Nie arbiter strzela bramki, ale…

To był mecz do pierwszej bramki – dość oklepane piłkarskie zdanie powtarzali katowiczanie po meczu ze Stalą Mielec. Meczu w ich wykonaniu co najwyżej przeciętnym, czego potwierdzeniem – rozczarowanie byłych GieKSiarzy, opuszczających trybuny przy Bukowej po końcowym gwizdku.

Trzeba wykorzystywać szanse

– Tragedia! – wydusił z siebie Józef Morcińczyk. A Gerardowi Rotherowi nawet gadać się nie chciało, machnął tylko z rezygnacją ręką. – Marnie to wyglądało… – to akurat Krystian Koniarek, ojciec jednej z legend z Bukowej, Marka. Oczywiście w kontekście wyniku, ale i gry ofensywnej podopiecznych Jacka Paszulewicza. – Przy tak dobrze grającym w destrukcji rywalu nie można liczyć na 10-12 sytuacji w meczu. Trzeba za to te stworzone wykorzystać z zimną krwią – podkreślał szkoleniowiec katowicki.

Rzecz w tym, że w sobotę dobrych akcji ofensywnych, mogących niepokoić Radosława Majeckiego między słupkami mieleckiej bramki, było jak na lekarstwo.

Parę sytuacji stykowych

Mecz do pierwszej bramki… W sobotę zdobyła ją „Stalówka”, wykorzystując rzut karny podyktowany za zagranie ręką Bartłomieja Poczobuta. Sytuacja dla niektórych kontrowersyjna, choć piłkarze gospodarzy na murawie nie protestowali.

– Ktoś tam zauważył, że być może był w tej sytuacji spalony… – zauważał trener Paszulewicz, ale nie kontynuował tego wątku. Ważniejsze były generalne jego spostrzeżenia, dotyczące rozstrzygania gier przez panów z gwizdkiem. – Zawsze powtarzam swoim piłkarzom, że jeśli chcą mieć sędziów międzynarodowych, muszą grać w reprezentacji bądź w pucharach. Jeśli chcą arbitrów na poziomie ekstraklasowym – muszą zagrać w ekstraklasie.

A my jesteśmy w pierwszej lidze, więc mamy sędziów pierwszoligowych. Może i było w sobotę parę sytuacji stykowych, w trakcie których można było gwizdnąć i w jedną, i w drugą stronę, ale przecież… to nie arbiter strzelił nam bramki – zaznaczał opiekun GieKSy.

Przy okazji odsłonił też część kulisów codziennej pracy treningowej zespołu, dotyczącej właśnie reakcji na sędziowskie pomyłki. – Często dopuszczam do kontrowersyjnych sytuacji w trakcie gierek. Ba; nawet świadomie podejmuję niewłaściwe decyzje, by przyzwyczaić zawodników, że różnie z sędziowaniem bywa – zdradzał Jacek Paszulewicz. Ciekawa to konkluzja, zwłaszcza w kontekście sprawy opisywanej dziś na naszych łamach na stronie piątej…