Nasz rywal na Euro. Katarskie wojaże „Trzech Koron”

Już kilka lat temu Polski Związek Piłki Nożnej odszedł od organizowania zimowych wypraw ligowców do ciepłych krajów. Ruszano tam po to, aby przyjrzeć się ewentualnym kandydatom do gry w reprezentacji Polski. Wyjazdy te sensu większego nie miały. Spośród zawodników, którzy w nich uczestniczyli, tylko garstka trafiała następnie do składu reprezentacji, która rywalizowała w eliminacjach czy też finałach największych światowych imprez. Po raz ostatni „biało-czerwoni” wybrali się na taką eskapadę za kadencji trenera Adama Nawałki. W styczniu 2014 roku udali się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie towarzysko zmierzyli się z Norwegią i Mołdawią.

Pół roku przerwy w lidze


Szwedzi tymczasem, nasz grupowy rywal na Euro 2020, nadal taki zwyczaj praktykują. Na początku stycznia zespół pod wodzą Janne Anderssona udał się do Kataru. Selekcjoner zabrał ze sobą 17 graczy z ligi szwedzkiej, 2 zawodników z ligi duńskiej i po jednym piłkarzu z lig rosyjskiej, norweskiej i angielskiej. Decyzja o sprawdzeniu głównie krajowego zaplecza, z jednej strony, ma sens. Otóż rozgrywki Allsvenskan (system wiosna-jesień) zakończyły się na początku listopada, a nowy sezon wystartuje dopiero 4 kwietnia. Czyli przerwa potrwa bite pół roku. Z drugiej jednak strony warto przyjrzeć się kadrze „Trzech Koron”, która została powołana na mundial w Rosji. Szwecja była jedyną europejską reprezentacją, w której nie znalazł się ani jeden piłkarz z rodzimej ligi.

Selekcjoner jednak może, a nawet powinien sprawdzać. Takie jego święte prawo, chociaż wyprawa na Bliski Wschód – wobec wydarzeń w Iraku i w Iranie – zaniepokoiła opinię publiczną w Szwecji. Kierownictwo ekipy zapewnia jednak, że drużynie nic nie groziło i nie grozi. Pod koniec zeszłego tygodnia „Trzy korony”, w pierwszym towarzyskim spotkaniu, zmierzyli się z Mołdawią. Warto zaznaczyć, że mecz ten – podobnie, jak wczorajsze spotkanie z Kosowem – miał charakter nieoficjalny. Trener Andersson do gry desygnował bardzo młody skład, a jednym z zawodników, który rzucił się w oczy, był Jordan Larsson. Nazwisko to w Szwecji jest bardzo popularne, ale w tym przypadku zbieżność przypadkowa nie jest. Otóż 23-letni gracz Spartaka Moskwa jest synem legendy szwedzkiego futbolu – Henrika Larssona, brązowego medalisty mistrzostw świata z 1994 roku i uczestnika aż sześciu wielkich turniejów.

Do ojca sporo brakuje

Larsson junior, w starciu przeciwko Mołdawii, strzelił jedynego gola, a Szwecja wygrała 1:0. – Jestem niezmiernie szczęśliwy. Spełniłem swoje marzenie. Liczę, że w przyszłości otrzymam kolejne szanse w „prawdziwej” już reprezentacji Szwecji – powiedział Jordan Larsson.

Do osiągnięć ojca w zespole narodowym bardzo dużo brakuje. Ma na swoim koncie 3 występy i 1 bramkę, podczas gdy „Henka” zagrał dla drużyny narodowej 106 razy i strzelił 37 goli.

Jeżeli otrzymałby powołanie na Euro 2020, to miałby szansę zadebiutować na tej imprezie dokładnie 20 lat po tym, jak dokonał tego jego ojciec. Niemniej jednak, na chwilę obecną, szanse ma niewielkie. Należy jednak wspomnieć, że od pół roku występuje regularnie w rosyjskiej ekstraklasie (15 meczów, 4 gole). Podobnie, jak powoływani do „normalnej” drużyny narodowej Kristoffer Olsson, Victor Claesson czy Marcus Berg. Cała trójka broni barw rosyjskiego Krasnodaru.

Wczoraj Szwedzi, w drugim spotkaniu podczas krótkiego katarskiego tournée, zmierzyli się w Dausze z Kosowem. Jordan Larsson w meczu tym nie wystąpił, bo w starciu w Mołdawią doznał lekkiego urazu. Generalnie trener Andersson pozwolił zagrać innym zawodnikom, którzy – podobnie zresztą, jak i koledzy w pierwszym spotkaniu – swoją grą na kolana nie rzucili. Do przerwy to zespół Kosowa miał więcej z gry, ale ostatecznie Szwedom udało się wygrać 1:0. Gola na wagę zwycięstwa zdobył Simon Hedlund, na co dzień kolega klubowy Kamila Wilczka z duńskiego Broendby IF.


Zobacz jeszcze: Potęga, doświadczenie i młodość – czyli reprezentacja Hiszpanii