Nie wystarczy spojrzenie w tabelę

Ósma lokata i ledwie pięć punktów straty do wicelidera nie oddają bowiem skali kryzysu zespołu, który może pochwalić się drugim budżetem płacowym w ekstraklasie. Bardziej miarodajny jest bilans bramkowy Kolejorza na obecnym etapie sezonu. Spośród zespołów czołowej ósemki mniej goli (niż 23) strzeliły tylko bazujące na solidnej defensywie Korona Kielce oraz Piast Gliwice. Zaś więcej bramek (niż 22) straciła jedynie Wisła Kraków, która w ostatnich tygodniach gra nie tylko na wielkiej fantazji, ale i za darmo.

A na dodatek piłkarze Białej Gwiazdy nie mogą być pewni jutra. Być zresztą może zdając sobie sprawę z mankamentów – zarówno w defensywie, jak i w ofensywie – były selekcjoner negocjował z Kolejorzem tak długo. Jak się wydaje – nawet zbyt długo, ponieważ bezpowrotnie zmarnowała została kilkunastodniowa przerwa na mecze reprezentacji. Podczas niej Nawałka miałby znacznie więcej czasu na spokojną pracę od podstaw. Szczególnie nad motoryką, ale nad taktyką również, bo teoretyczne zajęcia także wydawały się nieodzowne.

Żółta kartka lepsza niż apatia

– Nawałka był selekcjonerem, więc z presją poznańskich kibiców i stresem związanym z prowadzeniem Lecha powinien poradzić sobie bez większego trudu. Zwłaszcza że nie boi się pracy, a tej trzeba w obecny zespół Kolejorza włożyć naprawdę dużo. Bardzo dużo – uważa Marek Rzepka, były reprezentant Polski. Wie on, jak przy Bułgarskiej smakuje tytuł mistrzowski, krajowy puchar i potyczki z FC Barcelona, czy Olympique Marsylia w na europejskiej arenie. – Zespół gra bowiem od początku sezonu tak słabo, że – jakkolwiek trywialnie to zabrzmi – trzeba w nim poprawić w zasadzie wszystko.

Począwszy jednak od sfery mentalnej. To przecież niedopuszczalne, żeby na boisku nie demonstrować zadziorności, czy nie bić się o stykowe piłki. O wiele chętniej zobaczyłbym żółte kartki lechitów niż brak zaangażowania i swego rodzaju apatię. Widoczne były w wielu spotkaniach rozegranych w obecnej rundzie. Ivan Djurdjević za mocno odpuścił piłkarzom. Nenad Bjelica skończył pracę w Lechu tak, jak skończył. Trzeba mu jednak oddać, że nie akceptował sytuacji, w której ktokolwiek przechodzi obok meczu. Nie sądzę, aby problemem było przygotowanie motoryczne. Choćby spotkanie z Jagiellonią w Białymstoku – oczywiście także z masą popełnionych błędów – pokazał, że jeśli jest odpowiednie nastawienie, to zespół ma siłę biegać do końcowego gwizdka.

Do niczego nie będzie zmuszał

Najwyraźniej diagnoza byłego selekcjonera jest bardzo podobna, ponieważ Nawałka zaprosił do współpracy w Poznaniu Pawła Frelika, który jest specjalistą od przygotowania mentalnego. I ma pomóc zawodnikom przede wszystkim w lepszym radzeniu sobie z presją. Nawałka  – jak deklaruje – nie zamierza zmuszać podopiecznych do korzystania z psychologicznych porad. Teoretycznie, każdy we własnym zakresie ma ocenić, czy jest mu to potrzebne. Tyle że dla wnikliwych obserwatorów drużyny Lecha jest jasne, iż zdecydowana większość graczy z Bułgarskiej powinna – i to obowiązkowo – skorzystać z takiej pomocy.

– Na dziś jedyną osobą w szatni, która jest w stanie tupnąć nogą w szatni i zmobilizować innych zawodników jest Łukasz Trałka. Pozostali piłkarze nie mają predyspozycji, a przede wszystkim – niezbędnej charyzmy – uważa Rzepka. – Z tego względu chyba dla nikogo nie było zrozumiałe, że kapitańska opaska była od początku tego sezonu w Lechu niczym puchar przechodni.

Ktoś, kto nie ma przywódczych zdolności, nie powinien się do niej w ogóle przymierzać. A prawda jest taka, że dziś tylko Trałka spełnia wszystkie wymogi. To także jest problem Lecha. Dlatego w sumie nie dziwne, że później na boisku nie ma kto wziąć odpowiedzialności za wynik. A ktoś musi przecież to zrobić nawet wtedy, kiedy na trybunach siedzi 25 tysięcy zniecierpliwionych kibiców. Dlatego dobrze się stało, że zespół przejął szkoleniowiec z dużym autorytetem. Bo tylko taki, jeśli szybko zbierze wszystkich do galopu, może jeszcze uratować obecne rozgrywki.

(Nie)wytłumaczalna plaga porażek

Największym problemem zwolnionego po porażce z Lechią Gdańsk – szóstej w sezonie, a to najwyższy współczynnik w górnej połowie tabeli – Djurdjevicia było mieszanie ustawieniem zespołu. Poprzedni szkoleniowiec Kolejorza – niczym Nawałka w reprezentacji podczas mundialu w Rosji – kiepskimi wynikami (a w konsekwencji posadą) zapłacił za skłonność do eksperymentowania z wystawianiem trzech stoperów. Dla bywalców z Bułgarskiej jest to tym bardziej zaskakujące, że w obecnym sezonie w grze w destrukcji zawodzą nie tylko obrońcy. Bo wszelkie zło związane z nieskuteczną grą w destrukcji ma zaczynać się od niepewności bramkarzy.

– Za moich czasów uczono, że zespół buduje się od tyłów – przypomina 54-letni Rzepka. – Tymczasem od początku sezonu brakowało stabilizacji, a w ślad za nią także pewności siebie w interwencjach. Nawet w początkowym okresie, kiedy Lech wygrywał w lidze, w roli głównej występował przypadek. Bo nie było wypracowanego stylu, był za to chaos. Nawet w grze bramkarzy. Matus Putnocki miał świetny poprzedni sezon, ale w tym był już zupełnie innym golkiperem, jakby zgasł. Z kolei Janek Burić jest dobry na linii, ale zbyt kurczowo się jej trzyma.

Nie interweniuje nawet na piątym, szóstym metrze, czym nie ułatwia zadania obrońcom. A mamy przecież dwóch takich defensorów. Wołodymyra Kostewycza i Roberta Gumnego, na których grze można na lata oprzeć czteroosobowy blok defensywny. Aby wydobyć pełnię potencjału z tych bocznych obrońców, nie można przekwalifikowywać ich na zawodników wahadłowych. Bo to ograniczanie możliwości zarówno ich, jak i drużyny. Zresztą Kostewycz raz zagrał świetnie przy trzech stoperach, a czterokrotnie słabo. Dlatego przestrzegałbym trenera Nawałkę przed kontynuacją takich eksperymentów.

Główne przykazanie: stabilizacja!

Najwięcej pretensji od początku sezonu było kierowanych jednak nie do stoperów – którzy w komplecie zbierają przeciętne recenzje – ale do pomocników. Teoretycznie bowiem Lech już wcześniej posiadał bardzo silną drugą linię, a po dokupieniu Pedro Tiby i Joao Amarala – za podobno rekordowe nie tylko w realiach Kolejorza – kwoty, ta formacja miała zdystansować całą krajową konkurencję. Nie tylko jednak tego nie uczyniła, ale zanotowała regres, który najlepiej obrazują statystyki Darko Jevticia. W 16 kolejkach Lotto Ekstraklasy Szwajcar – który ma największe papiery na kierowanie drugą linią Kolejorza – wystąpił 10-krotnie, z czego tylko 7 razy w wyjściowej jedenastce i ani razu przez pełne 90 minut.

– To także dowód na to, że podstawowym celem trenera Nawałki do końca bieżącego roku powinno ustabilizowanie składu i dostosowanie taktyki do posiadanej kadry. Potencjał linii pomocy jest przecież znacznie większy niż to, co dotąd zawodnicy tej formacji zaprezentowali. Nie oszukujmy się, Jevtić, Amaral, Tiba, a nawet Maciej Gajos, Maciej Makuszewski, czy Kamil Jóźwiak to piłkarze, którzy graliby w każdym polskim klubie. W większości – nawet w Legii – w wyjściowej jedenastce.

Oczywiście pod warunkiem, że byliby w najwyższej formie i zostaliby właściwie ustawieni – kończy stawianą diagnozę Rzepka. – A na przykład Jóźwiak występuje na niewłaściwej pozycji. Na siłę próbowano go ustawiać na lewej pomocy, i w efekcie prawie za każdym razem schodził do środka szukając lepszej prawej nogi. A przez to był łaty do rozszyfrowania i powstrzymania. Kamil jest prawym pomocnikiem i powinien rywalizować o miejsce na tym skrzydle z Makuszewskim. Zwłaszcza że ten ostatni po kontuzji nie wrócił niestety do wysokiej dyspozycji. Gajos także jest w obecnych rozgrywkach pod formą, a Amaral jeszcze nie wprowadził się do drużyny. Grę próbuje ciągnąć bardzo dobry Tiba, ale potrzebuje wsparcia.

Do końca roku wspomniany Portugalczyk może liczyć głównie na (mentalne) wsparcie nowego szkoleniowca Lecha. Potem – może zostać świadkiem personalnej rewolucji. To już jednak temat na zupełnie inne opowiadanie.