się na skraju przepaści, a jego los dosłownie wisi na włosku. Po porażce w Grodzisku Wielkopolskim 46-letni szkoleniowiec stwierdził: – Na zawodnikach ciąży ogromna presja. Po raz pierwszy w tym sezonie przegraliśmy dwa spotkania z rzędu i to nas trochę martwi, bez dwóch zdań. Znowu brakowało strzałów na bramkę, ale stworzyliśmy kilka okazji. Po prostu nie mieliśmy szczęścia. Przegraliśmy z Wartą przez nasze emocje. Chcieliśmy być bardziej odważni i spróbować coś więcej. Teraz musimy pomóc zawodnikom, na tym polega nasza praca. Mamy dużo problemów, chociażby z defensywą. Przypomnę, że ani razu nie wystawiliśmy dwa razy z rzędu tego samego bloku defensywnego. Musimy pracować i walczyć o lepsze wyniki. Tyle nam zostało.

To jest oczywiste i jasne jak słońce, ale jeżeli Śląsk nie chce kompromitować się w następnych meczach, to nie może opierać się na inteligencji i improwizacji piłkarzy. Niezbędna jest ciężka praca na treningach, głównie w obronie. Nie wystarczy jej poświęcać w trakcie całego mikrocyklu 45 minut, trzeba ćwiczyć godzinę dziennie, a może i dłużej. Trener pewnego klubu trzecioligowego powiedział mi, że na doskonalenie zachowań zawodników przy stałych fragmentach gry poświęca tygodniowo 3-4 godziny. Jak na tym tle wygląda Śląsk?

Jeżeli sztab szkoleniowy wrocławian nie skupi się na rzeczywistych problemach nękających drużynę, to obudzi się z przysłowiową ręką w nocniku, czyli… w Fortuna 1. Lidze.

Tak na marginesie – pojawiły się już kandydatury następców Djurdjevicia (nie twierdzę, że są ich tabuny, ale kilka jest), chociaż nie wiem, czy klubowy budżet wytrzymałby do końca czerwca utrzymywanie aż czterech szkoleniowców (Jacek Magiera, Piotr Tworek, Ivan Djurdjević i …)?


Na zdjęciu: Gest Johna Yeboaha (z lewej) po meczu z Wartą Poznań mówi wszystko…

Fot. PressFocus