Największe wpadki PlusLigi. Miało być pięknie i bogato!

Z okazji 20-lecia PlusLigi przypomnieliśmy już wszystkie „profesjonalne” sezony walki o mistrzostwo Polski, największe zagraniczne gwiazdy i szkoleniowców, którzy odcisnęli piętno na krajowych rozgrywkach. Pora na przedstawienie ligowych wpadek, których w w minionych dwóch dekadach nie brakowało.


To był projekt, jakiego do tej pory w Polsce nie było. Takiego rozmachu i transferów w jednym sezonie nigdy nie miał żaden klub PlusLigi. Nawet dotychczasowi potentaci z Bełchatowa, Kędzierzyna-Koźla, Rzeszowa, Jastrzębia czy Warszawy mogli patrzeć na ten klub z zazdrością.

Stocznia Szczecin przed sezonem 2018/19 zakontraktowała gwiazdy światowego formatu. W zespole pojawili się m.in. Bartosz Kurek, Łukasz Żygadło, Matej Kazijski, Nicholas Hoag, Nikołaj Penczew czy Simon Van De Voorde, z kolei dyrektorem sportowym został słynny Radostin Stojczew. Stocznia miała wszystko, by stać się klubem wielkim. Miała aspiracje nie tylko sięgające polskiej ligi, ale zwycięstwa w Lidze Mistrzów w ciągu trzech najbliższych sezonów.

Miała być wizytówką naszej siatkówki. I rzeczywiście stała się nią, ale w najgorszym możliwym znaczeniu. O przypadku Stoczni mówił cały siatkarski świat, bowiem szczeciński projekt okazał się kolosem na glinianych nogach, który upadł jeszcze głośniej, niż powstawał.

O tradycjach siatkarskich w Szczecinie można napisać książkę. Stal Stocznia, a następnie Morze Bałtyk w latach 80 i 90-tych XX wieku było jedną z największych sił w ligowej siatkówce, regularnie stojąc na podium mistrzostw Polski, w tym dwukrotnie na najwyższym stopniu podium.

Problemy finansowe sprawiły, że szczecinianie na kilka lat zniknęli z siatkarskiej mapy Polski. Po kilku latach za sprawą grupy entuzjastów na czele z byłym siatkarzem Jakubem Markiewiczem wskrzeszono siatkówkę w tym mieście. W sezonie 2015/16 grający pod szyldem Espadonu klub ze Szczecina zajął 3 miejsce w I lidze i wraz z GKS-em Katowice dołączył do PlusLigi.


Czytaj jeszcze: Charyzmatyczny Serb


Pierwsze dwa sezony były trudne dla szczecińskiego beniaminka, który zajmował 12. miejsce, ale zawsze zapewniał sobie utrzymanie na najwyższym szczeblu rozgrywek.

Pod koniec sezonu 2017/18 klub przeszedł zmianę marketingową i nawiązując do tradycji powrócił do nazwy Stocznia Szczecin. Jeszcze więcej spekulacji pojawił się w okienku transferowym, gdy okazało się, że do stolicy województwa zachodniopomorskiego rzeczywiście przybędą największe gwiazdy europejskiej siatkówki. Miało być pięknie i bogato, ale skończyło się klapą.

Już pierwszy mecz przed własną publicznością przyciągnął do Netto Areny komplet kibiców, którzy nie zobaczyli spotkania z powodu… awarii światła. Choć traktowano to humorystycznie, to jak się później okazało, był to zwiastun trudnych chwil dla szczecińskiej, ale i polskiej siatkówki.

Stocznia sportowo radziła sobie nieźle w lidze, ale z każdym kolejnym tygodniem dochodziły coraz gorsze informacje. Jak się okazało doszło do nieporozumienia zarządu klubu ze Stocznią Szczecin S.A., która miała być gwarantem dużych wpływów do klubu. Stało się inaczej.

W klubowej kasie nie było gotówki, a coraz bardziej zdezorientowani siatkarze grali coraz gorzej. Na sam koniec przyszły porażki z GKS-em Katowice i Treflem Gdańsk. Po nich – jeszcze przed końcem pierwszej rundy rozgrywek – Stocznia wycofała się z rozgrywek, a klub przestał istnieć siatkarze znaleźli nowe zatrudnienia, a o tym co się stało mówił cały świat.

To jednak nie koniec historii, bowiem na początku bieżącego roku ruszył proces, który działacze klubu wytoczyli tytularnemu sponsorowi. Jakub Markiewicz i spółka domagają się zapłaty należności wynikających z umowy sponsoringowej na kwotę ponad 9 milionów złotych.

Finanse miałyby w dużej mierze zasilić konta siatkarzy, którzy nie dostali ani złotówki za kilka miesięcy pobytu w szczecińskim klubie.

Michał Kalinowski

Na zdjęciu: Światowe gwiazdy, grające w Stoczni Szczecin, do tej pory czekają na pieniądze jakie powinni dostać z klubu.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus