Nie miał żadnych obaw

Choć za nami ledwie trzy wiosenne kolejki II ligi, w bramce beniaminka spod Jasnej Góry stało już… trzech różnych golkiperów. Rundę zaczął Łukasz Krzczuk, śrubujący jesienią serię siedmiu meczów bez straconego gola, ale po porażce 0:4 z Olimpią Grudziądz podjęto decyzję o zmianie. Między słupki wskoczył Mikołaj Biegański, drużyna wygrała 2:1 z Olimpią Elbląg i 16-latek – z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku – mógł ruszyć na zgrupowanie reprezentacji U-17. Tydzień później, w wyjazdowym spotkaniu z Rozwojem Katowice (1:1), zastąpił go Mateusz Kos, dla którego był to debiut w barwach „Skrzaków”.

Trudna decyzja

– Fajnie było wskoczyć z powrotem do bramki na poziomie centralnym. Bardzo się cieszę, że dostałem szansę. Czułem się w tym meczu pewnie. Szkoda tylko, że nie dowieźliśmy prowadzenia do końca. Raz zgubiliśmy krycie przy stałym fragmencie i Rozwój to wykorzystał. Rywale zepchnęli nas do obrony, dlatego szanujemy remis wywalczony na trudnym terenie, gdzie jeszcze niejedna drużyna straci punkty – mówi doświadczony bramkarz, który po zakończeniu sezonu rozstał się z innym częstochowskim zespołem, Rakowem, gdzie spędził 8 lat.

– To była trudna decyzja. Może i mogłem zostać, ale czułbym się jak piąte koło u wozu. Trener Marek Papszun wiedział, że jeszcze chcę grać w piłkę. W Rakowie – przy Jakubie Szumskim i Michale Gliwie – nie miałbym szans. Jeśli byłbym tylko numerem 3 i grał w IV-ligowych rezerwach, to nie cieszyłoby mnie to – wspomina niespełna 32-letni Kos, który tak czy siak jednak w tej IV lidze wylądował. Jesień spędził w Polonii Poraj.

Wzajemny szacunek

– W czerwcu nie udało się znaleźć klubu wyżej, dlatego tym bardziej się cieszę, że znalazłem się na szczeblu centralnym teraz. Będę robił wszystko, by utrzymywać się na jak najwyższym poziomie. Miałem też inne propozycje, ale brakowało konkretów, a poza tym fajnie, że zostałem w Częstochowie, blisko domu. To też pomaga – przyznaje Kos.

Skra nie była jednak dla niego skokiem na całkiem płytką wodę, skoro – jako się rzekło – świetnie jesienią spisywał się wypożyczony z Tychów Krzczuk, a swoje minuty rozegrał też Biegański, szykowany przez klub do sprzedaży.

– Z pewnością nie obawiałem się tej rywalizacji. Szanuję Łukasza i Mikołaja, to naprawdę solidni bramkarze i ciężko pracują na treningach, podobnie jak ja. To szkoleniowcy podejmują potem decyzję, mają ból głowy, a ten z nas, który wchodzi do bramki, stara się odpłacić jak najlepszą grą – mówi Mateusz Kos.

A Raków do Europy!

Dla niego, osoby od dawna związanej z regionem częstochowskim, taka postawa Skry w II lidze również jest miłym zaskoczeniem. Beniaminek ma już 32 punkty – i utrzymanie na wyciągnięcie ręki. – Chłopaki mieli bardzo trudny początek, każdy skazywał ich na pożarcie, ale podnieśli się i naprawdę dobrze to wygląda. Kluby mają tu znacznie wyższe budżety, ale potrafimy punktować. Gramy zawodnikami z okolicy, nie brakuje nam woli walki. Nie liczymy punktów, nie zastanawiamy się, ilu brakuje nam do utrzymania. Nie bądźmy minimalistami, a mierzmy co kolejkę w pełną pulę – zaznacza Kos, który oczywiście do dziś trzyma kciuki za Raków.

– W mieście jest jeszcze żużel, dlatego władze mają ból głowy. Gdy Raków awansuje, będzie oczekiwał większej pomocy, bo stadion przy Limanowskiego jest w dramatycznym stanie, a jeśli miasto wyłoży na niego duże pieniądze, to siłą rzeczy inne kluby pewnie na tym ucierpią. Ale bądźmy optymistami. Fajnie, że Raków jest o krok od ekstraklasy. Życzę awansu nie tylko do niej, ale też… do europejskich pucharów, po wygranym finale na Stadionie Narodowym – uśmiecha się bramkarz Skry.