Nagła klapa

Dąbrowianie przez trzy kwarty kontrolowali mecz i wydawało się, że z Gdyni wyjadą z kompletem punktów. W czwartej nastąpiła katastrofa.


Suzuki Arka nie miała ostatnio dobrej passy. Z dziesięciu poprzednich meczów wygrała tylko jeden. Nic dziwnego, że w Gdyni zrobiło się gorąco. Mówiło się o zmianach personalnych w kadrze. Niepewny swego losu był też trener Krzysztof Szubarga. Co innego MKS. Ten zwyciężał czterokrotnie w pięciu ostatnich kolejkach. Dzięki dobrym wynikom dołączył do kandydatów do gry w play offie. Dąbrowianie do Gdyni jechali więc ze sporymi nadziejami i liczyli na podtrzymanie dodatniego bilansu.

Długo wydawało się, że ze starcia z Suzuki Arką wyjadą zwycięsko. Od początku prezentowali się solidnie i do czwartej kwarty przystępowali z zaliczką 10 punktów (61:51). Sytuacja gospodarzy była nie do pozazdroszczenia, tym bardziej, że jeszcze w drugiej kwarcie z powodu kontuzji stracili swojego lidera Jamesa Florence’a. Amerykanin w sumie na parkiecie przebywał niespełna cztery minuty, ale w tym czasie zdobył trzy punkty i miał trzy asysty.

– Jimmy musi przejść badania. Ze wstępnych ustaleń wydaje się to nic poważnego, ale musimy dokładnie to sprawdzić – wyjaśnił Krzysztof Szubarga, trener Suzuki Arki.

W ostatnich dziesięciu minutach nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Gdynianie od wznowienia gry prezentowali się wyśmienicie, a dąbrowianie sprawiali wrażenie, jakby pierwszy raz mieli w rękach piłkę do koszykówki. Stanęli. Nie bronili, fatalnie pudłowali, popełniali błąd za błędem. Na dodatek – nie mogąc sobie poradzić z rywalami i własną niemocą – puszczały im nerwy. W końcu nie wytrzymał Martin Krampelj. Nie mógł się pogodzić z faktem, że przy próbie wsadu sędziowie nie odgwizdali przewinienia rywalowi i wdał się w dyskusję z arbitrami. W efekcie otrzymał dwa przewinienia techniczne i musiał udać się do szatni. Była to ogromna strata, bo Krampelj był najlepszym strzelcem MKS-u, a do końca pozostawało blisko cztery minuty. Dąbrowianie przegrywali wówczas 66:74 i mieli wystarczająco dużo czasu, by odrobić straty. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. To gospodarze byli stroną dominującą.

– Nie jestem w stanie wyjaśnić, co się wydarzyło w czwartej kwarcie, że w taki sposób mogliśmy oddać mecz. Przez 30 minut graliśmy przyzwoite zawody, dobrze broniliśmy, tracąc tylko 51 punktów. A czwartą kwartę otworzyliśmy wynikiem 1:22 w 4,5 minuty – nie krył rozczarowania grą swoich podopiecznych Jacek Winnicki, trener ekipy z Dąbrowy Górniczej. – To co się wydarzyło w czwartej kwarcie oznacza, że nie jesteśmy profesjonalnym zespołem. Każdy na parkiecie musi wziąć odpowiedzialność za wynik i możemy tylko przeprosić kibiców za naszą postawę. Dokładnie przeanalizujemy to spotkanie, wyciągniemy wnioski i konsekwencje – dodał.

Nagłego załamania gry nie potrafił też wyjaśnić kapitan MKS-u, Jarosław Mokros. – Przestaliśmy totalnie bronić, stosować ustalone zagrywki, po prostu stanęliśmy i przestaliśmy grać w koszykówkę. Do tego Arka była napędzana przez swoich kibiców, jej zawodnicy zaczęli trafiać za trzy i dominowali w strefie podkoszowej – podsumował ten mecz.


Suzuki Arka Gdynia – MKS Dąbrowa Górnicza 84:74 (15:21, 23:20, 13:20, 33:13)

GDYNIA: Fenner 21 (3×3), Musić 18 (1×3), Wilczek, Wołoszyn 10 (2×3), Bogucki 3 – Ćwiklińska, Hrycaniuk 10, Janiec 2, Sewioł 6, Wade 11 (3×3), Florence 3 (1×3). Trener Krzysztof SZUBARGA.

DĄBROWA GÓRNICZA: Drame 7, Piechowicz 3 (1×3), Bluiett 13 (3×3), Chealey 9 (2×3), Krampelj 17 (1×3) – Kucharek 7, Zawadzki, Moros 11, Rajewicz, Blakes 7. Trener Jacek WINNICKI.


Fot. Tomasz Kudala/PressFocus