Nie ma niczego złego w ostrym zasuwaniu

To… trochę niezręczna sytuacja. Klub z Bukowej do tej pory nie potwierdził tego, co właściwie jest już pewne: że jego zawodnikiem od 1 lipca będzie Damian Michalik z Olimpii. Sam zawodnik oficjalnie też o swej przyszłości mówić nie chce. Ale… cieszy się na ponowny kontakt z trenerem Jackiem Paszulewiczem. W kontekście faktu, że w niedzielę GieKSa zagra w Grudziądzu, oba te fakty – czyli milczenie piłkarza we wspomnianej kwestii oraz radość ze spotkania – są zupełnie zrozumiałe…

– Szykuje się ciekawy mecz, bo wspomnienia ze współpracy z trenerem Paszulewiczem mam bardzo dobre – uśmiecha się niespełna 26-letni pomocnik, pochodzący z Knurowa. – Że mówi o sobie „Kat”? Cóż, moim zdaniem nie ma niczego złego w ostrym zasuwaniu. Tylko w ten sposób można osiągać założony cel.

W Olimpii jednak w tym sezonie jednak najpewniej żadnego celu osiągnąć się nie uda. I nie chodzi wcale o miejsce na szczytach tabeli – choć przecież dokładnie rok wstecz właśnie wygrana GKS-u w Grudziądzu de facto odebrała gospodarzom szansę na włączenie się do walki o ekstraklasę. Teraz gracze z Kujawsko-Pomorskiego rozpaczliwie bronią się przed spadkiem – i niewykluczone, że katowiczanie wbiją gwóźdź do ich trumny… – Musimy w niedzielę wygrać. A lekko nie będzie. Nie wierzę, że – mimo faktycznej utraty przez GieKSę nadziei na awans – rywale machną ręką na końcówkę sezonu. Grają przecież o premie, o nowe kontrakty, o swoją przyszłość – uważa Michalik.

„Zjazd” Olimpii po równi pochyłej zaczął się już jesienią, gdy u jej steru stał właśnie Jacek Paszulewicz. Zimowe roszady – na ławce trenerskiej (przyszedł Dariusz Kubicki) i w szatni niewiele dały. – Faktem jest, że po zmianach, jakie dokonały się w składzie w ciągu ostatniego roku, czegoś w naszej grze brakuje. „Nie żere” – mówiąc kolokwialnie. Choć ćwiczymy i stosujemy różne warianty taktyczne, praktycznie nie stwarzamy sobie okazji. A jak nie ma dobrych sytuacji, to nie może być i goli, i punktów – analizuje Damian Michalik. On sam też nie może sezonu zaliczyć do udanych. Zimą przejść musiał zabieg wycięcia fragmentu łąkotki, stracił tym samym część okresu przygotowawczego. I wiosną noga już „nie podawała” jak dawniej. Mimo to miał się te parę miesięcy temu nad czym zastanawiać: zabiegała o niego Arka Gdynia.

Do sfinalizowania „mariażu” jednak nie doszło. Na dodatek parę tygodni temu przyplątał się jeszcze uraz mięśnia dwugłowego – i znów trzeba było „odpuścić” na parę tygodni. – Wiara w utrzymanie wciąż jest, i będzie do samego końca. Ale czy to wystarczy? – zastanawia się piłkarski obieżyświat (Olimpia to jego dziewiąty klub) ze Śląska, który już wie, że – niezależnie od ostatecznego miejsca grudziądzan w tabeli – opuści dotychczasowy klub. Nie kryje też, że po 2,5 latach spędzonych z dala od domu, chętnie wróciłby w rodzinne strony. – Na Śląsku jest bardzo specyficzny klimat dla piłki – znów uśmiecha się znacząco. Być może już po starciu z GieKSą przyjdzie czas na oficjalne potwierdzenia zawarcia kontraktu…