Nie pracuję w parku jurajskim

Bogdan NATHER: Jak się panu pracuje w domu spokojnej starości w Łęcznej?

Bogusław BANIAK: – Wiem, że w ten sposób niektórzy złośliwi dziennikarze i kibice wyrażają się o mojej drużynie, sugerując się metrykami piłkarzy. Odpowiadam im – teraz do drużyny przyszedł rzutki emeryt, który pogonił towarzystwo. Jeżeli ktoś chce teraz znaleźć w Łęcznej park jurajski, to daremny jego trud.

Zostało w panu jeszcze coś z Bruce’a Lee?

Bogusław BANIAK: – To znaczy?

Gardłowe, mrożące krew w żyłach okrzyki i fruwające w szatni przedmioty?

Bogusław BANIAK: – Dalej krzyczę w szatni, ale tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba. Nie podnoszę głosu tylko dlatego, żeby krzyczeć bez powodu. Afryka nauczyła mnie dystansu, więc nie rzucam krzesłami czy innymi przedmiotami, chociaż czasami z moich ust padają mocne słowa.

Po ostatnim meczu ligowym z Pogonią Siedlce jest pan wściekły, czy umiarkowanie zadowolony?

Bogusław BANIAK: – Jestem wściekły, bo zaprzepaściliśmy szansę na zwycięstwo. Bezbłędny do tej pory przy wykonywaniu rzutów karnych Patryk Szysz trafił piłką w poprzeczkę. Niektórzy twierdzą, że futbolówka potem przekroczyła całym obwodem linię bramkową, inni mają odmienne zdanie. Nie potrafię tego rozstrzygnąć, bo nie było VAR-u. Na usprawiedliwienie mojego młodego zawodnika powiem, że czekał prawie trzy minuty na wykonanie „jedenastki” i pewnie z tego powodu się „spalił”.

Najlepszy mecz pod pańską batutą Górnik Łęczna rozegrał przeciwko Chojniczance?

Bogusław BANIAK: – Nie, najlepszy pod względem taktycznym był wyjazdowy mecz z GKS-em Tychy. Sędzia tego spotkania ewidentnie nas skrzywdził, dyktując karnego „z kapelusza”.

Przed meczem Chojniczanką na Twitterze „uspokajał” pan, że wraca na trenerską ławkę. Miał pan problemy zdrowotne?

Bogusław BANIAK: – Po meczu z Olimpią Grudziądz w nocy źle się poczułem i rano pofatygowałem się do szpitala. Niestety, nie mają tam oddziału kardiologii, więc zostałem przewieziony do I Wojskowego Szpitala Klinicznego w Lublinie, gdzie zajął się mną troskliwie kierownik oddziału kardiologii, dr Grzegorz Sobieszek, który przeprowadził mi profilaktyczną koronografię. Spędziłem w szpitalu trzy dni, ale czas mi się nie dłużył, bo dr Sobieszek zna się na futbolu. Jest kibicem Valencii i jeżeli tylko mu czas pozwala, jeździ do Hiszpanii na jej mecze. Przegadaliśmy wiele godzin na temat nerwów i stresów na trenerskiej ławce, on pamiętał mnie jeszcze z okresu mojej pracy w Motorze Lublin.

W niedzielę zmierzy się pan z Miedzią Legnica, którą przed kilkoma laty wprowadził pan na zaplecze ekstraklasy. Wspomina pan ten okres z rozrzewnieniem?

Bogusław BANIAK: – Spotkałem wtedy właściciela klubu Andrzeja Dadełłę, którego bardzo szanuję. To menadżer z prawdziwego zdarzenia, który wykłada na klub własne pieniądze. On miał decydujące zdanie we wszystkim, również w przypadku transferów piłkarzy. Niektórzy z tego powodu kręcili nosem, a ja im odpowiadałem – daje pieniądze, to decyduje. Jeżeli nie chcesz się podporządkować, to niech zona płaci ci pensję.

Czego panu wtedy zabrakło, by skutecznie walczyć z Miedzią o awans do elity? Wojciecha Łobodzińskiego?

Bogusław BANIAK: – Sławetne zawieszenie Wojtka… Nie chcę rozwijać i wracać do tego tematu.

Szkoleniowiec „Miedzianki” Dominik Nowak to pański dobry kolega. W niedzielę chyba nie może liczyć na taryfę ulgową ze strony pańskiej drużyny?

Bogusław BANIAK: – Z Dominikiem znamy się jak „łyse konie”, często jeździliśmy razem na kursokonferencje. Życzę mu awansu, ale w Łęcznej czeka go trudna przeprawa. Nie jestem przerażony, że przyjeżdża do nas lider, który jedną nogą jest już w ekstraklasie. Dla nas taki mecz będzie prawdziwym świętem i nie chcemy w nim być tylko statystami.