Najpierw trzeba się ponapier…

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Przykre to środowe 0:2 z Rakowem. Przykre, bo nie tak miała wyglądać wasza gra…

Tomasz MIDZIERSKI: – Fakt; bardzo słaba była w pierwszej połowie – i na tym skończmy, nie warto poświęcać jej ani słowa więcej. Dopiero druga pokazała, że jeśli zagląda nam w oczy widmo porażki i – mówiąc kolokwialnie – d… się nam pali, to potrafimy biegać, walczyć, grać. Niestety, straciliśmy bramkę w konsekwencji naszego stałego fragmentu i trzeba było przełknąć porażkę 0:2.

Stałe fragmenty – rzuty rożne zwłaszcza – przyniosły wam w minionym sezonie parę bramek. W Częstochowie bardzo trudno jednak było panu czy Mateuszowi Kamińskiemu wygrać jakąkolwiek główkę w polu karnym rywala. Tak dobrze grają w powietrzu Niewulis i Góra?

Tomasz MIDZIERSKI: – Tak… Żeby dostać się do strefy, w której oni brylowali, trzeba się było najpierw fizycznie przedrzeć przez zasieki stworzone przez innych graczy Rakowa. Nie da się ukryć – stałe fragmenty w defensywie są jednak łatwiejsze do prawidłowego wykonania, niż w ofensywie.

Skąd ta niemrawość w waszej grze? Te połówki „do zapomnienia”?

Tomasz MIDZIERSKI: – Nie mam pojęcia. Co gorsza – to nie nowość w naszym wykonaniu. Już w zeszłej rundzie słabiej grywaliśmy pierwsze połowy, a budziliśmy się dopiero po „pożarze”.

Skoro tkwi to tak długo, nie sposób znaleźć – po pierwsze – przyczyny, po drugie – lekarstwa na tę przypadłość?

Tomasz MIDZIERSKI: – Przyczyna? Nie wiem – może mentalna? Może zdaje nam się, że jesteśmy już tak wielkim i tak dobrym zespołem, że wystarczy zagrać połówkę, by wygrać? A ta liga od zawsze pokazuje, że punkty trzeba wywalczyć, wyszarpać; że trzeba się najpierw ponapier… z przeciwnikiem, by potem móc rzeczywiście ładnie grać w piłkę.

Przed panem mecz szczególny – z macierzystym klubem. Emocje?

Tomasz MIDZIERSKI: – Jakieś są, skoro rzeczywiście jestem wychowankiem GKS-u Jastrzębie. A emocje? Wyłącznie te związane z faktem obecnych występów w szeregach GieKSy. Teraz tylko jej sukces się dla mnie liczy.

Spotka pan po przeciwnej stronie barykady jakichś kolegów z grup juniorskich?

Tomasz MIDZIERSKI: – Nie. To było bardzo dawno temu, już 12 lat minęło. Po drodze GKS Jastrzębie przechodził różne koleje losu; zespół spadał, zaczynał od okręgówki, budował się od nowa, bazując na młodych chłopcach, zresztą grających w nim do dzisiaj. Znam oczywiście ich nazwiska, ale z żadnym z nich nie grałem.

Wciąż jest pan jastrzębianinem z zamieszkania?

Tomasz MIDZIERSKI: – Nie. Przeprowadziłem się do Katowic. Ale w Jastrzębiu wciąż mieszkają rodzice, brat z rodziną, więc często tam bywam. Jak jednak powiedziałem – na boisku liczyć się będzie dla mnie tylko GieKSa.

 

Na zdjęciu: Tomasz Midzierski (z lewej) to groźna broń GieKSy przy stałych fragmentach. Ale… zbyt rzadko używana przez katowiczan z efektem bramkowym.