Najważniejsza będzie głowa!

Walka o utrzymanie to dla mnie nowa sytuacja – mówi Jakub Czerwiński, wypożyczony na Okrzei z Legii. Dla części graczy gliwickich bój o przedłużenie ligowego bytu to jednak bolesna „powtórka z rozrywki”. – Przeżyłem w klubie trudniejsze momenty, ale teraz też łatwo nie jest – wzdycha na przykład Jakub Szmatuła. Rzut oka w przeszłość: pomijając wicemistrzowski sezon 2015/16, we wszystkich pozostałych doświadczony bramkarz plasował się ze swymi kolegami w dolnej części tabeli; czasem z bardzo niewielką przewagą nad strefą spadkową. Mimo tych doświadczeń, trudno się uodpornić na grę „z toporem nad głową”. – Presja rośnie, czasem wiąże nogi… – nie kryje golkiper.

Odpowiedzialność – wielki ciężar

Gorzki smak degradacji znają jego obecni koledzy z gliwickiej szatni. Ot, Martinowi Konczkowskiemu na przykład dwukrotnie przychodziło bronić się przed nią w barwach Ruchu. Udało się raz – wiosną 2013. – Trudno to porównywać; warunki organizacyjne w Chorzowie były zupełnie odmienne od tych dzisiejszych w Gliwicach. Powszechnie znane problemy w klubie z Cichej zdejmowały nieco presji z całej drużyny. W Piaście, gdzie wszystko jest poukładane, ten ciężar odpowiedzialności jest bardzo odczuwalny – zaznacza boczny obrońca gliwickiej drużyny.

Zmieniła się też jego pozycja w zespole. – W 2013 byłem piłkarzem młodym, dopiero wchodzącym do drużyny. Odpowiedzialność za grę – a graliśmy, niestety, źle… – spoczywała raczej na barkach innych zawodników. Teraz jestem o kilka lat starszy, o kilka lat bardziej doświadczony, i muszę również wziąć ją na siebie – deklaruje Konczkowski.

Pięć lat wstecz Ruchowi – z nim w składzie – udało się uniknąć degradacji dzięki… braku licencji dla Polonii Warszawa. Rok temu „apelacji” już nie było: „Konczi” do ostatniego meczu wytrwał na „tonącym okręcie”, walcząc o zachowanie go na powierzchni. Nie udało się; kłopoty narastające w Ruchu przez lata w końcu skumulowały się w postaci spadku.

Gliwickie koło ratunkowe

O ile rozstanie „Niebieskich” z ekstraklasą – jakkolwiek bolesne dla nich – nie było niespodzianką w kontekście wspomnianych kłopotów organizacyjnych, o tyle degradacja Podbeskidzia w 2016 miała charakter szoku. – Nie wygraliśmy wtedy żadnego z siedmiu meczów w grupie finałowej – nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego?” albo „Jak przełamać fatalną passę?” – i w efekcie spadliśmy – Mateusz Szczepaniak jeszcze teraz otrząsa się na wspomnienie tamtych feralnych chwil „górali”. Sezon zasadniczy skończyli wtedy na 9 miejscu, by w kolejnych tygodniach stoczyć się na sam dół tabeli! I nie znalazł się wtedy nikt na tyle mądry, by tę degrengoladę zatrzymać. Co gorsza; można czasem próbować znaleźć analogie do obecnego położenia gliwiczan. – To, że mamy jakość piłkarską w drużynie, nie ulega dla mnie wątpliwości. Tylko punktów jakoś mało. A gdy wydaje się, że już je zdobyliśmy, tracimy w dziwnych okolicznościach. Ech… – Szczepaniak nawiązuje do walkowera po derbach z Górnikiem. Ale także do mocno niefrasobliwej postawy drużyny już w samej fazie finałowej sezonu. – Dawno już powinniśmy mieć zapas punktów gwarantujący utrzymanie, tymczasem głupio je tracimy i jesteśmy „kołem ratunkowym”, podając rękę tonącym. Najpierw Sandecja, ostatnio Lechia…. – wzdycha.

Skuteczność zamiast luzu i polotu

Presja – to słowo pojawia się często w rozmowach z gliwiczanami. – W meczu z Lechią presja związana z miejscem w tabeli mocno nam się dawała we znaki. Momentami to nie była gra w piłkę; to było wyłącznie oddalanie zagrożenia spod własnej bramki. A to wszystko podświadomość: z tyłu głowy pojawia się myśl o ewentualnych konsekwencjach pomyłki, złego zagrania. I nogi są spętane – analizuje napastnik Piasta.

– Najważniejsza w ostatnich dwóch meczach będzie głowa – potwierdza spostrzeżenia kolegi Konczkowski. – Trzeba się zresetować psychicznie. Dlatego staram się spędzać wiele czasu z najbliższymi, nie zaglądam natomiast do sieci, nie nakręcam się internetowymi artykułami i komentarzami – zdradza swoje sposoby na redukcję stresu związanego z walka o utrzymanie. Czy skuteczne? To pokaże m.in. sobotnia potyczka we Wrocławiu.

– Trudno w takich grach o luz, o polot. Na pewno nie będzie tych elementów w sobotę we Wrocławiu. Tam po prostu trzeba strzelić bramkę i wywieźć trzy punkty! – dodaje Szczepaniak. Proste? Proste. Bo w końcu… – Jesteśmy zawodowcami i musimy sobie z presją poradzić! – podsumowuje Jakub Szmatuła.