Nie drażnić Kurzawy!

Wysoka stawka meczu i… forma prezentowana w ostatnim czasie przez oba zespoły w meczach ligowych zdecydowanie zdeterminowała obraz spotkania w Zabrzu. Górnik – pozbawiony paru podstawowych ogniw (patrz niżej), a chyba także i odrobinę pewności siebie, towarzyszącej mu jesienią – nie zamierzał się odkrywać w taktyce „ataku totalnego”. Legioniści z kolei – bez armat w minionych kolejkach i zgubionym zaufaniem kibiców – w pierwszych minutach szukali okazji do… fizycznego „stłamszenia” gospodarzy. Sztab medyczny „górników” miał w tych fragmentach mnóstwo pracy, a na koncie Michała Pazdana i Adama Hlouszka szybko pojawiły się żółte kartki. – Mimo wszystko mam nadzieję, że to była tylko twarda walka, a nie celowa taktyka „na wyniszczenie” – mówił po końcowym gwizdku Marcin Brosz.

L(egia) kontra L(oska)

W końcu jednak podopieczni Romeo Jozaka poszukali też i gry w piłkę. A że każdy z nich umiejętności indywidualne ma na wysokim poziomie, część akcji musiała się zazębić. No i zaczął się gorący okres dla Tomasza Loski, który – może i podrażniony ostatnią utratą miejsca między słupkami na rzecz Wojciecha Pawłowskiego – ambitnie na miano bohatera swej ekipy w tych fragmentach pracował. Już w 16 minucie najpierw odbił strzał Eduardo (a raczej piłkę przezeń trąconą po centrze Kaspra Hamalainena), by w ofiarnym nurkowaniu pod nogi szykującego się do dobitki Marko Veszovicia narazić się na „przerysowanie głowy” butem legionisty. Bliskie spotkanie z tymże na szczęście dla golkipera nie odbiło się niekorzystnie na jego refleksie. Parował więc na rzuty rożne piłkę po strzałach Szymańskiego (27. i 36.) i Hamalainena (30.), a w 41 min, w ogromnym kotle w jego „szesnastce”, zdołał skierować na słupek uderzenie Marko Veszovicia.

Zabrzanie w pierwszej odsłonie – przynajmniej w kontekście ofensywnym – właściwie nie mieli żadnych argumentów; nawet stałe fragmenty gry, ich największy zazwyczaj atut, tym razem nie zasiewały niepokoju na przedpolu legijnej bramki. Kibicom, którzy znów szczelnie wypełnili trybuny przy Roosevelta, w przerwie mogli mieć tylko nadzieje, że – jak w wielu poprzednich meczach – druga odsłona będzie diametralnie inna w wykonaniu „górników”.

Odczarowana „klątwa Kucharczyka”

Obraz gry jednak specjalnie się nie zmienił; może poza faktem, że gościom trudniej było przedostać się w pobliże zabrzańskiej bramki. Swego jednak dopięli; po stracie piłki przez Rafała Kurzawę w środku pola wyprowadzili kontrę, sfinalizowaną przez duet z Bałkanów. To było pierwsze warszawskie trafienie od 219 minut; to poprzednie – w ligowym meczu z Lechią – zaliczył jeszcze dzisiejszy „banita z Łazienkowskiej”, Michał Kucharczyk. Tym samym jego „klątwa” została odczarowana.

Jędrzejczyka pogoń za czasem minionym

Gol mocno podgrzał atmosferę na boisku. Kilka minut później Artur Jędrzejczyk – chyba świadomy faktu, że jego reprezentacyjna niegdyś dyspozycja dziś jest już tylko bladym wspomnieniem – szacunek u młodszego prawie o dekadę Bartłomieja Olszewskiego próbował „wyszarpać” ręcznie. Doprowadziło to do ogólnej „ręcznej wymiany zdań” między drużynami, w której bardzo aktywny był m.in. Kurzawa. Najwidoczniej mocno podrażniony okolicznościami utraty gola przez jego zespół, w końcu znalazł też czysto piłkarski argument. Kwadrans przed końcem z rzutu wolnego z 18 metrów przymierzył idealnie; Radosław Cierzniak nie miał prawa sięgnąć uderzoną z wielką precyzją piłki. Zaraz potem reprezentant Polski charakterystycznym gestem radości zakomunikował światu, że wkrótce zabrzańska rodzina piłkarska powiększy się o przedstawiciela kolejnego pokolenia!

„Ratownik” Cierzniak

Stracona bramka tym razem zdopingowała… bramkarza Legii. To jemu w samej końcówce należały się specjalne gratulacje od kolegów: najpierw za zastopowanie Wojciecha Hajdy w sytuacji „jeden na jeden”, potem zaś – za przerzucenie nad poprzeczkę strzału Damiana Kądziora. – Trzeba było szukać „wcinki” albo innego technicznego strzału. Uderzenie „na siłę” nie było najlepszym rozwiązaniem – rozpamiętywał sytuację z 81 minuty nastoletni pomocnik zabrzan. Jeszcze w doliczonym czasie Marcin Brosz aż złapał się z rozpaczy za głowę, gdy Cierzniak w ostatniej chwili sprzątnął piłkę sprzed nosa Kurzawy, by za chwilę – po końcowym gwizdku – zacząć myśleć już nad tym, jak wynik 1:1 za dwa tygodnie „obronić” w stolicy i utrzymać Górnika w grze o Puchar Polski.

 

Górnik Zabrze – Legia Warszawa 1:1 (0:0)
0:1 – Veszović, 61 min (asysta Antolić), 1:1 – Kurzawa, 75 min (wolny)

GÓRNIK: Loska – Wieteska, Suarez, Bochniewicz, Gryszkiewicz (59. Olszewski) – Kądzior, Matuszek, Żurkowski, Kurzawa – Angulo, Urynowicz (72. Hajda). Trener Marcin BROSZ.
LEGIA: Cierzniak – Jędrzejczyk, Remy, Pazdan, Hlouszek – Mączyński, Antolić – Veszović, Szymański, Hamalainen (65. Pasquato) – Eduardo (73. Niezgoda). Trener Romeo JOZAK.
Sędziował Daniel Stefański (Bydgoszcz). Widzów 22708 (komplet). Żółte kartki: Wieteska, Matuszek – Pazdan, Hlouszek, Jędrzejczyk, Szymański, Mączyński.