Nie taplać się w gównie

Rozmowa z Bartoszem Jaroszkiem, obrońcą GKS-u 1962 Jastrzębie


Co pan jeszcze pamięta z jesiennego meczu z Olimpią Grudziądz?

Bartosz JAROSZEK: – Kilka rzeczy. Przede wszystkim to, że pokonaliśmy tego przeciwnika 2:0 i wyłączyliśmy z gry ich najlepszego strzelca Omrana Haydary’ego. Po drugie – było to nasze trzecie zwycięstwo z rzędu i znowu bez straconej bramki. Po trzecie wreszcie – zapamiętałem doskonałe podanie Kuby Wróbla, po którym nie pozostało mi nic innego, jak tylko przystawić nogę do piłki i skierować ją do siatki. Mój gol dał nam prowadzenie w tym spotkaniu, a potem Damian Tront bezbłędnie wykonał rzut karny.

Czwartkowa potyczka z tym zespołem będzie meczem z gatunku „być, albo nie być?”.

Bartosz JAROSZEK: – Nie mam żadnych wątpliwości, że zarówno dla nas, jak i dla Olimpii, ten mecz będzie o utrzymanie w pierwszej lidze. Właśnie tak wysoka będzie stawka, nie sposób jej przecenić. Musimy stawić czoła temu wyzwaniu. Na przestrzeni ostatniego miesiąca sami narobiliśmy takiego bałaganu, że hej. I sami musimy go posprzątać, nikt nam w tym nie pomoże i nie wyręczy nas.

Wasza porażająca seria porażek na własnym jest dla mnie niezrozumiała i niewytłumaczalna. Nie kupię tłumaczenia, że nagle, z dnia na dzień, zapomnieliście grać w piłkę nożną. Może mi pan sensownie wytłumaczyć, jakie są przyczyny waszej zapaści w tej rundzie?

Bartosz JAROSZEK: – Siedzę w środku tej drużyny i nie potrafię logicznie tego wszystkiego wytłumaczyć, bo po prostu logicznego wytłumaczenia nie ma! Pół roku temu stadion w Jastrzębiu był naszą twierdzą, a teraz u siebie staliśmy się kelnerami i coś z tym trzeba zrobić. Nie chcemy dłużej taplać się – przepraszam za wyrażenie – w tym gównie i nie możemy zasłaniać się jakimikolwiek problemami. Winni to jesteśmy naszym kibicom, zwłaszcza tym najbardziej zagorzałym. To nasi sympatycy z tzw. młyna w ostatnim meczu z Podbeskidziem wspierali nas dopingiem od pierwszej do ostatniej minuty. Nawet po zakończeniu meczu nie odwrócili się do nas plecami, przeciwnie, dodawali nam otuchy. To ewenement na skalę krajową i za to jesteśmy im wdzięczni. Mając takie wsparcie musimy uporać się z problemami i w końcu wkroczyć na zwycięską ścieżkę. Przecież ta drużyna niedawno wygrywała, teraz trzeba tylko przełączyć pewne rzeczy w głowach i wszystko powinno wrócić do normy.

Może pies był pogrzebany w waszym nowym systemie gry 4-3-3? Był dla was za trudny, zbyt wymagający? Z całym szacunkiem, ale taki wariant stosują najlepsze drużyny na świecie, jak Barcelona, czy Liverpool.

Bartosz JAROSZEK: – To nie ma nic do rzeczy. Ćwiczyliśmy ten wariant całą zimę, w sparingach wyglądało to przyzwoicie, a momentami nawet dobrze. Przecież w dwóch meczach rundy wiosennej, jeszcze przed pandemią koronawirusa, zdobyliśmy cztery punkty za remis w Bełchatowie oraz zwycięstwo z Radomiakiem u siebie. Nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że końcówka sezonu będzie taka nerwowa.


Czytaj jeszcze: Gorzkie żale


W którym momencie „odcięło wam prąd”? Po którym meczu?

Bartosz JAROSZEK: – Ciężko powiedzieć, naprawdę nie potrafię wskazać tego jednego, konkretnego meczu, który nas zablokował. Może to był mecz z Wartą, albo Sandecją? Wiem jedno, w każdym kolejnym spotkaniu ligowym popadaliśmy w marazm. Sytuację trudno zdiagnozować, lecz wciąż jesteśmy pełni wiary w sukces i że można jeszcze ten sezon uratować.

W tej chwili w szatni GKS-u 1962 Jastrzębie panoszą się nerwy i stres?

Bartosz JAROSZEK: – Nie będę zaprzeczał, bo tego nie da się ukryć. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Teraz musimy przede wszystkim przekuć negatywne emocje w coś pozytywnego. Nie chcę wypowiadać się za kolegów, ale ja w to wierzę, że okres pandemii zakończy się dla nas pomyślnie. Tylko od nas zależy, co z tym wszystkim zrobimy.


Na zdjęciu: Obrońca GKS-u 1962 Jastrzębie Bartosz Jaroszek (z lewej) wierzy, że obecny sezon dla się jeszcze uratować.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus