Nie ma zawodnika, którego bym się bał!

W minioną środę Tomasz Loska przedwcześnie zakończył pucharowy bój przy Łazienkowskiej. Szansa na wielki finał na Stadionie Narodowym ostatecznie została „górnikom” sprzątnięta sprzed nosa. Teraz przepustek na europejskie salony szukać trzeba w lidze.

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Trzy razy w tym sezonie był pan bohaterem spotkań z Legią a. A w tym czwartym… też mocno zaznaczył swą obecność na boisku – tyle że nie w sposób, jaki pewnie pan sobie wymarzył. O pański stan ducha chciałbym więc zapytać…

Tomasz LOSKA: – Trzy razy bohater, a teraz antybohater… Szkoda. Byłem przekonany, że skończy się tylko żółtą kartką. Chowałem ręce, samo zagranie było absolutnie przypadkowe, blisko Jarka Niezgody był też Paweł Bochniewicz. Nie wiem, czy była to stuprocentowa sytuacja bramkowa… Stało się, trudno. Choć oczywiście w pierwszym momencie wkurzenie na samego siebie było ogromne.

Stał pan jeszcze przez chwilę przy wyjściu z tunelu, czekając na rozwój wydarzeń boiskowych…

Tomasz LOSKA: – Owszem. W końcu jednak delegat zwrócił mi uwagę, że nie powinienem stać w tym miejscu. Co mi zostało? Poszedłem do szatni, odpaliłem transmisję na telefonie komórkowym i w ten sposób śledziłem to, co się działo w następnych minutach.

I wku…rzenie rosło, jak rozumiem?

Tomasz LOSKA: – Starałem się ochłonąć. Wszyscy się staraliśmy, co łatwe nie było, bo przecież uciekła nam szansa na coś wielkiego: na występ w finale, może na puchar. Ale to już zamknięta historia. Jeszcze obejrzeliśmy sobie w czwartek w szatni zdjęcie, na którym widać, jak rywal „przyhacza” Szymona Żurkowskiego w polu karnym w 94 minucie i uznaliśmy, że… nie ma co płakać. Nic już z tym nie zrobimy. Liczy się teraz tylko liga i najbliższy mecz, po którym możemy zbliżyć się do tego „czegoś wielkiego”, co nie udało się w pucharze.

Kto jak kto, ale „Gienek” raczej nigdy nie płacze, co nie?

Tomasz LOSKA: – Już w środowy wieczór – w tej sportowej złości – marzyło mi się natychmiastowe granie. Tak, żeby się „odkuć” jak najszybciej.

Sobotni mecz z płocczanami to – na razie – bój o czwarte miejsce, które być może da przepustkę do Europy. Podbijacie sobie sami ten bębenek w szatni?

Tomasz LOSKA: – W ogóle. To nie jest ostatnia kolejka, wszystko będzie można jeszcze nadrobić i odrobić. Ale oczywiście najlepiej byłoby wygrać.

Na przykład 4:0, jak jesienią?

Tomasz LOSKA: – Nie każcie mi zgadywać wyniku. Dziś Wisła to zupełnie inny zespół niż wtedy. Wiosną gra naprawdę fajnie – o czym i my się w lutym przekonaliśmy; wygrywa z silnymi rywalami, pokazuje dobrą piłkę. Nam strzeliła cztery gole, więc o spacerku nie ma mowy.

Na nazwisko „Kante” – strzelił wam w lutym dwa z czterech goli – cierpnie skóra?

Tomasz LOSKA: – Nie. Nie ma takiego zawodnika w polskiej lidze – a pewnie i na świecie – którego bym się bał. Jose w Górniku nie umiał zapalić, teraz ma swój czas w Wiśle. Ale żeby się bać? Respekt dla rywala – to jedno. Strach przed nim – absolutnie nie.

Został między wami kontakt z jego zabrzańskich czasów?

Tomasz LOSKA: – Nie… Ja byłem co prawda wtedy w drużynie, w szatni, ale moja pozycja była wtedy inna niż dziś. Nie odzywałem się zbyt wiele (śmiech). A po angielsku – to już wcale. Dopiero teraz trochę się w tym podciągam (śmiech).